Nauczyciel. Zabójca. Człowiek, który lubi łowić ryby. Człowiek, który lubi okaleczać. Po mojej głowie cały czas krążyły myśli. Zamknęłam oczy i poczułam uwięzione pod powiekami gorąco. Jaskrawe kolory przelewały się w tę i z powrotem, jak złote rybki w stawie.
Nauczyciel. Biologia. Łowienie ryb.
Znowu to podprogowe swędzenie. Ta myśl gdzieś jest. No, dalej. No. Co? Nauczyciel. Nauczyciel. No właśnie. Od 1991 roku. St. Isidor. Tak. Tak. To wiemy. I co z tego? Moja głowa była zbyt ociężała, żebym mogła myśleć. I wtedy…
CD-ROM. Zupełnie o nim zapomniałam. Sięgnęłam szybko po ręcznik. Może tam coś jest.
39
Okropnie się pociłam i czułam się strasznie osłabiona, ale byłam w stanie prowadzić. Przedobrzyłaś z tym fitness clubem, Brennan. Przeziębienie masz pewne. Zmniejsz prędkość. Nie chcesz, żeby cię zatrzymali. Wracasz już do domu. Znajdziesz to. Musi coś tam być.
Przejechałam szybko przez Sherbrooke, objechałam kwartał i z impetem wpadłam do garażu. Drzwi znowu piszczały. Cholera. Dlaczego Winston nie może tego naprawić? Zaparkowałam samochód i szybko dotarłam na górę. Najpierw sprawdzę daty…
Na podłodze przed moimi drzwiami leżał plecak.
– Cholera. Co teraz?
Spojrzałam na plecak. Z czarnej skóry. Wyprodukowany przez Coach. Drogi. Prezent od Maxa Ferranti. Prezent dla Katy. Leżał przed moimi drzwiami.
Serce zamarło mi w piersiach.
Katy!
Otworzyłam drzwi i zawołałam ją po imieniu. Żadnej odpowiedzi. Wystukałam kod alarmu i zawołałam jeszcze raz. Cisza.
Biegałam od pokoju do pokoju, szukając śladów bytności mojej córki, wiedząc, że żadnych nie znajdę. Czy zapomniała wziąć klucza? Gdyby nie zapomniała, to nie zostawiłaby plecaka na korytarzu. Była tutaj, nie zastała mnie w domu, zostawiła plecak i gdzieś poszła.
Stałam w sypialni, trzęsąc się. Padłam ofiarą wirusa i strachu. Myśl, Brennan. Myśl! Próbowałam. Nie było to łatwe.
Przyjechała i nie mogła się dostać do środka. Poszła na kawę albo pooglądać wystawy sklepów, albo poszukać telefonu. I zadzwoni za chwilę.
Ale skoro nie ma klucza, to jak przedostała się przez zewnętrzne drzwi i weszła do korytarza prowadzącego do mojego mieszkania? Garaż. Musiała wejść przez garaż, przez te drzwi, które się nie domykają.
Telefon!
Pobiegłam do dużego pokoju. Nie było żadnych nagranych rozmów. Czy, to może być sprawka Tanguaya? Czy ją ma?
To niemożliwe. Jest w więzieniu.
Nauczyciel jest w więzieniu. Ale to nie on. Nauczyciel to nie on. A może? Czy to on wynajmował pokój przy Berger Street? Czy to on zakopał rękawiczkę ze zdjęciem Katy w grobie Gabby?
Strach wywołał mdłości i poczułam, że zbiera mi się na wymioty. Przełknęłam, co nie spodobało się mojemu gardłu.
Sprawdź fakty, Brennan. To mogły być dni wolne.
Trzęsącymi się rękoma włączyłam komputer. Moje palce ledwo były w stanie uderzać we właściwe klawisze. Tabela pojawiła się na ekranie. Daty. Godziny.
Francine Morisette-Champoux została zabita w styczniu. Zmarła między dziesiątą rano a południem. To był czwartek.
Isabelle Gagnon zniknęła w kwietniu, między pierwszą a czwartą po południu. To był piątek.
Chantale Trottier zaginęła w październikowe popołudnie. Po raz ostatni widziano ją w szkole w Centre-ville, kilometry od wyspy na zachodzie.
Były zabijane i znikały w ciągu tygodnia. Za dnia. Wtedy, kiedy odbywały się lekcje. Trottier mogła zostać porwana po szkole. Pozostałe dwie nie.
Podniosłam słuchawkę.
Ryana nie było.
Z trzaskiem odłożyłam słuchawkę na widełki. Czułam, że moja głowa jest jak z ołowiu i z trudem mi się myśli.
