Выбрать главу

Teraz mogłam się rozluźnić. Pomyśleć. Pomartwić się. Zaczęło się, jak tylko wjechałam do garażu i wyłączyłam radio. Koniec muzyki, początek niepokoju. Nie, upomniałam samą siebie. Później. Po kolacji.

Weszłam do mieszkania i usłyszałam uspokajający pisk systemu alarmowego. Zostawiłam walizkę w przedpokoju, zamknęłam drzwi i poszłam do libańskiej restauracji mieszczącej się na rogu, gdzie zamówiłam Shish Taouk, i do tego talerz Shawarma. Właśnie dlatego uważam, że mieszkanie w centrum jest idealne – w promieniu kilkudziesięciu metrów są restauracje serwujące potrawy praktycznie z całego świata. Tylko czy moja waga…? Eeee.

Kiedy czekałam na zamówienie, czytałam menu w barze. Homos. Taboule. Feuilles de vignes. Niech będzie błogosławiona globalna wioska. Libańczycy przerzucili się na francuskie jedzenie!

Na półce zawieszonej po lewej stronie kasy stały butelki czerwonego wina. Moja broń z wyboru. Kiedy spojrzałam na nie chyba już tysięczny raz, poczułam pokusę. Przypomniałam sobie zapach i smak cierpkiego wina na języku. Przypomniałam sobie ciepło, które rozlałoby się po moich trzewiach i zaczęłoby przesuwać się ku górze i dalej, wzniecając po drodze ogniska dobrego samopoczucia. Ogniska władzy. Wigoru. Poczucia niezwyciężenia. Pomyślałam, że mogę z niego skorzystać od razu. Niby tak. Kogo ja jednak oszukuję? Nie skończyłoby się na tym… Jakie to były stadia? Najpierw stałabym się kuloodporna, a potem niewidzialna. Czy na odwrót? Nieważne. Zapędziłabym się za daleko i skończyłoby się załamaniem. Ukojenie byłoby krótkotrwałe, a cena wysoka. Nie wypiłam ani kropli od sześciu lat.

Wzięłam swoje jedzenie do domu i zjadłam je w towarzystwie Birdiego i zespołu baseballowego Montreal Expos. On spał na moich kolanach, zwinięty w kłębek. Tamci przegrali z drużyną Cubsów dwoma okrążeniami. Nikt nie wspominał tutaj o morderstwie. Doceniałam to.

Wzięłam gorącą, długą kąpiel i położyłam się do łóżka o wpół do jedenastej. Leżąc sama w ciemności i ciszy, dłużej już nie mogłam dusić w sobie tej myśli. Jak oszalałe komórki, rosła i nabierała siły, w końcu przebijając się do mojej świadomości, jakby nalegając na to, żeby koniecznie się nią zająć. Kolejne zabójstwo. Kolejna kobieta, która w kawałkach trafia do kostnicy. Wyobraziłam ją sobie bardzo dokładnie, przypomniałam sobie uczucia, które mi towarzyszyły, kiedy badałam jej kości. Chantale Trottier. Wiek: szesnaście lat. Uduszona, pobita, skrócona o głowę i poćwiartowana. Niecały rok temu przybyła naga i zapakowana w plastikowe worki na śmieci.

Chciałam już zasnąć, ale mój umysł nie dał się wyłączyć. Leżałam, a góry się wypiętrzały, płyty kontynentalne się przemieszczały. W końcu zasnęłam, a te dwa słowa kołatały się po mojej głowie. Nie będą mi dawały spokoju przez cały weekend. Seryjne morderstwo.

3

Gabby przez megafon ogłaszała mój lot. Miałam ogromną walizkę i idąc do samolotu nie mogłam się z nią uporać. Inni pasażerowie byli poirytowani, ale nikt mi nie pomógł. Zauważyłam, że Katy wychyla się z pierwszego rzędu w pierwszej klasie, żeby na mnie spojrzeć. Była w sukience, którą dla niej kupiłyśmy na ceremonię ukończenia szkoły średniej. Z zielonego jedwabiu. Później mi powiedziała, że jej się nie podoba i że żałuje swojego wyboru. Wolałaby kwiecisty wzór. Dlaczego była w nią ubrana? Dlaczego Gabby była na lotnisku, skoro powinna być na uniwersytecie? Jej głos dobiegający z głośników stawał się coraz głośniejszy i charczący.

Usiadłam. Było dwadzieścia po siódmej. Poniedziałek rano. Krawędzie żaluzji były jasno oświetlone, ale niewiele światła wpadało do pokoju.

Cały czas słyszałam głos Gabby.

– …ale wiedziałam, że cię później nie złapię. Widzę, że wstajesz wcześniej, niż myślałam. No dobra, co do…

Odebrałam telefon.

