Po dłuższej chwili usłyszeli opóźniony rozsynchronizowanym dźwiękiem głos pierwszego pilota.
– „Ale mam fart dzisiaj. Jestem w czepku urodzony! Chyba zagram w totolotka…”.
Odgłos strzału z krótkiej broni Matysika ostatecznie rozstroił projektor. Sprzężenie. Prześcieradło na drzwiach Big Bossa pokryło się czernią, a potem bielą.
Koniec taśmy.
– Co to było? – spytał Hofman.
– Jezus – szepnęła „Źródełko”. – Nie wiem!
– Kurde balans… Jakieś strzelaniny, palmy, nasi podpierdolili komuś wielką skrzynię i usunęli świadków… Dobrze widziałem, czy coś mi umknęło?
– Dobrze widziałeś, Marek. O Jezus Maria!
– Co to było?!
– Nie wiem. W co my wdepnęliśmy, Marek? W co my wdepnęliśmy?
– Czekaj, czekaj… Uspokój się.
– Jezus Maria! Przecież ten gość zastrzelił obu pilotów! Dobrze widziałam, czy coś mi umknęło?
– Dobrze widziałaś, „Źródełko”. Uspokój się.
– W co my wdepnęliśmy?!
– Plissss… uspokój się.
– Jak mam się uspokoić?! – wrzasnęła. – Mam okres, a tu jakiś gościu zabija naszych żołnierzy i chyba już jestem w to wplątana! Jak mam się uspokoić?!
Nalał jej wina. Potem zmrużył swoje wredne, dzikie oczy.
– W tej sprawie będą chyba jeszcze lepsze numery – mruknął.
Na szczęście nie usłyszała, bo pewnie wpadłaby w histerię. Dłuższą chwilę mówił do niej szeptem. I chyba coś uzyskał. Może się nie uspokoiła, ale przynajmniej siedziała nieruchomo, kompletnie skołowana.
– Skąd masz tę taśmę? – zaczął indagację.
– Z komendy w Bydgoszczy.
– W Bydgoszczy przechowują takie coś?
– Nie… To były lata, gdy z taśmy filmowej odzyskiwało się srebro. Wszystko wędrowało do Warszawy, część taśm niszczono, a część utylizowano. No, ale w „lud” poszły plotki o tym srebrze i ktoś z pracowników komendy podpieprzył kilkaset kilogramów taśm. Oczywiście w domowych warunkach nie odzyskał ani grama srebra. Wpadł niedawno na jakiejś aferze z TIR-em wypełnionym papierosami, musiałam im podłożyć recydywistę, żeby nie było, że policja grabi własne magazyny. Nasi przy okazji odzyskali taśmy, powprowadzali sygnatury do komputera i… stąd mam.
– No dobra. A ten numer sprawy? SWW ileśtam. Skąd znasz?
– Tak jak mówiłeś: Pieczyska, Bydgoszcz, „Pyskówka”, rozpierducha, wczesne lata siedemdziesiąte. Pensjonat „Poruda” spłonął z powodu wybuchu butli z gazem. Pierwsze zgłosiło się Bydgoskie Pogotowie Gazowe. Tak napisali w aktach. Problem w tym, że nie ma tam firmy o takiej nazwie, i nigdy nie było. Prawdziwe pogotowie gazowe nazywa się inaczej. Ale najśmieszniejsza jest jedna rzecz…
– Jaka?
– Słuchaj, zginęło kilkanaście osób, spalił się ogromny kawał sosnowego lasu. A wiesz, ile wozów strażackich wezwali do akcji?
– Ile?
– Jeden.
– O kurwa!
– No.
– Ja cię…
– Niezłe, co?
Ania upiła łyk wina.
– Ale powiem ci lepsze. Kilkanaście ofiar, a ile wezwali karetek pogotowia?
– No ile?
– Zero!
Hofman wypił swoje wino. Odstawił kieliszek na biurko.
– No to mamy ich.
– Kogo?
– Pana Felicjana Matysika i tego drugiego, który też tam był.
– Gdzie był? Jezus!
– W Pieczyskach. Oni tam zabijali ludzi.
– Tak jak tych pilotów? Jezus… – zawahała się. – A skąd ty to możesz wiedzieć?
