Ona też się roześmiała. Ale ciągle nie był pewien, czy zrobiła to „na głos”, czy tylko on mógł ją słyszeć.
– Wężu – szepnęła. – Podobasz mi się.
Zerknął na nią, jeśli słowem „nią” można było określić kłębek mgły.
– Powiedz… Jak to możliwe, że ty… – zawahał się. – Nie wiem, jak to powiedzieć… Że ty… żyjesz? Przynajmniej w pewnym sensie.
– To cholernie trudne do wytłumaczenia. Sama za dobrze nie wiem.
– No, ale coś mi chyba możesz powiedzieć?
– Posłuchaj, to nie jest takie proste. To…
– To ty mnie posłuchaj, trupie jeden. Mam dziwne wrażenie, że jesteś fantastyczną dziewczyną – zatrzymał się i zapalił papierosa. – Ale mam też absolutną pewność – wydmuchnął dym – że coś przede mną ukrywasz.
– Dzięki za to pierwsze zdanie. A co do drugiego… Masz rację.
– Powiesz mi?
Uśmiechnęła się smutno, jeśli oczywiście można było dojrzeć smutek w kłębku mgły.
– Powiem. Bo wiem, jak zareagujesz.
– Co ma do tego moja reakcja? – spytał.
– Bo to przykra wiadomość – przystanęła przed małą ławeczką. – Ale dasz sobie radę.
– Co się stało?
– „Źródełko” nie żyje.
Szlag! Coś go ścisnęło w dołku. Przez chwilę czuł paraliżującą samotność, strach, kompletne zagubienie, do głowy napłynęły jakieś mgliste wspomnienia z dzieciństwa, gdy było mu źle. Gdy jeszcze bał się wszystkiego wokół.
Usiadł na ławce, zaciągnął się dymem, ale papieros wyraźnie mu nie smakował; odrzucił go na środek ścieżki. Potem podniósł głowę. Był znowu sobą.
– Kto? – zapytał.
Duchy chyba nie czują strachu, jednak „Pyskówka” odruchowo cofnęła się o krok. Hofman powtórzył cicho:
– Kto to zrobił?
Uśmiechnęła się.
– Wiedziałam, że tak zareagujesz. Wiedziałam, że można ci to powiedzieć zupełnie spokojnie.
– Czy możesz mi odpowiedzieć na proste pytanie?
– Nie wiem kto. Ale pomogę ci go znaleźć.
Hofman rozpaczliwie potrzebował chociaż jednego piwa albo mocnej kawy. Czegoś, co go uspokoi.
– Ten gość jest już trupem – powiedział cicho.
– Wiem – roześmiała się „Pyskówka”. – Dlatego też zwróciłam się do ciebie, a nie do jakiegoś Kowalskiego z książki telefonicznej.
– Pomóż mi do niego dotrzeć, istoto z innego świata.
– Oki doki – „Pyskówka” powtórzyła ulubiony zwrot „Źródełka”. – Ale ciebie też zamierzają zabić. Za dużo już wiesz. „Źródełko” usiłowaliśmy ostrzec, ale się nie udało. I… i powiedz mi jedną rzecz.
– No?
– Jak znajdziemy tego faceta… Zabijesz go? Umiesz?
Uśmiechnął się wrednym skrzywieniem warg. Popatrzył jej prosto w oczy. Nawet jeśli były częściowo przezroczyste, wyraźnie pochwyciła jego spojrzenie.
– Lets roll – powtórzył słynny zwrot. Odruchowo włożył do ust papierosa, choć wcale nie chciało mu się palić. Wypluł go na ścieżkę. – Lets roll!
„Pyskówka” również uśmiechnęła się wrednie.
– Oki doki. Lets roll!!! Wężu…
Matysik, stojący w budce telefonicznej, udawał, że czyta gazetę, w której miał zaznaczone ogłoszenia z ofertami pracy dla emerytów. To na wypadek, gdyby go ktoś śledził. Nie szukał żadnej pracy, powodziło mu się dość dobrze.
