Выбрать главу

Zboczeńca złapali parę miesięcy później. Do procesu rzeczywiście, przypadkiem, nie doszło. Mężczyzna powiesił się w celi. I nie jest prawdą, że recydywiści mieli do niego dostęp. Powiesił się sam, bez podania powodu – po prostu.

Wszyscy wiedzieli, że teraz też tak będzie. Sukinsyn, który to zlecił, powiesi się bez podania powodu.

Policja szalała z pianą na ustach. Wszelkie męty, złoczyńcy, bandyci, a nawet mafiosi pochowali się w mysie dziury. Dla wszystkich stało się jasne, że teraz można naprawdę ostro oberwać.

Hofman zerwał policyjne plomby i otworzył drzwi mieszkania „Źródełka” swoim kluczem, który pozostał mu z czasów większej zażyłości z dziewczyną. Po całym dniu wypełniania papierów dotyczących zajścia pod kostnicą nie był zbyt przytomny. Adrenalina ustąpiła miejsca obezwładniającemu zmęczeniu, pogłębionemu zaziębieniem. Ledwie widział na oczy, co chwilę ocierał pot z czoła, włosów i karku.

Nie zamierzał przebywać tu długo. Zbierało mu się na wymioty. Złość i żal – dwa w jednym – sprawiały, że ledwie mógł oddychać. Musiał tylko znaleźć coś, czego podczas kontroli i rewizji nie znalazła ekipa dochodzeniowo-śledcza.

Jezu, jakie to proste! Otworzył sekretny schowek w biurku, który sam kiedyś „Źródełku” zrobił. On wiedział, jakie są metody i procedury ekipy dochodzeniowo-śledczej, dlatego tak skonstruował schowek, żeby fachowcy go nie znaleźli. Uśmiechnął się do siebie.

W środku był jedynie mały notesik. Ale tylko o to chodziło.

Hofman siadł przy biurku „Źródełka”. Nowa fala mdłości. „Tajemniczy kutasie, który to zrobiłeś” – pomyślał. – „Już nie żyjesz, chuju!”. Otworzył notes na właściwej stronie. Wiedział, która to strona, wiedział także, jak odczytać zaszyfrowane numery. Wykręcił jeden z nich z aparatu „Źródełka”. Siłą rzeczy ten telefon nie mógł być na podsłuchu – należał do denata. W przeciwieństwie do jego komórki.

– Krutnicka, słucham?

– Przytrzymaj taśmę palcem – powiedział.

– Cooooo?! Ty wiesz, pod jaki numer się dodzwoniłeś? Ty wiesz, kto ci zaraz tyłek skroi?!

– Przytrzymaj taśmę. „Laska” nie żyje.

Bardzo długa chwila ciszy. Potem ciche skrzypienie zatrzymanej taśmy, odgłos ręcznego przewijania i wahanie w głosie.

– A jaką ja mam ksywę?

– „Towarek”.

– Jesteś eks-chłopakiem „Laski”?

– Tak.

Zapytała o kilka szczegółów. A potem o całą historię. Pod koniec był już absolutnie pewien, że taśma warszawskiego rejestratora jest mocno przytrzymywana i nawet nie śmie drgnąć.

– Czego potrzebujesz? – spytała.

– Pomocy. Wszystkiego.

– Oki doki. Stanę na głowie, żeby ci wszystko wydobyć.

Znał ich żargon.

– Stej in tacz.

– Oki doki. Plissss, zastrzel go. Dobrze?

– Dobrze.

Rozłączył się i wykręcił numer w Bydgoszczy.

– Starszy aspirant Wasilewska, słucham?

– Trzymaj taśmę palcem.

– Coooooo?! Ty wiesz, pod jaki numer się dodzwo… O żesz… Już po ciebie jedzie specgrupa.

– „Laska” nie żyje. Wyzeruj alarm i trzymaj taśmę palcem.

Cisza. Ledwie słyszalny odgłos zatrzymywanej taśmy i ręcznego cofania, żeby zatrzeć pierwsze nagrane słowa.

– No? Jakie mam pseudo?

– „Dupka”.

– Jasny szlag!!!

Zapytała o kilka szczegółów, które mogły go zidentyfikować. Potem usłyszał coś jakby westchnienie, potem jeszcze jedno, potem odgłos wycierania nosa.

