Kliknęłam dokładnie w punkcie między przednimi zębami Tanguaya i w odpowiadającym mu miejscu w łuku na serze, zaznaczając w ten sposób miejsce do nałożenia jednego obrazu na drugi. Usatysfakcjonowana, zaktywowałam funkcję Umieść i edytor zdjęć nałożył odcisk zębów Tanguaya na odcisk w serze. Zdjęcie zębów Tanguaya okazało się być jeszcze zbyt mało przezroczyste. W ogóle nie było widać śladów na serze.
Ustawiłam poziom przezroczystości na 75 procent i patrzyłam, jak kropki i kreski tworzące piankę bledną do eterycznej przezroczystości. Teraz wyraźnie widziałam wklęsłości i dziury odciśnięte na serze poprzez ślady zębów Tanguaya. Dobry Boże…
Natychmiast zrozumiałam, że to nie są odciski zębów tego samego człowieka. Obróbka, której poddałam zdjęcia, nie mogła zmienić układu tych odcisków. Usta, które nagryzły piankę, nie zostawiły tych śladów w serze.
Łuk zębów Tanguaya był za wąski, a krzywa z przodu była wygięta pod zdecydowanie ostrzejszym kątem, niż ta odciśnięta w serze. Na nałożonych na siebie zdjęciach widać było podkowę na tle kawałka półokręgu.
Bardziej rzucające się w oczy było to, że człowiek, który nagryzł ser w mieszkaniu przy rue Berger, miał nieregularną przerwę po prawej stronie normalnej przerwy w płaszczyźnie środkowej, a sąsiadujący z nią ząb wyrastał pod kątem trzydziestu stopni, przez co rząd zębów wyglądał jak palisada. Amator sera miał mocno oblamanego siekacza i dziwnie wykręconego trzonowca.
Zęby Tanguaya były równe i nie było między nimi przerw. Jego zgryz nie zdradzał żadnej z cech widocznych na odciskach w serze. To nie on ugryzł ten ser. Albo Tanguay miał gościa na rue Berger, albo mieszkanie przy rue Berger nie ma zupełnie nic wspólnego z Tanguayem.
40
Człowiek, który korzystał z mieszkania przy rue Berger, kimkolwiek nie był, zabił Gabby. Rękawiczki pasowały do siebie. Było wysoce prawdopodobne, że Tanguay nie jest tym człowiekiem. To nie jego zęby wgryzły się w ser. St. Jacques nie był Tanguayem.
– Kim ty do diabła jesteś? – Mój zachrypnięty głos mącił ciszę panującą w mieszkaniu. Niepokój o Katy wybuchnął we mnie z pełną siłą. Dlaczego się nie odezwała?
Zadzwoniłam do Ryana do domu. Nikt nie odbierał. Zadzwoniłam do Bertranda. Już wyszedł. Zadzwoniłam do sali brygady specjalnej. Nikogo.
Wyszłam przed dom i przez płot spojrzałam na pizzerię po drugiej stronie ulicy Uliczka była pusta. Obserwujących dom policjantów odwołano. Byłam zdana na siebie.
Przebiegłam w myślach różne możliwości. Co mogłam zrobić? Niewiele. Nie mogłam wyjść z domu. Musiałam być na miejscu, gdyby Katy wróciła. Gdy Katy wróci.
Spojrzałam na zegar – 7:10 wieczorem. Dokumenty. Zająć się dokumentami. Co jeszcze mogłam zrobić, będąc w mieszkaniu? Mój azyl stał się moim więzieniem.
Przebrałam się i poszłam do kuchni. Chociaż miałam zawroty głowy, nie wzięłam żadnego lekarstwa. I bez tego mój umysł był zamulony. Rozwalę zarazki witaminą C. Wyjęłam z lodówki dużą puszkę zimnego soku pomarańczowego i zaczęłam rozglądać się za otwieraczem. Niech to. Gdzie on jest? Nie miałam cierpliwości, żeby go szukać, więc chwyciłam nóż do mięsa i zrobiłam nim dziurę w puszce, żeby się dostać do soku. Potem dzbanek. Woda. Zamieszać. I do roboty. Posprzątasz później.
Chwilę później siedziałam już szczelnie owinięta kołdrą na kanapie, a chusteczki i sok miałam w zasięgu ręki. Bawiłam się swoimi brwiami, żeby trzymać nerwy na wodzy.
Damas. Zagłębiłam się w dokumentach, ponownie odwiedzając miejsca, nazwiska i daty, które już wcześniej znałam. Monastere St. Bernard. Nikos Damas. Ojciec Poirier.
