Выбрать главу

Jego ucieczka zupełnie mnie rozłożyła. Przez chwilę byłam sparaliżowana, wrośnięta w podłogę, jak posąg w ziemię na Wyspie Wielkanocnej.

Zrób tak, jak kot i wynoś się stąd! Odezwał się we mnie strwożony głos.

Zrobiłam krok do tyłu. Uderzenie. Brzęk. Zatrzymałam się, ściskając nóż i, taką siłą, jakby to była lina ratunkowa. Cisza. Ciemność. Da-dum. Da-dum. Słuchałam bicia swojego serca, starając się znaleźć w mózgu jakąś część będącą jeszcze w stanie jasno myśleć.

Jeśli ktoś jest w mieszkaniu, dotarło do mnie, to musi być za tobą. Droga ucieczki prowadzi przed ciebie, a nie do tyłu. Ale jeśli ktoś jest na zewnątrz, nie otwieraj mu drogi do środka.

Da-dum. Da-dum.

Hałas dochodzi z zewnątrz, upierałam się. To, co słyszał Birdie, jest na zewnątrz.

Da-dum. Da-dum.

Rozejrzyj się. Przyciśnij się do ściany obok drzwi prowadzących na dziedziniec i odchyl zasłony tylko tyle, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Może zobaczysz jakiś kształt w ciemności.

Logiczne.

Uzbrojona w nóż kuchenny, odlepiłam jedną nogę od dywanu i powoli ruszyłam do przodu, aż dotarłam do ściany. Oddychając głęboko, odciągnęłam nieco zasłonę. Kształty i cienie na dziedzińcu były słabe, ale dało się je rozpoznać. Drzewo, ławka, trochę krzaków. Nie widać żadnego ruchu, oprócz gałęzi smaganych wiatrem. Stałam nieruchomo przez długą chwilę. Nic się nie zmieniło. Podeszłam do środka zasłony i sprawdziłam klamkę drzwi. Zamknięte.

Trzymając nóż w pogotowiu, plecami ocierając się o ścianę, przesuwałam się w stronę drzwi wejściowych. W stronę systemu alarmowego. Światełko się paliło, wskazując, że nikt nie dostał się do mieszkania! Powodowana impulsem, nacisnęłam przycisk próbny.

Pisk przeciął ciszę i pomimo że się go spodziewałam i tak podskoczyłam. Ręka odskoczyła mi do góry, przygotowując nóż do ataku.

Głupia! powiedziała mi działająca część mózgu. Alarm działa i nikogo nie ma w domu! Niczego nie otworzono! Nikt nie wszedł.

Więc jest na zewnątrz! odpowiedziałam, cały czas rozdygotana. Być może, przyznał mózg, więc nie jest jeszcze tak źle. Zapal jakieś światła, pokaż, że coś się dzieje w mieszkaniu i każdy sęp się stąd ulotni.

Starałam się przełknąć ślinę, ale usta były zbyt suche. Zdobyłam się na odwagę i włączyłam światło w przedpokoju, a po chwili wszystkie inne między przedpokojem a sypialnią. Nigdzie ani śladu intruzów. Kiedy usiadłam na brzegu łóżka, trzymając w ręku nóż, znowu to usłyszałam. Stłumione uderzenie, brzęk. Wzdrygnęłam się, prawie się raniąc.

Ośmielona przeświadczeniem, że w mieszkaniu nikogo nie ma, pomyślałam: W porządku, sukinsynu, tylko się rusz, to zadzwonię po gliny.

Wróciłam do drzwi balkonowych wychodzących na boczny dziedziniec, tym razem szłam szybko. Ten pokój ciągle był nie oświetlony, więc jeszcze raz odchyliłam brzeg zasłony i wyjrzałam na zewnątrz, śmielej niż przedtem

Wszystko wyglądało tak samo. Niejasno znajome kształty, niektóre poruszane przez wiatr. Uderzenie, brzęk! Wzdrygnęłam się odruchowo, a potem pomyślałam: Ten dźwięk nie dobiega od drzwi, tylko skądś dalej.

Przypomniałam sobie o reflektorze na bocznym dziedzińcu i ruszyłam się, żeby znaleźć włącznik. Nie czas, by myśleć o tym, że sąsiedzi się zdenerwują. Włączyłam światło i wróciłam do zasłony. Reflektor nie był silny, ale w jego świetle wystarczająco wyraźnie widać było dziedziniec.

Deszcz przestał padać, ale zerwał się wiatr. W snopie światła tańczyła delikatna mgiełka. Nasłuchiwałam przez chwilę. Nic. Kilkakrotnie przebiegłam wzrokiem przestrzeń w polu widzenia. Nic. Zuchwale wyłączyłam alarm, otworzyłam drzwi balkonowe i wytknęłam głowę na zewnątrz.

