Выбрать главу

– No i… – Eddie znowu kucnął. – Kanibalizm.

– Skąd wiesz? – spytała Zoe.

– Różne takie urządzenia z mojego statku obserwowały was trochę.

– Niczego nie widziałam.

– I raczej nie zobaczysz. Są bardzo małe. Ale mniejsza z tym – wstał po raz kolejny i zaczął krążyć od ściany do ściany. Najwyraźniej był zdenerwowany. – Mówiłem, że już wam pomogłem. W laboratorium zmieniłem genetycznie parę roślin i rozsiałem zarodniki. Już za rok pojawią się specjalne glony, pojawią się rośliny, które sięgną korzeniami czterdzieści kilometrów w głąb oceanu i będą pobierać minerały z dna. Będziecie mogli z nich korzystać. Robić narzędzia i łodzie ze zdrewniałych części, rozwijać cywilizację. One wszystkie są jadalne. Rozsiałem też przetrwalniki. Gdy pojawią się rośliny, to będą też żywiące się nimi zwierzęta. Będziecie mogli na nie polować, jeść, używać ich skór… Boże! Nie zamienię tej planety w rajski ogród. Ale już sprawiłem, że za rok będzie się nadawała do normalnego życia. Za kilka lat będzie tu całkiem znośnie.

– Umiesz to wszystko zrobić sam jeden? – Zoe patrzyła mu w oczy, co było dość trudne, bo ciągle chodził od ściany do ściany.

– Wiesz… technologia trochę się rozwinęła przez ostatnie parę tysięcy lat. Jesteśmy już prawie Bogami – przygryzł wargi. – Prawie. Bo nie potrafię cię cudownie przenieść na Ziemię i sprawić, żebyś mogła tam żyć. Choć… – zatrzymał się w swoim nerwowym krążeniu po oblodzonej powierzchni. – Choć i to dałoby się zrobić. Mógłbym i ciebie zmienić genetycznie. Tylko że wtedy… przestałabyś być sobą. Zresztą to i tak bez sensu. Mam malutki, jednoosobowy stateczek zwiadowczy, więc nie zmieścimy się.

Wyjął z kieszeni malutkie coś.

– Chcesz zobaczyć? – mruknął. – Łap.

Dotknęła ręką dziwnego przedmiotu… i nagle razem z Eddiem unieśli się w powietrze! Nie, nie wisiała na jego ręce, uczepiona całym ciężarem. Nie, po prostu sam dotyk wystarczył, żeby uniosła się, i teraz, razem z nim, szybowała w górę plątaniną korytarzy.

Izie natomiast wyrosły skrzydła, którymi machała powoli, a nad jej głową pojawiła się aureola. Spódniczka, bluzka i rajstopy zamieniły się w jakąś dziwną białą szatę. Lecąc, rozsiewała za sobą malutkie, szybko gasnące gwiazdki.

– Przestań się wygłupiać!!! – ryknął Eddie. – Dziewczynę mi stresujesz! Durny fantom…

Iza natychmiast powróciła do swojej poprzedniej postaci, ale dalej leciała obok nich, mimo że nie dotykała tego czegoś, co w cudowny sposób unosiło Zoe.

Iza dogadywała przez cały czas.

– Tylko przypadkiem nie włącz na statku silnika, bo ją rozsmaruje na ścianie – chichotała. – To będzie pierwszy przypadek w dziejach, gdy ktoś startuje stojąc przy konsoli, a nie siedząc w fotelu.

– No OK, źle się wyraziłem – warczał Eddie. – Rozsmaruje ją w fotelu. Zadowolona?

– No, masła to ona raczej nie przypomina, więc może pomówmy o implozji…

– Przestań. Stajesz się nudna.

– To po co mnie stworzyłeś? – Iza nagle przytuliła się do Zoe, choć ta niczego nie poczuła. – Boże, Boże, Boże… Ja nie mam ciała, nawet nie mogę implodować w fotelu. Czy wiesz, jakie to straszne?!

– Zamknij się, głupia. Komplikujesz i tak skomplikowaną sytuację.

