Выбрать главу

Spojrzał na zegarek. Mimo wszystko był to pięknie rozpoczęty dzień i należało go dobrze skończyć. Pójść do Joan? Bzdura. Do kogoś ze znajomych? Po co? Miał już dość współczujących spojrzeń i ciągle tych samych słów pociechy. Chciał zrobić coś naprawdę mocnego. A więc zemsta? Zamknął oczy. Obraz zasztyletowanego, powieszonego i przepuszczonego przez maszynkę do mięsa Weickerta pojawił się natychmiast. Zastrzelić go? Nie, nie chciał tego. Być może nawet w decydującej chwili nie zdołałby przycisnąć spustu. Ale Weickert upokorzony i klęczący w strachu pod lufą rewolweru wart był każdego ryzyka. Uśmiechnął się znowu. Pozostawał tylko jeden problem: jak przedostać się na teren zakładu. Tym razem legitymacja nie wchodziła w rachubę. Musiał wymyślić coś innego.

Zerknął na kalendarz. A jednak miał szczęście! Dzisiaj jest wtorek, a we wtorki na portierni siedział Kinch – jedyny człowiek, z którym Murray zaprzyjaźnił się w zakładzie.

Wstał i zszedł do ukrytej pod ziemią toalety. Tam w jednej z kabin włożył do bębna nowy nabój w miejsce zużytej łuski. Schował rewolwer z powrotem za pasek i przykrył go płaszczem, a potem wyszedł na zewnątrz. Zdawał sobie sprawę, że pomysł, który zaczął realizować, nie był najlepszym rozwiązaniem jego sytuacji. Mimo to był przekonany, że nie przytrafi mu się nic, co usprawiedliwiałoby mądrzejsze postępowanie.

Do stacji metra miał kilkadziesiąt metrów.

– To absolutnie niemożliwe – krzyknął Weickert. – Nie zgadzam się!

– Panie dyrektorze… – zaczął Minns, ale Seager powstrzymał go ruchem ręki.

– Przykro mi – powiedział stanowczo. – Nie ma innego wyjścia.

– Ale dlaczego ja muszę się narażać?

Osłaniając dłońmi płomień Weickert zapalił papierosa. Widać było, że drżą mu ręce.

– Dlaczego ja? – powtórzył.

– Myślałem, że już to sobie wyjaśniliśmy.

– Nie wystarczy wam posadzenie go za napady? Dlaczego muszę służyć za żywy cel?

– Proszę zrozumieć, że to niebezpieczny szaleniec. Za napady z bronią w ręku dostanie jakieś dwadzieścia lat, ale prasa brukowa zrobi z niego bohatera – ostatniego rewolwerowca broniącego się przed terrorem informatyki.

Seager uderzył pięścią w blat.

– Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży swoich pamiętników znajdzie adwokata, który wyciągnie go z więzienia już po dwóch, trzech latach – powiedział trochę ciszej. – My musimy zamknąć Murraya za usiłowanie zabójstwa.

– A wie pan, jaki on ma teraz program osobowościowy? – dodał Minns. – Sam chciałbym taki mieć.

– Właśnie. Nie możemy dopuścić, żeby za kilka lat jakiś szaleniec pętał się, wolny, po ulicach.

Popiół z papierosa Weickerta rozsypał się po jego marynarce.

– Czego ode mnie chcecie? – spytał ochryple.

– Plan jest taki – Seager rozłożył na biurku rzut budynku. – Wpuścimy Murraya na teren zakładu i zaraz zamkniemy wejście. Na szczęście wszystko otoczone jest murem.

– Czy pańscy ludzie będą uzbrojeni?

– Oczywiście – palec Seagera przesunął się wzdłuż cienkiej linii. – Potem wpuścimy go do wnętrza budynku. Chwilę później to wejście również zostanie zablokowane przez grupę operacyjną. Murray wjedzie windą na górę i skieruje się do pańskiego gabinetu, w którym będziemy czekać razem z moimi ludźmi.

– A jeśli zdąży do mnie strzelić?

– To będą komandosi – powiedział Minns.

– Nie ma ryzyka. Aresztujemy go zaraz po otworzeniu drzwi. Jeśli zrobi jakikolwiek szybki ruch, zostanie od razu zastrzelony.

– Ale dlaczego ja tu muszę być? – Weickert załamał ręce. – Nie możecie czekać sami?

– Jeśli pana nie będzie, to w jaki sposób udowodnimy mu usiłowanie zabójstwa?

– To proste: on myślał, że będę w gabinecie, a…

– To obali nawet podrzędny adwokat – przerwał mu Seager. – Musimy działać razem.

Weickert osuszył chustką czoło.

– Dobrze – powiedział łamiącym się głosem. – Dobrze. Ale jest pan pewien, że nic mi nie grozi?

– Tak, jestem.

– A Murray nie zdąży uciec?

– Panie dyrektorze – Seager wstał i wcisnął odpowiedni guzik, otwierając automatyczne drzwi. – Za pół godziny nie wyjdzie stąd nawet jedna bakteria.

– Tak, rozumiem. Oczywiście – Kinch był wyraźnie zdenerwowany. – Przecież to całkiem jasne.

– Przy tym dzisiejszym pośpiechu człowiek zapomina już wszystkiego.

Przyjaźnie uśmiechnięty Murray uważnie obserwował twarz portiera. Miał niejasne przeczucie, że tamten chce mu coś powiedzieć.

– Przypomniałem sobie o tym dopiero dzisiaj. Te materiały muszą tu gdzieś leżeć…

– Jeśli pan chce, proszę pójść i sprawdzić.

Murray kiwnął głową.

– Pamiętam, gdzie je zostawiłem.