Po lewej stronie, koło muru stał czarny, dorodny świerk, ale żaden obcy kształt nie czaił się w jego gałęziach. Uderzenie. Brzęk. Nowa fala strachu.

Bramka. Te odgłosy wydaje bramka. Spojrzałam na nią właśnie w momencie, kiedy wracała na miejsce. Patrzyłam jak wiatr nią porusza, na tyle, na ile pozwala zamykający ją rygiel. Uderzenie. Brzęk.

Czując się upokorzona, wyszłam na dziedziniec i podeszłam do bramki. Dlaczego nigdy wcześniej nie odkryłam tego dźwięku? Potem ponownie się wzdrygnęłam. Zniknęła kłódka. Czy to Winston zapomniał ją założyć i zamknąć bramę po skoszeniu trawy za nią? Na pewno.

Dopchnęłam silnie bramę i przesunęłam rygiel tak daleko, jak się dało, i odwróciłam się w stronę drzwi.

Wtedy usłyszałam inny dźwięk, cichszy i stłumiony.

Spojrzałam w stronę, z której dobiegł, i zobaczyłam w swoim zielniku jakiś obcy przedmiot. Jak dynia nabita na patyk, wystawał z ziemi. To wiatr poruszający tą plastikową płachtą powodował cichy szelest.

Tknęło mnie przerażające przeczucie. Nie wiedząc, dlaczego to wiem, czułam, co jest pod plastikową płachtą. Nogi mi się trzęsły, kiedy szłam przez trawę. W końcu szarpnęłam plastik.

Widok sprowokował mdłości i odwróciłam się, żeby zwymiotować. Wytarłam ręką usta, a potem rzuciłam się do domu, zatrzasnęłam drzwi i zamknęłam je, po czym ponownie uruchomiłam system alarmowy.

Wyszperałam numer, chwiejnym krokiem podeszłam do telefonu i zmusiłam się, żeby wystukać właściwe cyfry. Podniesiono słuchawkę przy czwartym sygnale.

– Przyjedź tutaj, proszę. Od razu!

– Brennan? – Zachrypnięty. – Co się k…?

– Natychmiast, Ryan! Już!

24

Galon herbaty później leżałam zwinięta na bujanym fotelu Birdiego, patrząc tępo na Ryana. Prowadził już trzecią rozmowę, tym razem osobistą, mówiąc komuś, że trochę mu to zajmie. Sądząc po tym co mówił, jego rozmówca nie był zachwycony. Trudno.

Histeria popłaca. Ryan przyjechał w niecałe dwadzieścia minut. Przeszukał mieszkanie i dziedziniec, po czym zadzwonił do CUM, żeby przysłali radiowóz do obserwacji budynku. Potem Ryan włożył worek i jego mrożącą krew w żyłach zawartość do większego worka, zakleił go i położył na podłodze w rogu w jadalni. Powiedział, że zabierze go do kostnicy. Ekipa miała przyjechać do mnie rano. Byliśmy w dużym pokoju, ja siedziałam i sączyłam herbatę, a Ryan przechadzał się i mówił.

Nie wiedziałam, co działało na mnie bardziej uspokajająco: gorąca herbata czy Ryan. Prawdopodobnie nie herbata. Tak naprawdę, to potrzebowałam alkoholu. Sama dokładnie nie wiedziałam jakiego. Ten pomysł kusił mnie coraz bardziej. Tak naprawdę, chciałam się napić różnych rzeczy. Opróżnić butelkę do dna. Zapomnij o tym, Brennan. Zakrętka jest na miejscu i tak pozostanie.

Popijałam herbatę i przyglądałam się Ryanowi. Miał na sobie dżinsy i wypłowiałą koszulę. Dobry wybór. Odcienie niebieskiego nadawały jego oczom blask jak w podkolorowywanym starym filmie. Skończył rozmawiać przez telefon, ale cały czas nie zwalniał tempa.

– Już chyba wszystko załatwiłem – powiedział, rzucając telefon na kanapę i przeciągając ręką po twarzy.

Miał potargane włosy i wyglądał na zmęczonego. Ale przecież ja też nie wyglądałam jak Claudia Schiffer.

Co teraz? zastanawiałam się.

– Jestem ci wdzięczna, że przyjechałeś – powiedziałam. – Przepraszam, że przereagowałam. – Już to raz mówiłam, ale powtórzyłam znowu.

– Nie. Wcale nie przereagowałaś.

– Przeważnie nie…

– Nie ma sprawy. Dorwiemy tego świra.

– Mogłam po prostu…

Pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach. Niebieskie lasery schwytały moje oczy i nie mogłam się od nich uwolnić. Na jednej rzęsie miał kawałeczek bandażu, który wyglądał jak drobinka pyłku przylepiona do słupka.