– Robiła małemu Leo lewatywę i ciągnęła go do kościoła codziennie rano. Żeby oczyścić jego ciało i duszę.
– Codzienna msza i rytualne ablucje.
– Rozmawialiśmy z jej sąsiadem, który pamięta, jak kiedyś jako dziecko bawił się na podłodze z psem. Stara dewota o mało co nie dostała zawału, bo sznaucer miał wzwód. Dwa dni później znaleziono psinę z brzuchem pełnym trucizny na szczury.
– Czy Fortier wiedział?
– Nie mówi na ten temat. Mówi o tym, że kiedy miał siedem lat, złapała go, jak się onanizował. Babcia przywiązała wtedy jego nadgarstki do swoich i ciągała go za sobą przez trzy dni. Gościu jest naprawdę uczulony na punkcie swoich rąk.
Zastygłam w połowie zwijania swetra.
– Dlatego ręce.
– Właśnie. Ale to nie wszystko. Był też wujek, ksiądz, który musiał przejść na wcześniejszą emeryturę. Chodził po domu w szlafroku i prawdopodobnie wykorzystywał dzieciaka. To kolejna sprawa, na temat której nic nie mówi. Sprawdzamy to.
– Gdzie jest teraz babka?
– Nie żyje. Zmarła tuż przed tym, nim zabił Damas.
– To go sprowokowało?
– Kto wie.
Zaczęłam przebierać wśród strojów kąpielowych, przestałam i wepchnęłam je wszystkie do torby.
– A co z Tanguayem?
Ryan potrząsnął głową i długo wydychał powietrze.
– Wygląda na to, że to jeszcze jeden obywatel, który ma mocno dziwne preferencje seksualne.
Przestałam wybierać skarpetki i spojrzałam na niego.
– Jest regularnym świrem, ale prawdopodobnie niegroźnym.
– To znaczy?
– Był nauczycielem biologii. Zbierał z dróg martwe zwierzęta, gotował ciała i wyciągał z nich szkielety. Zbierał dekoracje do klasy.
– A łapy?
– Suszył je do swojej kolekcji łap kręgowców.
– Czy to on zabił Alsę?
– Twierdzi, że znalazł ją martwą na ulicy blisko uniwersytetu i przyniósł do domu, żeby dołączyć ją do swojej kolekcji. Właśnie ją pociął, kiedy przeczytał artykuł w Gazette. Przestraszył się, więc włożył ją do torby i zostawił na dworcu autobusowym. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, jak jej się udało wydostać z laboratorium.
– I to Tanguay jest klientem Julie, prawda?
– W rzeczy samej. Podnieca się, kiedy kupuje prostytutkę i każe jej założyć koszulę nocną matki. I… – Zawahał się.
– I?
– Przygotuj się na to. To Tanguay był lalkarzem.
– Nie. Włamywał się do sypialni?
– Właśnie. Dlatego aż się skręcał ze strachu, kiedy go przesłuchiwaliśmy. Myślał, że za to go zatrzymaliśmy. Kretyn sam się z tym wygadał. Wyraźnie kiedy nie mógł znaleźć zaspokojenia na ulicy, używał planu B.
– Włamywał się i podniecał czyjąś piżamą.
– Właśnie. To lepsze niż kręgle.
Coś jeszcze mnie zastanawiało.
– Telefony?
– Plan C. Zadzwoń do kobiety, rozłącz się i czuj, jak swędzą cię genitalia. Zachowanie typowe dla podglądaczy. Miał listę numerów.
– Jakieś teorie na temat tego, skąd wziął mój?
– Prawdopodobnie od Gabby. Podglądał ją.
– A rysunek, który znalazłam u siebie w koszu na śmieci?
– Tanguay. Interesuje się sztuką ludów pierwotnych. Była to kopia czegoś, co widział w jakiejś książce. Narysował to po to, żeby dać Gabby. Chciał poprosić ją, żeby nie wycinała go ze swoich badań.
Spojrzałam na Ryana.
– Lekko ironiczne. Myślała, że ktoś ją śledzi, a tak naprawdę było ich aż dwóch.
Poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Emocjonalny strup zaczął już się tworzyć, ale był jeszcze słabo rozwinięty. Upłynie jeszcze dużo czasu, nim będę mogła o niej myśleć.
Ryan wstał i przeciągnął się.
– Gdzie jest Katy? – spytał, zmieniając temat.
– Poszła kupić olejek do opalania. – Zamknęłam torbę i upuściłam ją na podłogę.
– Jak się miewa?
