Выбрать главу

– To trudno określić słowami – Matysik przygryzł wargi. – Potrafili zrobić coś takiego, że… człowiek po śmierci nie umierał do końca. Potrafili zrobić armię upiorów.

Rozmowę przerwało im sześciu młokosów, którzy, ewidentnie napici, podeszli, żeby rabować.

– Podoba mi się twój portfel – powiedział prowodyr do Hofmana. – Mógłbym go dostać na pamiątkę? – wszyscy wyjęli z rękawów krótkie, ołowiane rury. Najgorsza z możliwych broni siecznych, czy raczej „tłucznych”. No, niestety… akurat nie w przypadku ludzi siedzących przy plastikowym stoliku.

– A nie podoba ci się mój pistolet maszynowy, synku? – Hofman wyjął Glauberyt z torby i wycelował w napastników. – Mogę ci dać parę pocisków za darmo.

– Może mój jest lepszy? – Tomecki wyjął z torby Raka. – Też mogę ci dać parę kulek. Tanio, w ramach, kurwa, promocji!

Napastnicy skamienieli. Jeden targnął się w tył, ale Tomecki był na swoim miejscu. Lekkie kopnięcie w kostkę i gość leżał na bruku, usiłując wymacać miejsce, gdzie kiedyś był jego nos.

– Prowadzimy poważną dyskusję – powiedział Matysik. – I proszę nam nie przeszkadzać. Naprawdę jesteśmy zajęci.

– Właśnie – dodał Tomecki. – Zdejmować spodnie i spadać. Ale już!

– Jezu – Hofman obserwował nerwowe ruchy przy rozpinaniu rozporków, wykonywane przez niedoszłych napastników. – Po co ci sześć par spodni?

– Aaaaa… niech se leżą – Tomecki schował Raka. – Może obsługa stacji będzie potrzebowała szmat, żeby zmyć to, co oni narobili?

Matysik tylko pokiwał głową. Nawet nie dotknął własnej spluwy, ukrytej w kaburze na biodrze – on miał swojego sierżanta. A poza tym był za stary na takie akcje. Miał natomiast do rozwiązania problem, i to duży.

Aneta Bielak z Abwehry w dalszym ciągu nie mogła dojść do siebie. Po spotkaniu, na rogu ulic Wita Stwosza i Szewskiej, z koleżanką z Warszawy po prostu nie mogła się otrząsnąć. „Zabito Laskę” – to był główny temat rozmowy. „I my im teraz pokażemy!”. Możemy pokazać. Możemy nawet podciągnąć spódnice. Niestety, teraz zapachniało krwią, i to mocno. Kilkadziesiąt dziewczyn, pracujących w komendach rozsianych na terenie całego kraju, naprawdę postanowiło zabić faceta, który zamordował „Laskę”. To nie był sąd, to był tylko wyrok. Kat był już wyznaczony, nie znano tylko miejsca egzekucji… i osoby, na której zostanie wykonana.

„Jezu, one go zamordują!” – funkcjonariuszka Abwehry panikowała, paląc papierosa w trakcie szybkiego marszu w stronę rynku. „Nie będzie litości, nie będzie przebaczenia. One zamordują tego faceta. Kimkolwiek jest. Gdziekolwiek się znajduje. On… jest już martwy”.

Aneta Bielak weszła do knajpy i zamówiła „wściekłego psa”. Wychyliła go od razu, czując smak soku, a potem tabasco. Potem zamówiła „kamikaze”. Zgodnie z rytuałem zaserwowano jej sześć kieliszków od razu.

„One go zamordują! One go zabiją” – wypiła pierwszy kieliszek z niebieskim płynem. „Facet jest już nieżywy!”.

Zapaliła papierosa, sięgnęła po kolejny kieliszek i wyjęła z torby laptopa. Parę ruchów, chwila oczekiwania, podłączenie kabli, połączenie z komórką. I…

I miała już te dane. Zebrane nadludzkim wysiłkiem przez kilkadziesiąt dziewczyn, rozsianych po całym kraju, które tym razem dały z siebie wszystko. Naprawdę wszystko.

