– Bezkofeinową czy normalną?
Nim zdążył odpowiedzieć, odezwał się jego pager i oboje aż podskoczyliśmy.
– Lepiej ci zrobi bezkofeinowa – stwierdziłam. – Wiesz, gdzie jest telefon…
Nasłuchiwałam, brzęcząc kubkami i udając, że nie słucham.
– Ryan. – Chwila ciszy. – No. – Chwila ciszy. – Zalewasz. – Dłuższa chwila ciszy. – Kiedy? – Znowu cisza. – Dobrze. Zaraz tam będę.
Stanął w drzwiach kuchni i się nie ruszał. Jego twarz była spięta. Moja temperatura, ciśnienie krwi i tempo skurczów serca zaczęły rosnąć. Opanuj się. Nalałam dwa kubki kawy, z trudem opanowując drżenie ręki. Czekałam, aż coś powie.
– Złapali go.
Moja ręka zastygła, czajnik zawisł w powietrzu.
– Tanguaya?
Pokiwał głową. Odstawiłam czajnik. Powoli wyjęłam mleko, wlałam trochę do swojego kubka i zaproponowałam Ryanowi. Powoli. Potrząsnął głową. Odstawiłam karton do lodówki. Powoli. Wzięłam łyk. No już. Mów.
– Mów.
– Usiądźmy.
Przeszliśmy do dużego pokoju.
– Aresztowali go dwie godziny temu, kiedy jechał na wschód Czterysta Siedemnastą. Radiowóz SQ zobaczył jego rejestrację i zatrzymali go.
– To Tanguay?
– Tak. Odciski się zgadzają.
– Jechał do Montrealu?
– Na to wygląda.
– O co go oskarżają?
– Na razie o posiadanie otwartej butelki alkoholu w jadącym pojeździe. Kretyn był wystarczająco głupi, żeby zacząć butelkę Jim Beama i położyć ją na tylnym siedzeniu. Skonfiskowali też trochę magazynów porno. Myśli, że to o to chodzi. Niech się teraz chłopak poci.
– Gdzie był?
– Utrzymuje, że był w domku letniskowym w Gatineau. Odziedziczonym po ojcu. I podobno łowił tam ryby. Chłopaki wysyłają już ekipę, żeby przetrząsnęli ten domek.
– Gdzie teraz jest?
– W Pathernais.
– Jedziesz tam?
– Muszę. – Wziął głęboki oddech, przygotowując się do starcia. Ja nie miałam ochoty oglądać Tanguaya.
– Okej.
Miałam sucho w ustach, a po moim ciele rozlewała się ospałość. Spokój? Uczucie, które od dłuższego czasu było dla mnie tylko pustym słowem.
– Katy przyjeżdża – powiedziałam, śmiejąc się nerwowo. – Dlatego… Dlatego wieczorem wyszłam z domu.
– Twoja córka?
Pokiwałam głową.
– Nie w czas.
– Myślałam, że może znajdę coś. Ja… nieważne.
Przez kilka sekund oboje milczeliśmy.
– Cieszę się, że już po wszystkim. – Gniew opuścił Ryana. Wstał. – Chcesz, żebym wpadł, kiedy skończę z nim rozmawiać? To może być późno.
Chociaż czułam się fatalnie, wiedziałam, że i tak nie zasnę, dopóki nie będę wiedziała. Kim był Tanguay? Co znajdą w jego domku? Czy Gabby tam zginęła? Isabelle Gagnon? Grace Damas? A może zostały tam zabrane po śmierci, tylko po to, żeby je poćwiartować i zapakować?
– Wpadnij, proszę.
Kiedy poszedł, uświadomiłam sobie, że zapomniałam mu powiedzieć o rękawiczkach.
Jeszcze raz zadzwoniłam do Pete'a. Chociaż Tanguay był w areszcie, cały czas czułam się nieswojo. Nie chciałam, żeby Katy znalazła się chociażby w pobliżu Montrealu. Może pojadę na południe…
Tym razem złapałam go. Katy wyjechała kilka dni wcześniej. Powiedziała ojcu, że zaproponowałam jej przyjazd. To była prawda. I zaakceptowałam jej plany. Niezupełnie. Nie bardzo wiedział, jaką trasą jedzie. Typowe. Podróżowała z przyjaciółmi z uniwersytetu. Najpierw miała jechać do Waszyngtonu, spędzić trochę czasu z czyimiś rodzicami, potem do Nowego Jorku, żeby odwiedzić dom innego przyjaciela czy przyjaciółki. I stamtąd do Montrealu. Nie widział w tym nic złego. Był pewien, że zadzwoni.
