Выбрать главу

– Pozdrówka, dupo.

– Hej, hej!

Matysik zerknął na mglistą postać, która pojawiła się przy drzwiach pokoju przesłuchań. Choć wyraz jego twarzy nie zmienił się, Hofman pochwycił spojrzenie. Też zerknął w lewo, w bok. Nic. Ściana oklejona papierami do załatwienia, drzwi, lekko odrapane, stare linoleum. Po krótkiej chwili dwa zimne spojrzenia znowu się spotkały. Oczy Matysika nie były już jednak tak spokojne, jak wcześniej.

– Może mi pan wyjaśnić pewne zdarzenie? – Hofman zapalił drugiego papierosa. – Otóż powiesił się jeden z oficerów dochodzeniowych badających pańską sprawę.

– Nie wygląda mi pan na kogoś, kto się dzisiaj powiesi – przerwał mu Matysik. Wyjął z kieszeni jednorazową chusteczkę i dokładnie wytarł lekko łzawiące oczy.

– Dwóch członków ekipy zginęło w wypadku samochodowym, inny zmarł na zawał…

– Nie wygląda mi pan na zawałowca.

– Aaaaa… więc wypadek? To jakaś mafia?

– Myślę, że dobrze pan prowadzi auto. Nie sądzę, żeby uległ pan wypadkowi.

Hofman strzepnął popiół do przepełnionej popielniczki. Uśmiechnął się wrednie.

– A gdybym tak zgadł, co mi grozi?

Matysik zerknął na mglistą postać przy drzwiach.

– Nie zgadnie pan. Kompletnie nie ma takiej możliwości.

– Cholera… nasza rozmowa chyba zamienia się w taką kulturalną i cichą, ale jednak pyskówkę.

Matysik znowu przetarł oczy. „Pyskówka”. Zaczął doceniać oficera naprzeciw. Natłok wspomnień. Czy on coś naprawdę wie? Nie, nie ma takiej możliwości. Ale coś czai. Ewidentnie. Ile zdołał się dowiedzieć? I czego? To bez znaczenia. Nie groził mu ani zawał, ani wypadek, ani na pewno własnoręcznej roboty szubienica. Był twardy. Ale przecież nie mógł mieć pojęcia, co mu tak naprawdę groziło, bo nie prowadziłby rozmowy w ten sposób. Skąd więc uszczknął jakiś strzęp informacji? Jak skojarzył przesłuchiwanego ze sprawą? Kurde balans… Zaczynało to wyglądać groźnie…

„Źródełko”, przytrzymując palcem szpulę magnetofonu, wykonała kolejny telefon.

– Cześć, towarek.

– Cześć, laska. O co ci biegajet w stolycy?

– Daj mi wszystko co masz o SWW/12382/72. Oki?

– Oki doki, laska. Zaraz masz na terminalu. Big Boss pytał?

– Nie, na priva lecę.

– Oki doki. Mi tam wsio rawno. Co, twój chłopak potrzebuje danych?

– No.

– No…? No to spoko! Zaraz będziesz miała. Skolko ugodno – chwila ciszy. – Dzieciaku…

– No?

– To jest kurewsko tajne! Specjalnego znaczenia!

– No to dawaj na linię.

– No to ci daję. Hi, hi, hi… Ale fajne dane. Życzę dużo dobrego seksu z chłopakiem.

– No dzięki!

– Spox. Masz też jeden film w załączniku. Tylko, kurwa, nie puszczaj tego w lud.

– Odstresuj się, towarek.

– Spoko, laska. Mi to zwisa. Powinnaś mieć już wszystko w kompie. Przeszło?

– Mhm. Dzięki.

– Spoko. Do usług, głupia cipo.

– Idź się wal, pindo. Dzięki za pomoc.

– Po to jesteśmy, laska. Po to jesteśmy. Właśnie po to nasi ojcowie rżnęli nasze matki, żebyśmy mogły sobie teraz pomagać.