„Uuuuuu… już nie żyjesz, gościu. Masz wyrok!”. Teraz tylko trzeba cię namierzyć. Następny kieliszek. „Już nie żyjesz, człowieku. Kilkadziesiąt kobiet w tym kraju sprzysięgło się przeciwko tobie. I to władnych kobiet, nie byle jakich. Zaraz zobaczysz!”.

I znowu kamikaze. A niech tam, niech alkohol buzuje we krwi! „Zabiłeś»Laskę«, świnio! Nie darujemy ci tego”.

Aneta Bielak z Abwehry szybko stukała palcami w klawisze. I choć to wbrew prawu, wiedziała, że przyłoży rękę do tego przedsięwzięcia.

– Problem był w tym, że robiły się Efekty – powiedział Matysik.

– Jakie Efekty, do jasnej cholery? – Hofman ciągle trzymał rękę w torbie.

– No, naprawdę nie wiemy, co to jest. Robili jakieś eksperymenty we Wrocławiu. Zabijali ludzi, którzy nie umierali do samego końca. Tylko trochę. Tylko trochę umierali.

– Jezu, albo ja jestem wariatem, albo…

– A co to jest „Pyskówka”? No, co to jest?

– Nieczłowiek, żywy trup. Niewidzialny. Myślący. Potrafiący przenieść się o tysiące kilometrów, do miejsca, które wyznaczysz – momentalnie.

– Jezu… czy ja śnię?

– Nie śnisz – warknął Tomecki.

– Problem leżał w czymś innym – powiedział Matysik. – Uwierzyliśmy, że taka technologia, jeśli jest to technologia, da Polsce straszliwą władzę. Robiliśmy to dla narodu, robiliśmy to dla dobra naszego kraju. Żeby istniał, żeby nigdy nie powtórzył się rok 1939.

– Przestań wstawiać głodne kawałki. Co to są Efekty?

– No właśnie. Co prawda możliwe było wyprodukowanie „nie do końca” umarłych, ale okazało się, że ta cholerna aparatura powoduje tragiczne skutki uboczne. Pojawiały się takie dziwne kule szarości. I wiesz… każdy kto TEGO dotknął, na przykład szarej trawy, od razu był zarażony. Umierał, ale nie do końca. Czysty horror! Ci ludzie odwiedzali żywych, odwiedzali wszystkich, którzy byli związani z projektem. Nie wiem, co to było. Może jakieś promieniowanie, które dotknęło i nas, i ich? Nie wiem, nie jestem naukowcem. Jednak zombie, jak my ich nazywamy, robiły straszne rzeczy.

– Tak straszne, jak wy w Pieczyskach – przerwał mu Hofman. – A może mniej straszne, bardziej straszne? – roześmiał się, choć było mu cholernie źle. Musiał rozmawiać z tymi mordercami. – Jak WASZE działania ustawicie na skali straszności?

– Nie kpij. Zombie zabijały ludzi – powiedział Matysik. – Tak jak zabiły twoją „Źródełko”.

Hofman zakrztusił się śliną. Teraz go mieli. Teraz go mogli zastrzelić. Chwila kretyńskiej nieuwagi.

Jednak Tomecki tylko się uśmiechnął. Wyjął rękę z torby, w której miał Raka. Matysik też nie zrobił żadnego gestu, również się uśmiechnął.

Jezuuuu… Jakby tylko się zaczęło, i obaj, Hofman i Tomecki, zaczęli grzać do siebie, to skosiliby połowę ludzi na stacji benzynowej, zanim sami by się zabili. Jezu!

– Skąd wiecie o „Źródełku”?

– My naprawdę wiele wiemy – mruknął Matysik. – To zgodnie z zasadą: kryj swoją dupę, zanim ci jej nie odstrzelą.

– Oki – Hofman odruchowo użył ulubionego powiedzenia „Źródełka”. – Dlaczego zabijaliście ludzi?