Zaczęłam mówić mu o Gabby i o tym, co się działo w moim życiu, ale nie mogłam. Jeszcze nie. Co tam. Już po wszystkim. Jak zwykle musiał kończyć, żeby przygotować się do wyjazdu w delegację następnego dnia wcześnie rano, żałował, że nie możemy porozmawiać dłużej. I co w ogóle słychać?
Czułam się zbyt chora i zmęczona, żeby wziąć kąpiel. Przez następnych kilka godzin siedziałam zawinięta w kołdrę, trzęsąc się i wpatrując w pusty kominek, pragnąc, żeby był tutaj ze mną ktoś, kto by mi podał zupę, pogłaskał po czole i powiedział, że wkrótce wyzdrowieję. Drzemałam i budziłam się, miałam porwane sny, a mikroskopijne stworzenia rozmnażały się w mojej krwi.
Ryan zjawił się piętnaście po pierwszej.
– Jezu, Brennan, strasznie wyglądasz.
– Dzięki. – Owinęłam się kołdrą. – Chyba się przeziębiłam.
– To może pogadamy o tym jutro?
– Nie ma mowy.
Spojrzał na mnie dziwnie, po czym wszedł do środka, rzucił marynarkę na kanapę i usiadł.
– Nazywa się Jean Pierre Tanguay. Ma dwadzieścia osiem lat. Chłopak stąd. Dorastał w Shawinigan. Nie ożenił się. Nie ma dzieci. Ma jedną siostrę, mieszka w Arkansas. Jego matka umarła, kiedy miał dziewięć lat. Miał z nią bardzo niezdrowe relacje. Ojciec był budowlańcem, właściwie sam wychował dwójkę dzieci. Staruszek zginął w wypadku samochodowym, kiedy Tanguay był w college'u. Wygląda na to, że ciężko to przeżył. Rzucił studia, przez jakiś czas mieszkał z siostrą, a potem kręcił się trochę po Stanach. I teraz uwaga! Kiedy był na południu, poczuł w sobie powołanie od Boga. Chciał zostać jezuitą czy kimś takim, ale nie powiodło mu się na rozmowie. Okazuje się, że uważali, iż nie ma osobowości księdza. W każdym razie pojawił się znowu w Quebecu, w 1988 roku i udało mu się wrócić na studia w Bishops. Zrobił dyplom jakieś półtora roku później.
– Więc jest w tej okolicy od osiemdziesiątego ósmego roku.
– Tak.
– To mniej więcej wtedy, kiedy zamordowano Pitre i Gautier.
Ryan pokiwał głową.
– I od wtedy był tu cały czas.
Musiałam przełknąć, nim spytałam:
– Co powiedział na temat zwierząt?
– Twierdzi, że uczy biologii. Sprawdziliśmy to. Mówi, że sporządza eksponaty potrzebne w czasie jego lekcji. Mówi, że gotuje ciała i wyciąga z nich szkielety.
– To by wyjaśniało książki do anatomii.
– Być może.
– Skąd je bierze?
– Zbiera z dróg potrącone zwierzęta.
– Chryste, Bertrand miał rację. – Wyobraziłam go sobie, jak skrada się po nocach, zdrapuje ciała i w workach przynosi je do domu.
– Pracował kiedyś u rzeźnika?
– Nic na ten temat nie mówił. Dlaczego pytasz?
– Co Claudel wyciągnął od ludzi, z którymi teraz pracuje?
– Nic, czego byśmy już wcześniej nie wiedzieli. Zamknięty w sobie, prowadzi lekcje. Nikt tak naprawdę go dobrze nie zna. I nie są zachwyceni telefonami późno wieczorem.
– Babcia Mathieu opisała go tak samo.
– Siostra mówi, że zawsze był nietowarzyski. Nie pamięta, żeby kiedykolwiek miał przyjaciół. Ale jest dziewięć lat starsza. Nie za bardzo pamięta go z czasów, kiedy był jeszcze dzieckiem. Ale powiedziała nam pewien ciekawy drobiazg.
– Tak?
Ryan uśmiechnął się.
– Tanguay jest impotentem.
– Sama się do tego przyznała?
– Myślała, że to może tłumaczyć jego aspołeczne nastawienie. Siostrzyczka uważa, że on jest niegroźny, po prostu cierpi dlatego, że ma niskie mniemanie o samym sobie. Ona bardzo dobrze orientuje się w najróżniejszych poradnikach. Zna żargon.
Nie odpowiedziałam. Oczyma wyobraźni widziałam fragmenty tekstu z raportów z dwóch autopsji.
– To się trzyma kupy. Nie znaleziono śladów spermy u Adkins i Morisette-Champoux.