W całej procedurze najgorsze jest ręczne wypełnianie wszystkich papierów. Fakty były takie: Matysik został napadnięty przez ludzi z bronią automatyczną, mających znaczną przewagę. Nie byli to funkcjonariusze, bo się nie wylegitymowali, ani, jak zgodnie zeznają świadkowie, nie krzyczeli „policja”. Nie wiadomo, kto to był. Wiadomo natomiast, że broń Matysika była legalna, a zagrożenie autentyczne, więc emerytowanego oficera trzeba było zwolnić. Sprawa, oczywiście, będzie jeszcze trwała, ale strzelec-geriatryk na pewno odpowie z wolnej stopy. Jeśli dożyje do sądowego rozstrzygnięcia. Siedemdziesiąt dwa lata to u mężczyzny nie przelewki.

Wypełnianie papierów trwało i trwało, ciągnąc się w nieskończoność. Potem podpisy, sprawdzanie depozytu… Matysik wrócił do domu dopiero wieczorem. Nawet nie tknął przygotowanej kolacji, natomiast poprosił żonę o kartę telefoniczną.

– No, ale przecież możesz zadzwonić z domu – żachnęła się.

– Telefon już pewnie na podsłuchu.

– No to zadzwoń z mojej komórki.

– To jeszcze gorsze rozwiązanie.

Wziął kartę i zszedł do budki telefonicznej TP SA, ustawionej naprzeciw jego bramy. Znał dobrze powikłane sprawy i styl działania resortu. Wiedział, że nie mieli pieniędzy na zakładanie podsłuchu w budkach. A jeśli nawet skądś zdobyliby forsę, to na pewno jeszcze nie dzisiaj.

Szybko wystukał numer.

– Tomecki, słucham.

– Szykuj się. Facet nazywa się Hofman. Coś czai.

– Jezu…

– Nie panikuj.

– Co czai?

– Zna określenie „Pyskówka”.

– Jeeeeeeezuuuuuu… Bydgoszcz. Pieczyska – sześćdziesięciosiedmioletni umysł Tomeckiego działał cholernie sprawnie. Twardzi ludzie nie miewają sklerozy. – O kur… zapiał!

– Nie panikuj – powtórzył Matysik. – Koniec rozmów z domowych telefonów i komórek. Kontaktujemy się przez budki telefoniczne. Co druga w lewo.

Plan był przygotowany już dawniej. Każdy z nich po wyjściu z domu mógł iść w lewo lub w prawo. „W lewo” oznaczało więc kierunek, a „co druga” – które budki telefoniczne mieli opuszczać. Numery tepeesowskich telefonów mieli spisane już dawno. Tak jak i godziny kontaktu. Spotykać się chwilowo nie zamierzali.

– No to na razie.

– Cześć, zombie.

– Nie wymawiaj tego słowa – Matysik odłożył słuchawkę, a po chwili podniósł ją znowu i wykręcił numer do zegarynki, a potem towarzystwa taksówkowego i banku, żeby wyzerować pamięć automatu telefonicznego. To tak na wypadek, gdyby ktoś go śledził. Nie przejmował się bilingiem budki; Tomecki na pewno właśnie rozwiązywał ten problem.

Miał jeszcze sporo czasu.

Hofman zrobił sobie skręta z aromatycznego tytoniu „Red Bull”. Przyniósł ze sobą butelkę półsłodkiego, białego wina dobrej francuskiej marki, ulubiony trunek „Źródełka”. Właśnie rozlał pierwszą porcję do kieliszków.

Ania rozstawiała ośmiomilimetrowy projektor. Nikt w komendzie nie miał już takiego zabytku – musiała pożyczyć od teścia. Dość sprawnie, choć posługując się instrukcją, założyła kliszę przysłaną specjalnym kurierem z Bydgoszczy.

– To co? Puszczać?

– Chcesz się puszczać? – mruknął Hofman. – Jeśli ze mną, to bardzo chętnie.

Roześmiała się. Wzięła kieliszek wina, usiadła obok i pocałowała go w policzek.

– Uch, ty mój taki samiec alfa… – pogłaskała go po szyi. – Jezu, jak ja nienawidzę facetów.

– A jak ja nie lubię bab.

– Nie ma to, jak usłyszeć jakiś komplement – wypiła łyk wina. – Puszczam. Ale nie „puszczam się”. Mam okres i aseksualną bieliznę. Po prostu wielkie, ogromne majty.