– To dlaczego mnie nie wyłączysz, dupku? – Iza pokazała mu język. – Czyżbym naprawdę była częścią ciebie?

– Co? To naprawdę taki straszny los?

– Okropny – Iza wykrzywiła się. – Ja nie chcę, ja nie chcę!!! Wyłącz mnie, proszę!

– Wolisz nie istnieć?

– Pewnie. Przynajmniej nie będę musiała tańczyć na golasa, ani…

– Zamknij się!

„Coś jest nie tak!” – powiedział Uri w głowie Zoe. – „Obudziłem jednego z pradawnych Mistrzów. Tak starego, że ledwie mogę się z nim porozumieć. Chyba mówi, że powinnaś uciekać, dziewczyno”.

„Dlaczego?” – spytała Zoe również w umyśle.

„Stanie się coś strasznego. Temu mężczyźnie nie można ufać”.

„Dlaczego?” – powtórzyła Zoe.

„Nie wiem. Nie bardzo mogę zrozumieć starego Mistrza. Zbyt wiele nas dzieli”.

„Miałby mnie zabić? Skoro potrafi latać i sprawiać cuda? Ja dla niego nie jestem nawet tak ważna, jak obgryziony paznokieć”.

„On tu po coś przyleciał, dziecko”.

„Żeby mnie zabić?”.

W jej umyśle znowu obudziła się ta sama istota sprzed wieków, co poprzednio.

„Widzisz wstęgi kondensacyjne na niebie – powtórzyła – lepiej uciekaj. Pomoc z Ziemi mało prawdopodobna”.

„Przecież on przyleciał z Ziemi. Zamieni tę planetę w miejsce, w którym da się żyć!”.

„Prawdopodobnie tak. Ale po coś tu przyleciał. Po co?”.

„Szukali nas! Chce pomóc. Chce nas uratować”.

„A dlaczego przylecieliśmy na tę niegościnną planetę, dziecko?”.

„Nie wiem. Ale ty też nie wiesz. Nie można obudzić pierwszych Mistrzów, bo nawet ich nie rozumiemy!!!”.

„Właśnie, dziecko. A jakim cudem rozumiesz co on do ciebie mówi?”.

Zoe poczuła, że przyspiesza jej oddech.

– Rozmawiasz z kimś? – spytał Eddie. – Co chwilę zmienia ci się wyraz twarzy. A przecież telepatii nie ma w całym kosmosie.

– Nie – rozciągnęła usta w uśmiechu. – Po prostu biję się z myślami.

– Pewnie, tyle wrażeń. Już dolatujemy.

„O czym mówiłaś? O czym mówiłaś?” – Zoe krzyczała w umyśle do tej dziwnej istoty, która dawno, dawno temu musiała być Mistrzynią, jej przodkiem.

„Ciekawe, o czym pogadałby neandertalczyk z Einsteinem? Zresztą i tak tego nie zrozumiesz”.

– Czy coś się stało? – spytał Eddie, obserwując jej twarz.

– Nie, nic. Wiesz, nie co dzień przylatuje tu statek z Ziemi.

Iza ryknęła śmiechem.

– Mała ma jaja. Ops… przepraszam, nie to miałam na myśli.

– Czekaliście na nas tysiące lat – przez ogromną, poszarpaną dziurę w sklepieniu wylecieli ponad Statek Przodków. Owionął ich mroźny wiatr. – Ale odkryłem was właściwie przypadkiem.

Teraz zobaczyła jego pojazd, przyklejony do lodowej powierzchni. I on go nazywał małym… Był monstrualny, wielkości sporej góry lodowej, choć w porównaniu ze Statkiem Przodków rzeczywiście wyglądał na naprawdę malutki.

– To był zwykły lot zwiadowczy. Wiesz… Szukaliśmy uciekinierów i… Szlag, nic, nic, nic – przez wieki, przez tysiąclecia. Zagubiliście się, cholera…

– Kto to są „uciekinierzy”?

– Twoi przodkowie.

– Dlaczego uciekali? Przed czym?

– Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Najpierw musimy zadokować – uśmiechnął się. – Nastaw temperaturę na minus dwadzieścia – zerknął na Izę.

– No, kurde! Szron pokryje wszystkie urządzenia!

– Niech pokrywa. Nic im nie będzie.

Iza zaczęła kląć. Jedna ze ścian statku przybysza z Ziemi nagle znikła, a Zoe ogarnęła tak potworna fala gorąca, że nawet w pamięci Umarłych Mistrzów nie mogła odnaleźć podobnego uczucia.

– Spokojnie, spokojnie – mówił Eddie. – To tylko minus dwadzieścia. To cię nie zabije, dziewczyno. Nie bój się.

Wlecieli do wnętrza statku. Właściwie trudno powiedzieć jak wyglądał. To była feeria barw, kolor na kolorze. Wszystko wokół drgało, migało, poruszało się. Szron zaczął od razu pokrywać wnętrze statku. Szkoda tylko, że było tak strasznie gorąco! Zoe puściła dziwną rzecz, która sprawiała, że lata, i powoli opadła na podłogę – równocześnie i miękką, i szorstką, a przy tym przyjemną w dotyku. Kolory wokół migotały wściekle, lecz barwy blakły pod tężejącą skorupą lodu.

– Pałac Królowej Mrozu – zakpiła Iza. – Gerdo! Uratuj swojego Kaja!

– Milcz, kobieto – mruknął Eddie. – Stajesz się nudna.

– Powtarzasz mi to od setek lat – Iza pokazała mu język.

– Naprawdę żyjesz od setek lat? – spytała Zoe.

– Tym fantomom to lepiej nie ufać. Zjesz coś?

Zoe przygryzła wargi, rozglądając się wokół. Usiłowała powstrzymać łzy.

– Eddie…

– Co?

– Ten statek jest wystarczająco duży dla nas dwojga. Eeeeee… Zabierz mnie na Ziemię, co?

Zdenerwował się, i to bardzo.

– Bo wiesz, ja jestem bardzo mała. Mało jem, właściwie to zadowolę się byle czym – wystarczy byle ochłap, byle co, jakieś resztki… Cokolwiek! Zabierz mnie, dobrzeee?

Nachylił się nad nią, przygryzając wargi. Nie mógł spojrzeć w jej rozszerzone nadzieją oczy; kosił wzrok i nerwowo pocierał podbródek.

– Zoe, kotku – prawie szepnął. – Jak ci to powiedzieć? Jak to powiedzieć, żebyś mogła zrozumieć? Czekaj… Fale! Wiesz co to są fale, prawda? Więc przy starcie powstają takie fale. Wszystko faluje, chwytasz? Faluje cała rzeczywistość. I twoje ciało imploduje. Nie, tego słowa nie pojmiesz – był coraz bardziej zdenerwowany. – Cała rzeczywistość się burzy, zakłóca… aaaaa… znaczy faluje. Chryste, powtarzam się! I następuje takie… eeeee… zgniecenie. Nie przeżyjesz tego. Ale powiedzmy, że mógłbym cię zmienić i jakoś byś przeżyła. Dobra, startujemy, lecz, niestety, potem czeka nas coś jeszcze – skok z fali na falę, śmignięcie czółna po samym wierzchu fal, z jednej na drugą. Przy tym wydzielają się inne fale…

– Aleś to, kurwa, wytłumaczył – wtrąciła się Iza. – Sama nic nie pojęłam, chociaż teoria nie jest mi obca.

– A jak mam to zrobić?! – krzyknął Eddie.

– Prosto – teraz Iza nachyliła się nad Zoe. – Słuchaj, dziecko! Rozpieprzy cię od razu na starcie. W porządku, możemy cię zmienić tak, że przeżyjesz, ale wtedy rozpieprzy cię dopiero przy skoku. Za rok, mniej więcej, od tej chwili. I temu dałoby się zapobiec, ale zmiany twojego organizmu musiałyby być tak wielkie, że nie byłabyś już sobą. To mniej więcej tak, jakby obciąć ci rękę i wysłać na Ziemię. Twoje geny dotrą, ale czy TY tam dotrzesz?