– Wiem, po co dzwonisz. Stanę na rzęsach i dostarczę ci wszystko, co znajdę. Ale mam jedną prośbę: zastrzel go.

– Oki doki – odpowiedział.

– Stary… zastrzel go, proszę! To była moja bliska koleżanka, i ten… i ten… i taki kutas, co ją zabił, nie ma prawa chodzić po świecie.

– Trzymasz taśmę?

– Tak.

– Słowo?

– No.

– No to masz jak w banku. Zastrzelę gnoja.

– No to oki… Teraz zobaczysz, jak się staje na rzęsach. Jutro będziesz miał wszystko, co uda mi się wygrzebać.

– Stej in tacz. Over and out.

„Pyskówka”, stojąca na parapecie okna, uśmiechnęła się słodko.

– Obie zatrzymały taśmy. Spoko majonez.

Matysik i Tomecki powinni zagrać w jakimś filmie – amatorska ósemka z ich dokonań gdzieś wśród palm to było mało. Jeden wyszedł z tyłu jakiegoś TIR-a, zaparkowanego przy stacji benzynowej przy osiedlu „Polanka”, a drugi z przodu. Mieliby go, gdyby nie „Pyskówka”, która tańczyła właśnie na masce jego samochodu w takt skocznej melodii z radia. Obaj, mimo wieku, wyglądali bardzo sprawnie i fachowo. Jak geriatryczna mafia.

Hofman stanął z Glauberytem ukrytym pod kurtką w miejscu, gdzie nie mogły go namierzyć kamery stacji. Tuż pod okapem sklepiku, za filarem. Matysik i Tomecki nie byli szczególnie zdziwieni. Najwyraźniej nie zamierzali na niego napaść. To tylko taki wyuczony styl załatwiania spraw. A jak tych dwóch potrafi załatwiać sprawy, zdążył się dowiedzieć, mając zaledwie „prawie pięć lat”.

– Skąd masz Anioła Stróża? – Matysik pierwszy podszedł bliżej.

– Mmmmmm?

– Po pierwsze – włączył się Tomecki – schowaj to maszynowe gówno, bo zaraz ktoś zobaczy.

– Nie takie gówno w porównaniu z waszym Rakiem…

Wymienili spojrzenia. Za szybko, zbyt nerwowo.

Hofman zabezpieczył swój pistolet maszynowy i schował go do torby. Wierzył już, że nie zamierzają go zaatakować – byli zbyt nerwowi jak na akcję egzekucyjną z jasno postawionym celem. Najwyraźniej chcieli się dogadać. Ciekawe co powiedzą?

– Skąd masz Anioła Stróża? – powtórzył Matysik. Ledwie można było go zrozumieć z powodu wady wymowy spowodowanej sztuczną szczęką.

– Kogo?

– Skąd wiedziałeś, że tu będziemy? Skąd wiesz, że mamy Raka?

Hofman zerknął na „Pyskówkę”, tańczącą w rytm skocznego przeboju.

– Czemu was to tak interesuje? – wolał nie odpowiadać na drugie pytanie. On po prostu pamiętał zdarzenia sprzed trzydziestu lat. Chciał, żeby oni do końca nie mieli o tym pojęcia.

– Nie przerzucajmy się słowami, bo do niczego nie dojdziemy.

Mniej więcej wiedział o co im chodzi.

– To „Pyskówka” – powiedział.

– Szlag! – mruknął Matysik, facet, który zastrzelił dwie studentki w Pieczyskach. Hofman miał to przed oczyma, widział jak się strzela z bliska do dwóch młodych, zupełnie bezbronnych dziewczyn. „Prawie pięć lat”. Zastrzelił dwie studentki – jakaś rura wystawała mu z ust… Otrząsnął się z koszmarów dzieciństwa.

– Kurwa jebana w dupę mać – powiedział Tomecki. Też dobry egzemplarz – facet, który zastrzelił małego chłopczyka i jego matkę. Jemu również z ust sterczała rura. Ale ładne wspomnienia, co? Czy da się jakoś wymazać pamięć?

