Выбрать главу

Kiedy wyjaśniłam, kim jestem i dlaczego tu jestem, przyjazne nastawienie zastąpił smutek. Zawahała się, odłożyła rydel, po czym wstała i otrzepała ziemię z rąk. W powietrzu wokół nas wisiał intensywny zapach pomidorów

– Lepiej wejdźmy do środka – rzekła spuszczając oczy. Podobnie jak Champoux nie pytała mnie, jakie mam prawo zadawać jej pytania.

Ruszyła przez ogród, a ja za nią, z bólem myśląc o rozmowie, która nas czekała. Zawiązana na węzeł bluzka zwisała luźno na jej wystających kręgach. Źdźbła trawy przylegały jej do stóp i z tyłu nóg.

Jej kuchnia lśniła w popołudniowym słońcu, porcelana i drewniane powierzchnie zdradzały lata troskliwej opieki. Wzdłuż okien z żółtymi firankami stały doniczki z fikusami. Na szafkach i szufladach były żółte uchwyty.

– Zrobiłam lemoniadę – oznajmiła, rękoma już zabierając się do nalewania. Czuła się pewnie w sprawdzonych sytuacjach.

– Dziękuję. Napiję się z przyjemnością.

Siedziałam przy wypolerowanym stole i patrzyłam, jak wyłuskuje kostki lodu z plastikowej tacki, wkłada je do szklanek i dodaje lemoniady. Przyniosła napój i usiadła naprzeciw mnie, unikając mojego wzroku.

– Ciężko mi mówić o Chantale – powiedziała wpatrując się w swoją lemoniadę.

– Rozumiem i szczerze pani współczuję straty. Jak się pani czuje?

– W niektóre dni jest łatwiej niż w inne.

Założyła ręce i stężała, a jej chude ramiona uniosły się pod bluzką.

– Przyszła mi pani coś powiedzieć?

– Niestety nie, madame Trottier. Nawet nie mam jakichś konkretnych pytań, które chciałabym pani zadać. Pomyślałam, że może przypomniała pani sobie coś, co wcześniej nie wydawało się pani ważne?

Nie odrywała oczu od lemoniady. Na dworze zaszczekał pies.

– Czy przyszło pani coś do głowy, od kiedy ostatni raz pani rozmawiała z detektywami? Jakiś szczegół dotyczący dnia, którego zniknęła Chantale?

Żadnej odpowiedzi. Powietrze w kuchni było gorące i ciężkie od wilgoci. Delikatnie pachniało cytrynowym płynem do mycia podłóg.

– Wiem, że to dla pani straszne, ale jeśli mamy mieć jakąś nadzieję na nalezienie zabójcy pani córki, potrzebujemy pani pomocy. Czy coś nie dawało pani spokoju? Myślała pani o czymś?

– Pokłóciłyśmy się.

Znowu to samo. Zbyt ostro obeszła się z córką. Chciała cofnąć słowa, kórych użyła, i zastąpić niektóre innymi.

– Nie chciała jeść. Uważała, że tyje. Wiedziałam o tym z raportu.

– Nie była gruba. Powinna była ją pani widzieć. Była piękna. Miała dopiero szesnaście lat…

Jej oczy w końcu spotkały moje. Z każdego oka wylała się jedna łza i spłynęła po policzkach.

– Jak w tej piosence…

– Tak mi przykro – powiedziałam tak miękko, jak umiałam. Przez okno czułam zapach skąpanego w promieniach słońca geranium. – Czy Chantale była nieszczęśliwa z jakiegoś powodu?

Jej palce zacisnęły się wokół szklanki.

– To właśnie jest najgorsze. Była takim pogodnym dzieckiem. Zawsze była szczęśliwa. Zawsze pełna życia, aż kipiała od najróżniejszych planów. Nawet mój rozwód nie wydawał się jej zbytnio martwić. Nie przechodziła z tego powodu żadnego kryzysu.

Czy to prawda, czy zniekształcone przez czas fantazje? Wiedziałam, że państwo Trottier rozwiedli się, kiedy Chantale miała dziewięć lat. Jej ojciec mieszkał gdzieś w centrum.

– Czy może mi pani powiedzieć coś o tych kilku ostatnich tygodniach? Czy Chantale w jakikolwiek sposób zmieniła swoje zwyczaje? Czy miała jakieś dziwne telefony? Zaprzyjaźniła się z kimś?

Jej głowa ruszała się powoli w przeczącym geście. Nie.

– Miała trudności z nawiązywaniem przyjaźni?

Nie.

– Miała pani jakieś zastrzeżenia wobec jakichś jej przyjaciół?

Nie.

– Miała chłopaka?

Nie.

– Chodziła na randki?

Nie.

– Miała problemy w szkole?

Nie.

Zła metoda przesłuchiwania. Muszę sprawić, żeby to świadek mówił a nie ja.