Wystukałam inny numer.
– Claudel.
– Monsieur Claudel, mówi doktor Brennan.
Nie odpowiedział.
– Gdzie jest St. Isidor?
Zawahał się i już myślałam, że nie zamierza mi odpowiedzieć.
– W Beaconsfield.
– To ile stąd, może być pół godziny od centrum?
– Jeśli nie ma ruchu.
– Wie pan, w jakich godzinach odbywają się lekcje w szkołach?
– O co pani chodzi?
– Czy może mi pan odpowiedzieć? – Byłam na skraju załamania. Musiał wyczuć to w moim głosie.
– Mogę sprawdzić.
– Niech się pan też dowie, czy Tanguay nie pojawił się w szkole w jakieś dni, czy dzwonił, że jest chory albo wziął urlop ze względów osobistych, szczególnie chodzi o dni, kiedy zabito Morisette-Champoux i Gagnon. Będą to mieli w dokumentach. Potrzebowaliby kogoś na zastępstwo, chyba że szkoła była z jakiegoś powodu zamknięta.
– Pojadę tam ju…
– Teraz. Ja muszę to wiedzieć teraz!
Byłam o krok od histerycznego wybuchu. Palcami u nóg ściskałam listwę. Spraw, żebym nie musiała podskakiwać.
Słyszałam, jak mu tężnieją mięśnie. No, dalej, Claudel. Rozłącz się. Wtedy cię dorwę.
– Oddzwonię.
Usiadłam na krawędzi łóżka i wpatrywałam się tępo w kurz unoszący się w promieniach słońca,
Ruszaj się.
Poszłam do łazienki i przemyłam twarz zimną wodą. Potem wyłowiłam z mojej torebki plastikowy kwadrat i wróciłam do komputera. Sprawa została opisana numerem z adresu Berger Street i datą: 94/06/24. Uniosłam przykrywkę, wyjęłam CD-ROM, który tam był, i włożyłam nowy.
Uruchomiłam program umożliwiający oglądanie zdjęć i pojawił się rządek ikon. Wybrałam Album i Otwórz i w oknie pojawiła się jedna nazwa. Berger.abm. Kliknęłam dwa razy i ekran wypełnił się trzema rzędami obrazków. Każdy z nich składał się z sześciu zdjęć mieszkania St. Jacquesa. Na pasku na dole było napisane, że w albumie znajduje się sto dwadzieścia zdjęć.
Kliknęłam, żeby powiększyć pierwsze zdjęcie. Rue Berger. Drugie i trzecie pokazywało różne ujęcia ulicy. Następne budynek, z przodu i z tyłu. Potem korytarz prowadzący do mieszkania St. Jacquesa. Obrazy wnętrza mieszkania zaczynały się od dwunastego zdjęcia.
Przeglądałam zdjęcia, analizując każdy szczegół. Głowa mi pękała. Mięśnie moich ramion i pleców były jak druty wysokiego napięcia. Znowu znalazłam się w tym mieszkaniu. Upalna duchota. Strach. Odór brudu i rozkładu.
Przeszukiwałam zdjęcie po zdjęciu. Czego szukałam? Nie bardzo wiedziałam. Wszystko było na tych zdjęciach. Rozkładówki z Hustlera. Gazety. Plan miasta. Półpiętro. Brudna ubikacja. Zatłuszczony blat. Kubek Burger Kinga. Miska spaghetti.
Zatrzymałam się i wpatrywałam w zdjęcie. Plik 102. Tłusta, plastikowa miseczka. Tłuste, białe kręgi zastygłe w czerwonej brei. Mucha, przednie kończyny złożone, jak do modlitwy. Pomarańczowy pagórek wyrastający i z sosu i makaronu.
Zamrugałam oczyma i pochyliłam się do przodu. Czy to możliwe, że widzę to, co mi się wydaje, że widzę? Tam. Na tym żółtym kawałku. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. To niemożliwe. Nie możemy mieć aż tyle szczęścia.
Kliknęłam dwa razy i pojawiła się kropkowana linia. Przesunęłam kursor linia stała się prostokątem, którego granice stanowiły drgające kropki. Nastawiłam prostokąt dokładnie na pomarańczowy kawałek i zaczęłam coraz bardziej powiększać ten fragment zdjęcia. Podwójnie. Potrójnie. Powiększyłam go do wymiarów osiem razy większych, niż w rzeczywistości. Przyglądałam się, jak słabo widoczna parabola, którą wypatrzyłam, stała się wygiętą w łuk linią złożoną z kropek i kresek.