Hofman potrząsnął głową. On, policjant, rozmawia z takimi facetami? Powinien ich aresztować. Powinien ich aresztować! Ma strzec społeczeństwo przed takimi gnojami! Aresztować lub… zastrzelić. To przecież właśnie on jest powołany do ochrony tej pani, która właśnie wchodziła do sklepiku stacji benzynowej, szukając w torebce karty kredytowej. A on… musiał z nimi rozmawiać.

– Przecież „Pyskówka” nie może nic pamiętać z Efektu – powiedział Tomecki.

– Toteż nie pamięta. Coś wie. Coś czai. Ale skąd ten oficerek ma pojęcie o Raku?

– Kto to może wiedzieć?

– Dobra. Dogadajmy się.

Matysik ruszył do małego, oświetlonego latarniami ogródka przy stacji benzynowej. Zamówił dla siebie herbatę, Hofman wziął piwo. Tomecki nie brał niczego; z papierowej torebki wyjął kanapkę z jajkami, chrzanem i czosnkiem. Siedzieli w ciepły, letni wieczór, mierząc się wzrokiem.

– Załatwiliśmy tego drugiego – powiedział nagle Tomecki, popluwając okruszkami na stół.

– Kogo?

– No, tego gościa, który na ciebie napadł.

Hofman z wrażenia o mało nie upuścił oszronionej szklanki. Potrząsnął głową, dłuższą chwilę myślał intensywnie, szukając papierowej chusteczki. Był przeziębiony i ciekło mu z nosa.

– Właśnie powiedział pan policjantowi o popełnieniu morderstwa – zapalił papierosa. – Jest pan aresztowany! – położył rękę na trzymanym w torbie Glauberycie. – Jest pan aresztowany za zamordowanie ludzi w Pieczyskach. Będzie pan także oskarżony o wysadzenie budynku Akademii Rolniczej we Wrocławiu, Rotundy PKO w Warszawie, budynku mieszkalnego w Gdańsku i…

– Czekaj, czekaj – osadził go Matysik. – Nam nie jest tak łatwo cokolwiek zrobić. Tobie zresztą też już nie.

– Niby ja wysadzałem budynki? – dodał Tomecki. – Tonami semteksu?

– Klucz czternastka, świeczka lub niedopałek…

– Przestań. Jesteśmy wszyscy w tym samym gównie.

Hofman trwał z dłonią na rękojeści ukrytego w torbie pistoletu maszynowego. Niczego nie rozumiał.

– Bo widzisz – Matysik upił łyk herbaty. – Darek, strzelając do tego gościa, powiedział kierowcy, że to z twojego polecenia.

– Po co?

– Żeby wiedzieli, że należy się ciebie bać, a nie wysyłać dwóch durniów, nauczonych na poligonie byle czego.

Hofman ciągle trzymał dłoń na automacie. Drugą podniósł do ust szklankę z piwem.

– Dzięki za ostrzeżenie przeciwnika – mruknął.

– A o czym go ostrzegliśmy? – żachnął się Matysik. – To, że chcą cię zabić, było dla ciebie jasne już wcześniej, prawda?

– Chodzi tylko o to, żeby oni wiedzieli – wtrącił Tomecki.

– Co wiedzieli?

– Że masz kogoś takiego jak „Pyskówka” – sześćdziesięciosiedmioletni egzekutor uśmiechnął się lekko.

Nikt nie bawił się w remont postrzelanego samolotu, jednak nie dało się też spalić tej cholernej kupy aluminium. Nie mieli wystarczającej ilości materiałów wybuchowych, żeby wysadzić maszynę, więc Tomecki wysłał tłumacza do najbliższej wioski. Powiedział wyraźnie, że te cholerne białasy zostawią samolot na pasie trawy opodal. Co prawda nie będzie pilnowany, ale za próbę kradzieży jakiejkolwiek części każdy miejscowy zostanie potem rozstrzelany na miejscu. Przez najbliższe siedem dni pod żadnym pozorem NIE WOLNO nawet podchodzić do samolotu. Potem tłumacz wrócił biegiem na miejsce awaryjnego lądowania. Teraz Tomecki miał pewność, że miejscowi rozbiorą i rozgrabią nie pilnowaną maszynę do ostatniej śrubki w ciągu najbliższego tygodnia. To było dużo dobrego metalu i wiele przydatnych wieśniakom rzeczy, więc przynajmniej jeden problem z głowy.