– Nie przeszkadza mi to.

Włączyła potwornie terkoczący projektor. Na prześcieradle, rozwieszonym na drzwiach samego Big Bossa, ukazały się najpierw zamazane, skaczące linie, a potem numery producenta taśmy. Dopiero po chwili zobaczyli obraz.

Matysik w spadochroniarskim, wojskowym hełmie, we wnętrzu jakiegoś samolotu. Dźwięk rozsynchronizował się momentalnie. Widzieli, jak coś krzyczał, potem usłyszeli niewyraźne: „Dokumentacja do tyłu!”. Kamera w bok. Opuszczona rampa wejściowa samolotu, który już powoli kołował. Na trawiastej płycie lotniska wycofywali się komandosi, ostrzeliwując jakieś cele poza kadrem. Czterech niosło wielką skrzynię, usiłując wrzucić ją na rampę kołującego samolotu. Dwóch obok biegło z rannym kolegą, opartym na ich ramionach. Usłyszeli jakieś niewyraźne głosy, zupełnie niezrozumiałe w terkocie tego cholernego projektora. Czwórka żołnierzy w spadochroniarskich hełmach dotarła nareszcie do rampy. Mieli problem z umieszczeniem skrzyni, a pilot nie zwolnił ani o włos. Głos Matysika, opóźniony, jak w złym postsynchronie, o parę sekund: „Dalej! Dalej!!!”.

– Czy mnie wzrok myli, czy widzę palmy? – Hofman zerknął na „Źródełko”.

– Nie myli cię. Widzisz.

– No co to, psiakrew, jest? Kuba?

– Trawiaste lotnisko? Na Kubie?

– Cholera ich wie… Co to jest?

– Nie wiem, co to jest.

Matysik pomógł żołnierzom wciągnąć skrzynię na rampę kołującego samolotu. Dwóch komandosów wrzuciło w ślad za nią rannego kolegę. Pozostali przestali ostrzeliwać niewidocznego przeciwnika i runęli do panicznej ucieczki w stronę szykującej się do startu maszyny.

Kamera skakała makabrycznie, trudno było dostrzec jakieś szczegóły – operator usiadł chyba dopiero po zamknięciu rampy. Zobaczyli coś konkretnego dopiero w chwili, gdy zapaliły się żarówki we wnętrzu kadłuba. Jakiś żołnierz, siedzący obok Matysika, otworzył butelkę piwa. Wyraźnie widzieli markę: „Żywiec”. Widzieli też jego poruszające się usta. Po dłuższej chwili dotarły do nich zniekształcone wyciem silników słowa: „Ale mam szczęście, ale mam szczęście! Granat wybuchł tuż obok, a mi nic się nie stało…”. Raptem mężczyzna zwiotczał i upadł na podłogę, w jego piersi błyszczało ostrze komandoskiego noża. Matysik wyjął butelkę z dłoni martwego kolegi, który jeszcze przed chwilą cieszył się swoim szczęściem, i pociągnął wielki łyk.

Cięcie.

Nowe numery taśmy i nowe ujęcie. Kabina pilotów. Obaj krzyczą. Głos jest jeszcze bardziej opóźniony w stosunku do obrazu, i w dodatku zbyt niezrozumiały. Pierwszy pilot wrzeszczał, zdaje się, że nie wyląduje na tej postrzelanej krowie, a Matysik, klnąc, zmuszał go do lądowania właśnie tutaj. Jakieś dziwne manewry, krzyki, kompletnie niezrozumiałe głosy z radia. Wycie maszyny. Matysik coś mówi, pierwszy pilot jest wręcz zamroczony strachem. Niewiele widać. Prawdopodobnie lądowali, kamera skakała jak w „Jumpin’ Jack Flash”. Chyba kołowanie, cholera wie. Wszystko się trzęsło, obraz był właściwie jednym wielkim migotaniem światła i cienia. Wreszcie zatrzymali się. Pierwszy pilot coś powiedział, widzieli tylko po ruchu ust. Matysik wyjął tetetkę i zastrzelił go, a chwilę później drugiego.