Bertrand po raz drugi przesłuchiwał ojca Poirier. Czytałam ponownie jego zeznania, ale miałam poważne problemy z koncentracją. Ojczulek właściwie potwierdził swoje wcześniejsze zeznania. Przejrzałam zapis pierwszej z nim rozmowy, szukając jakichś nazwisk, którymi można by się zainteresować, jakichś poszlak, które mogłyby okazać się przydatne, i czułam się trochę tak, jakbym grała w podchody. Daty zostawiłam na później.
Kto był dozorcą? Roy. Emile Roy. Zaczęłam szukać jego zeznań.
Nie było ich tutaj. Przejrzałam wszystkie papiery w skoroszycie i nic. Na pewno ktoś z nim rozmawiał. Nie mogłam jednak sobie przypomnieć, żebym widziała raport. Dlaczego go tutaj nie ma?
Siedziałam przez chwilę, a mój zachrypnięty oddech był jedynym dźwiękiem we wszechświecie. Wróciło znajome już uczucie, że do świadomości chce się przebić jakaś nie w pełni uformowana myśl, jak mrowienie zwiastujące migrenę. Poczucie, że coś przegapiłam, było silniejsze niż kiedykolwiek, ale cały czas nie wiedziałam, o co chodzi.
Ponownie przejrzałam zeznanie Poiriera. Roy opiekuje się budynkiem i przyległym terenem. Pali w piecu. Odgarnia śnieg.
Odgarnia śnieg? W wieku osiemdziesięciu lat? Dlaczego nie? George Burns to robił. Pokazywali w telewizji. Obrazy z przeszłości przebiegały mi przez głowę. Widziałam siebie samotnie siedzącą w samochodzie w nocy, zobaczyłam kości Grace Damas leżące za mną w przesiąkniętym deszczem lasku.
Przypomniał mi się też sen, który miałam tamtej nocy. Szczury. Pete. Głowa Isabelle Gagnon. Jej grób. Ksiądz. Co on powiedział? Tylko ci, którzy pracowali dla kościoła, mogą wejść na jego teren.
Czy to mogło być to? Czy w ten sposób dostał się na teren klasztoru i La Grand Seminaire? Czy naszym mordercą jest ktoś, kto pracuje dla kościoła?
Roy!
Jasne, Brennan, osiemdziesięcioletni seryjny morderca!
Czy powinnam czekać, aż odezwie się Ryan? Gdzie on do diabła jest? Drżącymi rękoma wyciągnęłam książkę telefoniczną. Jeśli znajdę numer dozorcy, to zadzwonię.
W St. Lambert był wymieniony tylko jeden E. Roy.
– Oui. – Zachrypnięty glos.
Bądź ostrożna. Nie spiesz się.
– Monsieur Emile Roy?
– Oui.
Wytłumaczyłam, kim jestem i dlaczego dzwonię. Tak, dodzwoniłam się do właściwego Emile'a Roya. Spytałam o jego obowiązki w klasztorze. Przez dłuższy czas nic nie mówił. Słyszałam charczenie, wdychane i wydychane powietrze, jakby przez otwór u wieloryba. W końcu:
– Nie chcę stracić pracy. Dobrze się opiekuję tym miejscem.
– Wiem. Robi pan tam wszystko sam?
Usłyszałam, jak na chwilę przestał oddychać, jakby kamyk zablokował dopływ powietrza.
– Czasami potrzebuję, żeby mi ktoś troszkę pomógł. Ich to nic więcej nie kosztuje. Sam za to płacę, z mojej pensji. – Prawie skamlał.
– Kto panu pomaga, monsieur Roy?
– Mój bratanek. To dobry chłopak. Przeważnie on zajmuje się śniegiem. Miałem zamiar powiedzieć o tym Ojcu, ale…
– Jak się nazywa pański bratanek?
– Leo. Nie będzie miał z tego powodu żadnych kłopotów, prawda? To dobry chłopak.
Słuchawka zaczęła mi się ślizgać w ręku.
– Leo, a dalej?
– Fortier. Leo Fortier. To wnuk mojej siostry.
Zamilkł. Zaczęłam się mocno pocić. Powiedziałam, co trzeba i rozłączyłam się, mój umysł pracował na przyspieszonych obrotach, a serce waliło mi jak młotem.
Uspokój się. To może być tylko zbieg okoliczności. Bycie dozorcą i pracownikiem na pół etatu u rzeźnika nie czyni mordercy. Pomyśl.
Spojrzałam na zegar i sięgnęłam po telefon.
No. Bądź tam.
Podniosła przy czwartym sygnale.
– Lucie Dumont. Tak!
– Lucie, trudno uwierzyć, że ciągle jeszcze tam jesteś.
– Miałam kłopoty z jakimś plikiem w programie instalacyjnym. Właśnie wychodziłam.