– A ten dzień? Ten dzień, kiedy Chantale zniknęła? Spojrzała na mnie, ale z jej oczu nie można było nic wyczytać.

– Może mi pani powiedzieć, co się wydarzyło tego dnia? Wzięła łyk lemoniady, przełknęła z namysłem i odstawiła szklankę na stół. Z namysłem.

– Wstałyśmy koło szóstej. Zrobiłam śniadanie. – Tak mocno ściskał, i szklankę, że bałam się, iż pęknie. – Chantale wyszła do szkoły. Z przyjaciel mi jeździli tam kolejką, bo szkoła jest w Centre-ville. Mówią, że była na wszystkich lekcjach. A potem nie…

Podmuch wiatru zmarszczył firankę wiszącą na oknie.

– Nie wróciła do domu.

– Czy miała tego dnia jakieś specjalne plany?

– Nie.

– Czy normalnie wracała do domu prosto po lekcjach?

– Przeważnie.

– Czy spodziewała się pani jej powrotu do domu tamtego dnia?

– Nie. Miała się spotkać z ojcem.

– Często się z nim spotykała?

– Tak. Dlaczego muszę odpowiadać na te pytania? To bez sensu. Już to wszystko powiedziałam detektywom. Dlaczego muszę w kółko powtarzać to samo? Na nic się to nie zda. Wtedy się nie zdało, to teraz też nic z tego nic i będzie.

Jej oczy prześwidrowały mnie i prawie czułam jej cierpienie.

– Wie pani co? Przez cały ten czas, kiedy wypełniałam formularze osób zaginionych i odpowiadałam na pytania, Chantale była już nieżywa. Leżała porozrzucana w kawałkach. Sztywna.

Spuściła głowę i jej szczupłe ramiona wzdrygnęły się. Miała rację. Nic nie mieliśmy. Poruszałam się po omacku. Uczyła się zapomnieć o swoim bólu, sadzić pomidory i żyć, a ja się nad nią pastwiłam i zmuszałam do ekshumacji.

Bądź ludzka. Wynoś się.

– No dobrze, pani Trottier. Skoro pani nie pamięta więcej szczegółów. to pewnie znaczy, że nie są one ważne.

Zostawiłam moją wizytówkę z prośbą taką, jak przedtem. Niech pani zadzwoni, jak się pani coś przypomni. Bardzo wątpiłam, że zadzwoni.

Drzwi Gabby były zamknięte, kiedy przyjechałam do domu, a w jej pokoju było cicho. Pomyślałam, żeby zajrzeć do środka, ale oparłam się pokusie. Potrafi być bardzo wrażliwa na punkcie swojej prywatności. Położyłam się do łóżka i usiłowałam czytać, ale w głowie cały czas słyszałam słowa Genevieve Trottier. Deja mort. Już nieżywa. Champoux użył tego samego sformułowania. Tak. Już nieżywa. Pięć razy. Taka była smutna prawda. Podobnie jak Champoux, ja też miałam swoje myśli, które nie chciały leżeć spokojnie w mojej głowie.

27

Obudziły mnie poranne wiadomości. 5 lipca. Nawet nie zauważyłam, że był Dzień Niepodległości. Nie zjadłam tradycyjnej szarlotki. Nie było “Gwiaździstego sztandaru". Ani jednego ognia sztucznego. Jakoś przygnębiła mnie ta myśl. Każdy Amerykanin wszędzie na świecie, czwartego lipca powinien jakoś uczcić. Ja pozwoliłam sobie stać się kanadyjskim obserwatorem kultury amerykańskiej. Postanowiłam więc, że gdy jakiś nasz amerykański zespół przyjedzie tu na mecz, pójdę na stadion mu kibicować.

Wzięłam prysznic, zrobiłam kawę i tosty, po czym przerzuciłam Gazette. Nie kończąca się dyskusja o secesji. Co by się stało z gospodarką? Z autochtonami? Z anglojęzycznymi mieszkańcami? Część ogłoszeniowa jasno świadczyła o obawach związanych z referendum. Wszyscy sprzedają, a nikt nie chce kupić. Może powinnam wrócić do Stanów. Co ja tu właściwie robię?

Brennan. Dość tego. Jesteś nie w sosie, bo musisz zabrać samochód do warsztatu.

To prawda. Nienawidzę załatwiania różnych spraw. Tych drobiazgów, bez których nie można funkcjonować w technologicznie zaawansowanym kraju pod koniec drugiego tysiąclecia. Paszport. Prawo jazdy. Pozwolenie na pracę. Podatek dochodowy. Szczepionka przeciw wściekliźnie. Pranie chemiczne. Wizyta u dentysty. Badanie cytologiczne. Moja metoda: odkładać tak długo, aż się da. Dzisiaj samochód musi trafić do przeglądu.