– Proszę… – Kinch zrobił gest, jakby chciał go zatrzymać, ale zaraz opuścił rękę.

Wielkie, otoczone murem podwórko, zwykle zapchane samochodami przywożącymi materiały, dzisiaj było puste. Pod prowadzącą do piwnic rampą stały tylko dwie ciężarówki.

Murray spojrzał do tyłu. Zauważył, że Kinch powoli opuszcza głowę, a potem ukrywa twarz w dłoniach, jednak nie mógł widzieć kilkunastu ludzi w kuloodpornych kamizelkach podchodzących do portierni od strony ulicy. Z pewnym wahaniem pchnął drzwi wejściowe, ale w hallu panował idealny spokój. To go rozluźniło. Wszedł do windy i przycisnął guzik z numerem najwyższego piętra, a potem rozpiął płaszcz.

– Idzie – powiedział Seager.

Stłoczeni w ciasnym gabinecie ludzie zarepetowali automatyczne karabinki. Weickert rozluźnił krawat.

– Wyszedł z windy – Minns poruszył pokrętłem zainstalowanej na zewnątrz kamery. – Jest na korytarzu.

– Absolutna cisza! – warknął Seager.

Widoczna na ekranie mała postać zbliżała się szybko.

– Uwaga – szepnął nagle Minns. – Wyjął rewolwer.

– Psiakrew. Zamierza strzelać od razu.

– Co robimy?

– Trudno. Zastrzelcie go, jak tylko otworzy drzwi.

Murray kciukiem sprawdził położenie kurka. Przez chwilę uspokajał oddech, potem podniósł rewolwer. Uznał, że tylko w ten sposób naprawdę przestraszy Weickerta. Przełknął ślinę i rozejrzał się wokół, a potem powoli położył rękę na przycisku otwierającym drzwi. Nic się nie stało. Nacisnął jeszcze raz. Znowu żadnej reakcji.

Co jest, do cholery? Zacięły się? Uderzył z całej siły. Przecież to niemożliwe…

Zorientował się, że zastawiono na niego pułapkę dopiero w chwili, gdy ktoś wewnątrz kopnął we framugę. Weickert nie postąpiłby tak nigdy. Murray rzucił się w kierunku windy, słysząc, jak skoncentrowane serie pocisków dosłownie rozrywają zamek. Kątem oka zauważył składających się do strzału policjantów i odruchowo runął na podłogę windy. Wiedział, że w ten sposób nie dosięgnie już przycisków z numerami pięter, ale chciał odwieść chwilę egzekucji choćby o kilka sekund.

Drzwi windy zasunęły się bezszelestnie. Ktoś musiał wezwać kabinę z dołu. Olśniony tą myślą Murray zerwał się na nogi. Domyślał się, że hall jest już obstawiony. Musi wysiąść wcześniej – niestety, winda nie chciała się zatrzymać. Stanął w rozkroku, unosząc broń. Kabina gładko minęła parter, wypuszczając go dopiero w piwnicy. Wokół nie było nikogo. Murray nie znał rozkładu pomieszczeń, a mimo to nie błądził. Niektóre automatyczne drzwi były zamknięte na głucho, inne otwarte. Wybiegł wprost na rampę prowadzącą do ogromnej ciężarówki.

W korytarzu na najwyższym piętrze Seager rozbił krzesłem dużą szybę. Razem z Minnsem i Weickertem wychylili się przez okno.

– Gdzie on jest? Dlaczego nie słychać strzałów z hallu?

– Tam – Minns wyciągnął rękę. – Uruchamia ciężarówkę.

– Panie kapitanie, chyba obstawił pan główną bramę? – Weickert z trudem panował nad głosem.

– Jasne. Ale on nie będzie aż tak głupi, żeby jechać tamtędy. Przebije się przez mur.

– Nie – głos dyrektora wyraźnie okrzepł.

– Co?

– Być może będzie chciał, ale nie przebije się.

– Dlaczego?

Weickert uśmiechnął się lekko.

– Byłem tam dziś rano. Za murem jest pryzma cegieł. Co najmniej kilkadziesiąt ton.

Murray szarpnął dźwignię biegów, potem ostrożnie puścił sprzęgło. Ciężki drogowy ciągnik drgnął i ruszył powoli, nabierając rozpędu. Głuchy łoskot dieslowskiego silnika zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Z wysokości szoferki widać było wyraźnie, że brama nie jest przejezdna. Murray wykręcił ostro, uciekając spod luf strzelców ustawionych za kolczastą przegrodą. Rozpaczliwie rozejrzał się wokół. Mur! Pamiętał jeszcze, że ściana cegieł była bardzo cienka w miejscu, gdzie nie wzmacniały jej ściany sąsiednich budynków. Odruchowo skierował się w tę stronę. Lewą ręką zapiął i podciągnął pasy, potem dodał gazu. Potężna maszyna przyspieszyła ostro, ciągnąc za sobą gęsty pióropusz spalin. Widząc zbliżającą się szarą powierzchnię, Murray zamknął oczy. Ciężarówka wbiła się w mur, druzgocąc go i obalając prawie w połowie. Wyjąc przeciążonym silnikiem przetoczyła się przez pusty plac, mijając rozbiegających się w panice ludzi, i dotarła do wylotu ulicy.

Pierwszy na dole był Seager.

– Wywołaj centralę – krzyknął do jednego ze swoich ludzi. – Niech go łapią!

Przebiegł przez ogromną wyrwę w murze, ciągle jeszcze wypełnioną wapiennym pyłem.

– Co tu się dzieje? – wpadł między dyskutujących żywo ludzi. Po charakterystycznych kombinezonach rozpoznał robotników z firm budowlanych. – Gdzie jest wasz szef?