– Halo. – Starałam się robić wrażenie mniej otępiałej, niż rzeczywiście byłam.

Głos urwał się w pół zdania.

– Temp? To ty?

Przytaknęłam.

– Obudziłam cię?

– Tak. – Było za wcześnie na błyskotliwą odpowiedź.

– Przepraszam. Mam zadzwonić później?

– Nie, nie. Już wstałam.

Oparłam się pokusie, żeby powiedzieć, że i tak musiałam wstać, żeby odebrać telefon.

– Ruszaj tyłek z łóżka, słonko. Kto rano wstaje… Słuchaj, jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór. Możemy z tego zrobić sió… – Przerwał jej natarczywy pisk.

– Poczekaj. Musiałam zapomnieć wyłączyć automatyczną sekretarkę. Położyłam słuchawkę i poszłam do dużego pokoju. Migało czerwone światełko. Wzięłam do ręki przenośną słuchawkę, wróciłam do sypialni i odłożyłam słuchawkę na widełki.

– OK. – Byłam już zupełnie rozbudzona i zaczęłam marzyć o kawie. Skierowałam się do kuchni.

– Dzwonię w sprawie dzisiejszego wieczoru. – W jej głosie czuć było zirytowanie. Nie mogłam jej winić – usiłowała skończyć jedno zdanie od jakichś pięciu minut.

– Przepraszam, Gabby. Przez cały weekend czytałam pracę magisterską jakiegoś studenta i wczoraj późno się położyłam. Naprawdę głęboko spałam. Nawet nie słyszałam telefonu. – To było dziwne, nawet dla mnie. – O co chodzi?

– O dzisiejszy wieczór. Hm, możemy przełożyć spotkanie na siódmą trzydzieści zamiast siódmej? Moja praca sprawia, że jestem bardziej nerwowa niż świerszcz zamknięty w klatce z jaszczurką.

– Jasne. Nie ma sprawy. Dla mnie tak chyba też będzie wygodniej. – Przytrzymując telefon ramieniem, sięgnęłam do szafki po słoik z ziarnami kawy i włożyłam trzy łyżki do młynka.

– Wpaść po ciebie? – spytała.

– Albo odwrotnie. Mogę prowadzić, jak chcesz. Gdzie pójdziemy? – Zastanawiałam się, czy nie włączyć młynka, ale zdecydowałam się tego nie robić. Już i tak wydawała się nieco poirytowana.

Milczała. Oczyma wyobraźni widziałam, jak bawi się swoim kolczykiem w nosie, kiedy się zastanawia. Dzisiaj mógł to być nawet jakiś ćwiek. Na początku nie mogłam się do tego przyzwyczaić i miałam problemy z koncentracją, gdy rozmawiałam z Gabby. Skupiałam się na kolczyku, zastanawiałam, jak bolesne jest przekłucie nosa. Teraz już nie zwracałam na to najmniejszej uwagi.

– Wieczorem powinno być ładnie – odparła. – Może pójdziemy zjeść gdzieś pod chmurką? Na Prince Arthur albo St. Denis?

– Super – powiedziałam. – W takim razie nie ma powodu, żebyś tu przyjeżdżała. Podjadę po ciebie koło wpół do ósmej. Pomyśl o jakimś nowym miejscu. Mam ochotę na coś egzotycznego.

Chociaż z Gabby mogło to być ryzykowne, tak zwykle robiłyśmy. Znała miasto dużo lepiej niż ja, więc to przeważnie ona wybierała restaurację.

– Okej. A plus tard.

– A plus tard – odparłam. Byłam zdziwiona i trochę mi ulżyło. Normalnie nie mogła skończyć rozmowy. Często musiałam wymyślać jakieś wymówki, żeby się wyrwać.

Telefon zawsze był dla nas swego rodzaju kołem ratunkowym. Gabby kojarzy mi się z telefonem, jak nikt inny. Ten zwyczaj wykształcił się w początkowych stadiach naszej znajomości. Kiedy byłyśmy jeszcze studentkami, rozmowy w jakiś dziwny sposób przynosiły mi ulgę, wyrywając mnie ze stanu melancholii, której tak często padałam ofiarą w tamtych latach. Po tym, jak w końcu nakarmiłam, wykąpałam i położyłam do łóżeczka moją córkę Katy, godzinami wisiałam na telefonie, rozmawiając z Gabby, dzieląc się moim podnieceniem z powodu nowo odkrytej książki, dyskutując o naszych zajęciach, profesorach, studentach i czasami o niczym konkretnym. To była jedyna osłoda, na którą pozwalałyśmy sobie w czasach, kiedy nasze życie nie było takie słodkie.