– Na oko dobrze. Opiekuje się mną jak prywatna pielęgniarka. Odruchowo podrapałam się po szwach na szyi.
– Ale być może jest bardziej zatroskana, niż to pokazuje. Wie o przemocy, ale to jest przemoc w wiadomościach, w południowym Los Angeles, Tel Awiwie i Sarajewie. Zawsze było to coś, co przydarza się innym ludziom. Pete i ja specjalnie nie informowaliśmy jej o tym, czym się zajmuję, nie wiedziała o mojej pracy. Teraz to jest blisko i to bardzo osobista sprawa. Jej świat przewrócił się do góry nogami, ale dojdzie do siebie.
– A ty?
– Ja się czuję dobrze. Naprawdę.
Staliśmy w milczeniu i przyglądaliśmy się sobie nawzajem. Potem sięgnął po marynarkę i przerzucił ją przez ramię.
– Jedziecie na plażę? – Jego udawana obojętność nie była zupełnie przekonywająca.
– Mamy zamiar zaliczyć tyle plaż, ile się da. Nazwałyśmy naszą wycieczkę “Wielką Wyprawą po Piaskach i Falach". Najpierw jedziemy do Ogonquit, a potem wzdłuż wybrzeża. Cape Cod. Rehobeth. Cape May. Virginia Beach. Naszym jedynym planem jest to, by być w Nags Head piętnastego.
Pete to zorganizował. Ma zamiar tam być.
Ryan położył mi rękę na ramieniu. W jego oczach było więcej niż tylko czyste zawodowe zainteresowanie.
– Ale wracasz?
Zadawałam sobie to pytanie przez cały tydzień. Wracam? Do czego? Do pracy? Czy mogłabym przejść to wszystko jeszcze raz z jakimś innym pokręconym psychopatą? Do Quebecu? Czy zniosłabym docinki Claudela i to, że z jego powodu musiałabym stanąć przed jakąś komisją? Co z moim małżeństwem? Nie było związane z Quebekiem. Jak mam się zachować wobec Pete? Co będę czuła, kiedy się z nim spotkam?
Podjęłam jedną decyzję: nie będę się nad tym teraz zastanawiać. Poprzysięgłam sobie nie wracać do niepewności dnia wczorajszego i sprawić, żeby przeszłość nie kładła się cieniem na czasie, który mam spędzić z Katy.
– Oczywiście – odparłam. – Będę musiała dokończyć raporty, a potem zeznawać.
– No tak.
Zapadła pełna napięcia cisza. Oboje wiedzieliśmy, że była to wymijająca odpowiedź.
Odchrząknął i sięgnął do kieszeni marynarki.
– Claudel prosił mnie, żebym ci to przekazał. Wyciągnął brązową kopertę z nadrukiem logo CUM w jej lewym górnym rogu.
– Dzięki.
Wcisnęłam ją do kieszeni i odprowadziłam go do drzwi. Nie teraz.
– Ryan. Odwrócił się.
– Możesz to robić dzień po dniu, rok po roku i nie stracić wiary w gatunek ludzki?
Nie odpowiedział od razu, wydawało się, że wpatruje się w jakiś punkt przestrzeni między nami. Potem spojrzał mi w oczy.
– Od czasu do czasu gatunek ludzki wydaje drapieżników, którzy żerują na pozostałych. Oni nie należą do gatunku. Oni są mutantami. Moim zdaniem te osobniki nie mają prawa zużywać tlenu. Ale są tutaj, więc pomagam ich wsadzić za kratki, czyli tam, gdzie nie będą mogli szkodzić innym. Sprawiam, żeby żyło się bezpieczniej ludziom, którzy wstają rano, codziennie chodzą do pracy, wychowują dzieci albo hodują pomidory czy rybki tropikalne i wieczorem oglądają mecz w telewizji. To oni są gatunkiem ludzkim.
Patrzyłam, jak odchodzi, znowu podziwiając kształty wypełniające jego dżinsy. I głowę też, pomyślałam zamykając drzwi. Może kiedyś… Powiedziałam to do siebie, uśmiechając się. Daj Boże.
Później tego wieczora Katy i ja poszłyśmy na lody, po czym wjechałyśmy na wzgórze. Siedząc na moim ulubionym miejscu widokowym, widziałyśmy całą dolinę, Świętego Wawrzyńca – czarny zarys w oddali i Montreal – migoczącą panoramę rozciągającą się pod wzgórzem.
Spojrzałam w dół z ławki, na której siedziałyśmy, i czułam się jak pasażer dziecięcej kolejki. Ale przejażdżka w końcu się skończyła. Być może przyjadę się pożegnać.