– No kurde! – Matysikowi zaczęły drżeć ręce. – No kurde. Byli zarażeni. Pojawialiby się jako duchy, czy jak to nazwać, i robiliby wiele złego. Ale okazało się, że daliśmy dupy już na początku. Każdy, kto znalazł się w pobliżu szarych kul, był jakoś pod ich wpływem. My też, niestety.

– Nic nie dało odgradzanie się sznurkiem – wtrącił Tomecki. – Gówno znaczyły OP-1. Można se w dupę włożyć taki sprzęt. I, kurwa, odkażanie również. Coś nas zaraziło, ale inaczej.

– Inaczej?

– No, kurwa jebana, przyczepiły się do nas osoby, które zginęły w akcjach.

– Powiem inaczej – powiedział Matysik. – Dopóki aparatura była czynna, robiło się coraz gorzej. Zabijaliśmy, paliliśmy zwłoki…

Stary oficer umilkł nagle. Popatrzył prosto w oczy człowieka siedzącego naprzeciw.

– Marek – powiedział do Hofmana. – Ja naprawdę robiłem to dla swojego kraju! Wierzyłem, że muszę. Że muszę!

– A wiesz co ja zrobię dla swojego kraju? – warknął Hofman. – Zabiję! Zabiję was obu!

Abwehra jest instytucją, która nie ma kłopotów z informacją i wyszukiwaniem danych. Aneta Bielak wybrała numer telefonu, który wyświetlił się na laptopie.

– Dzień dobry – powiedziała słodkim głosem. – Jestem z Abwehry… tfu, przepraszam. Jestem z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Czy to Polskie Towarzystwo Eksploracyjne?

– Tak. Czym mogę służyć?

– Chcę spytać o bunkry.

Głos mężczyzny po drugiej stronie był cichy, spokojny i kojący. Rozmówca nie pytał, o jakie bunkry chodzi. On doskonale wiedział o czym mówi dziewczyna z ABW.

Zaczął powoli wyjaśniać. W samych budowlach nie można nic znaleźć. Są tam teraz hurtownie, magazyny, Obrona Cywilna, jednym słowem nic. Jednak nie można zabrać się do jakichkolwiek poważnych badań, bo przeszkadzają przeróżne instytucje państwowe. Nie ma możliwości przewiercenia kilkudziesięciometrowych czap z betonu, bo natychmiast pojawia się jakiś urzędnik i zabrania, wyprasza, motywuje swój upór setkami stron nieistotnych dokumentów.

Bunkry to nie jest parę osobnych budowli. One tworzą system. Warto zerknąć na plan podziemnych połączeń, który da się wygrzebać z archiwum. Koniecznie trzeba zerknąć na „listę Wróbla” – to spis tajnych niemieckich zakładów. Trzeba to dokładnie przestudiować, bo bunkry to nie kilka budynków postawionych byle gdzie i byle jak.

To jest ogromne urządzenie. Jedno monstrualne urządzenie, ukryte głęboko pod ziemią. Jakiś rodzaj akceleratora, który ciągnie się pod całym Wrocławiem. Podobno o dostęp do niego zabijali się agenci BND. Nikt nie pozwala dzisiaj przewiercić tych gigantycznych czap betonu, zawsze jakiś zakaz się znajdzie – choćby z sanepidu. Ale pozwolenia nie ma, i chyba nie będzie. Nikt nie daje zgody na dojście do podziemi Wrocławia. Każdy kierownik zakładu, na którego terenie wywiercono dziurę i dokopano się do podziemi, nagle zaczyna ściemniać i każe swoim natychmiast zakopać, co wykopali. To nie jest bezpieczne, lepiej nie zbliżać się do podziemi. I tak jest od lat.

W każdym razie istnieje kilka opisów świadków. To jest jedno wielkie, monstrualne urządzenie, które nie wiadomo do czego służyło. Służy? Tam coś jest. Być może jakiś nieprawdopodobnej wielkości akcelerator. Nie wiadomo. To jest system, wielokilometrowe „coś”. Wystarczy zerknąć na szerokie tunele obok, którymi ciężarówki mogły jeździć, a nawet się w nich mijać. Niestety, proszę pani, wejście tam też nie jest łatwe.