Tomecki, w innej budce, zgłosił się natychmiast. Harmonogram mieli opracowany już dawno.
– No?
– TO znowu zwiększa aktywność.
– Widzę.
– Będą chcieli TO zlikwidować. Znowu…
– I nas przy okazji. Co proponujesz?
– Jest taki oficer na policji… – Matysik wodził palcem po ogłoszeniach w gazecie. – Hofman, mówiłem ci ostatnio. Skądś go, kurwa, znam.
– Bez jaj. Ty nie pamiętasz? Przecież masz najlepszą pamięć do twarzy, jaką kiedykolwiek widziałem.
– Właśnie. I nie mogę sobie przypomnieć.
– No to widziałeś go w telewizji. Może wystąpił w teleturnieju. Albo w migawce o dzielnych policjantach, którzy rozbili gang i tak przyłożyli mafiosom, że bandytom się kredki z tornistrów wysypały.
– To poważne. Znam go. Pamiętam te oczy.
Tomecki tylko westchnął.
– Na jasnego ciula nam jakiś oficerek?
– To Wąż.
– Eeeeeee…
– Poważnie.
Chwila ciszy.
– No to już, bierz go – znowu dłuższa chwila wahania. – Słuchaj, a jak przy okazji nasze sprawy wyjdą na jaw?
– To wtedy następne spotkanie wyznaczymy sobie w piekle, Darek.
Big Boss szalał w swoim gabinecie. Dosłownie szalał. Zebrani wokół wyżsi oficerowie wrocławskiej policji truchleli ze strachu. Jeszcze nie widzieli swojego dowódcy w takim stanie.
– Co to ma być?! – wrzeszczał. – Co to ma być, do jasnej cholery?!
Nikt nie odważył się powiedzieć nawet jednego słowa.
– Moja osobista sekretarka wraca do domu, umęczona robotą. O drugiej, kurwaaaaaaa!!!, w nocy. Zgłasza do SWD, że jest obiektem napadu! Zgłasza to WAM, durnie! I co się dzieje? Jakichś dwóch palantów odwozi ją do domu, a potem zasypia w radiowozie! I mi ją mordują!!! Mordują! Policjanta, moją sekretarkę, łącznika ze specsłuż… – tu nawet Big Boss urwał zdanie. – Zamordowali ją! – podjął po chwili.
– To było samobójstwo – szepnął ktoś odważniejszy.
Jakby ktoś smagnął Big Bossa biczem. Szef uspokoił się momentalnie, podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł na korytarz.
– Proszę panów ze mną – dobiegło ich spoza gabinetu.
Wyszli jak struci, niezbyt spiesznie. Usiłowali nie patrzeć w oczy Big Bossa, on jednak był zupełnie spokojny.
– Tu są schody – powiedział. – O proszę. Schodzę schodami – wykonywał teatralne ruchy. – Tup, tup, tup – przy każdym kroku mówił zupełnie spokojnym tonem. – I tymi schodami spuszczę wasze głowy. Będą podskakiwać na stopniach, będą się tu toczyć, turlać, spadać… – zawrócił nagle i wrócił na górę. – Samobójca, proszę panów, nie strzela cztery razy po ścianach. Samobójca nie strzela do kogoś cztery razy, zanim palnie sobie w łeb. Jak wiecie, sam huk naboju dziewięć milimetrów odpalanego w zamkniętym pomieszczeniu skutecznie zniechęca nawet najbardziej zagorzałych samobójców.
Oficerowie nie do końca byli skłonni się zgodzić. Najczęstsze wypadki samobójstw w wojsku to właśnie dwa-trzy strzały w powietrze z kałacha, a dopiero potem w siebie. Ale fakt: wyszkoleni wartownicy, no i otwarty teren. Anna Nowicka nie była dobrym strzelcem. Poza „podstawówką” na strzelnicy, w okularach i tłumiących słuchawkach, nie zaliczyła żadnego dodatkowego szkolenia.
– Chodźcie za mną, panowie – Big Boss, zdawałoby się zupełnie spokojny, ruszył wzdłuż korytarza.
Większość oficerów wiedziała, gdzie ich prowadzi – do „żydowskiego przejścia”, o którym krążyły legendy. Wyjątkowo stroma, kręta klatka schodowa, o bardzo wąskich stopniach, w narożu budynku. Starsi opowiadali, że podobno gestapowcy stawiali żydowskiego więźnia na szczycie, a potem z kopa w plecy! Faktycznie, spadający człowiek nie miał żadnych szans zatrzymać się na tych stopniach. Dopiero na dole. Niestety, jedynym faktem potwierdzającym legendę była tylko Gwiazda Dawida, uwieczniona na szkle drzwi w pohitlerowskim budynku.
Big Boss otworzył te właśnie drzwi. Schylił się i dotknął palcem schodów.
– O, tu jest pierwszy stopień. Tu drugi – palec wędrował coraz niżej – a tu trzeci. Po tych schodach również, panowie, potoczą się wasze głowy. Ale macie alternatywne rozwiązanie.
Big Boss wyprostował się ociężale.
– Chcę mieć głowę mordercy pani Nowickiej podaną na złotej tacy, u mnie, na biurku, w gabinecie.
Odwrócił się i ruszył z powrotem wzdłuż korytarza.
– Zacznijcie się już składać na złotą tacę, chłopaki – dodał jeszcze, nie patrząc w tył. – Jeżeli, oczywiście, nadal łączycie swoją przyszłość z pracą w tym resorcie.
Big Boss był znany ze swoich ekstrawagancji i dowcipów. Ale jakoś tym razem nikt się nie roześmiał.
Przy wejściu do kostnicy Hofman musiał najpierw wypełnić mniej więcej pół tony formularzy. Wiadomo: rąbnie jakiemuś nieboszczykowi zegarek i policja od razu będzie wiedziała, gdzie szukać. Trupy zebrane w kostnicy co prawda zegarków już nie miały, ale kto go tam wie – może taki oficer chociaż wyrwie komuś złote zęby? I od razu będą go mieli, bo musiał się podpisać na trzystu papierach.
Szli wśród stołów ze zwłokami. Mglista „Pyskówka” roześmiała się nagle.
– Czuję się tu jak w domu – powiedziała. – Jak na przyjęciu wśród starych przyjaciół.
Hofman parsknął śmiechem.
Prowadzący anatomopatolog tylko zerknął na niego.
– Co cię tak, kurwa, śmieszy w kostnicy?
Nie widział i nie słyszał „Pyskówki”.
– Wiesz, chyba to, że jestem tu… ale żywy. Zawsze jakieś wyróżnienie, co?
Doktor nawet nie zerknął w bok. Wyciągnął trzy szuflady z lodówki, odsłonił stopy nieboszczyków.
– Niewiele się dowiedziałem. Na szczęście jest jeden charakterystyczny szczegół. Zwróć uwagę, że trzech facetów, którzy napadli na pana… – usiłował sobie przypomnieć – pana Felicjana Matysika miało jedną wspólną cechę.
– Są obrzezani, mają rude włosy i wszyscy kiedyś byli cyklistami albo fryzjerami?
– Coś ty taki wesoły dzisiaj?
– Zawsze jestem taki, jak mi zamordują najbliższą koleżankę – Hofman położył rękę na rękojeści pistoletu. – Uwielbiam zapach spalonej nitrocelulozy o poranku.
Anatomopatolog znał ten zapach. Dobrze poznał odór nabojów odpalanych z broni półautomatycznej – wsiąkła w wiele ciał, które musiał badać. Woń nie do pomylenia z niczym innym.
– Ci trzej, którzy napadli Matysika, mają pewną dziwną, wspólną cechę. Wszyscy posiadają odciski na piętach, bardzo podobne do siebie. O, takie – wskazał palcem.