– Byłem tam.
– Nie piernicz. Wtedy miałeś może jakieś sześć, siedem lat!
– „Prawie pięć” – uśmiechnął się do niej słodko.
– Co ty pieprzysz?! Jak zabijali ludzi… Zaraz – otrząsnęła się. – Zaraz. Jaki drugi facet? Przecież zgarnęliśmy tylko jednego.
Hofman sięgnął po metalowe pudełko, opakowanie do taśmy filmowej. Tak jak przypuszczał, operator podpisał się na przyklejonym do wieczka papierze.
– Myślę, że chodzi o pana Dariusza Tomeckiego – sprawdził, czy dobrze odczytał odręczne pismo. – To jedna z bardzo nielicznych znanych mi osób, którym nie drgnie ręka nawet wtedy, gdy tuż przy nich zabija się ludzi.
Znowu się uśmiechnął. Tym razem bardzo wrednie.
Felicjan Matysik siedział przy stole w kuchni. Jadł kanapki, przygotowane na kolację przez starą żonę, i popijał mocną herbatą. „O, kurwa” – pomyślał. – „O, kurwa”.
Właściwie to nie zależało mu na życiu. Kiedyś tam pogodził się ze wszystkim. Pogodził się z tym, że strzeli sobie w łeb, jak coś nie wyjdzie. Ale teraz ta cholerna starość. Ten ohydny, okropny stan, gdy człowiek – wbrew wszystkiemu, wbrew rozsądkowi – nagle zaczyna się czepiać życia. Życia pełnego bólu, życia wypełnionego brakiem możliwości, życia szarego, durnego, bez perspektyw. Starość jest degenerująca. Nagle zaczyna człowiekowi zależeć tylko na jednym: na samym życiu. Byle jakim, byleby było. To jest tak, jakby wolnemu człowiekowi zabierano powoli wszystko – pieniądze, miłość, seks, kobiety, pogodne myślenie o przyszłości, jakiekolwiek nadzieje. Zamieniają cię w jakiegoś okropnego, drżącego starca, często nie mogącego utrzymać moczu w łóżku, zapominającego, gdzie schował klucze od domu, rzygającego, gdy zbyt dużo zje na obiad, pierdzącego przy każdej okazji. Nie masz już nic. Trzęsące się ręce, pokryte wątrobianymi plamami. Ropiejące oczy. Bełkotliwa, z powodu sztucznej szczęki, mowa. Dla żadnej z młodych kobiet nie stanowi się już obiektu pożądania. Ale chęci dalej są, tylko los odebrał możliwość ich realizacji.
Kurwa… Kiedy założy pierwszego pampersa? Pierwszego w swoim życiu, bo nie załapał się na ten produkt jako niemowlak, nie miał wtedy szans. Kiedy pójdzie do opieki społecznej po pierwsze ceratowe gacie?
A jednak nie. Był inny. Życie życiem, ale jest jeszcze sprawa. Strzeli sobie w łeb, gdy będzie musiał. Ale nie wcześniej. Na pewno.
Zerknął na mglistą postać, stojącą w rogu kuchni.
– No i co z tym pieprzonym oficerkiem? – mruknął, pokrywając blat stołu okruszkami.
– Zajmiemy się nim.
Hofman przeglądał CD z danymi, które „Źródełku” przysłał towar z Warszawy. Nie było tego wiele. I, co gorsza, bez dźwięku. Najpierw obejrzał film, zgrany z klasycznej ósemki na mpeg. Tu już nie miał metalowego pudełka, żeby zobaczyć, kto jest operatorem. Zresztą film był tak samo źle zrobiony, jak poprzedni. Najpierw jakiś czołg ustawiony na środku szosy. Chyba… chyba T-55, Hofman nie znał się na tym. Żołnierze wystający z włazów. Niezbyt zestresowani, raczej znudzeni. Sześć postaci w OP-1 z miotaczami ognia na plecach. Polewają ogniem jakiś trawnik. Niespiesznie, dokładnie, wręcz ospale. Oficer w mundurze wyjściowym, czterdzieści kroków dalej. „Darte”, rwane ujęcia. Nic się nie dzieje. I nagle zmiana! Oficer podnosi do ust gwizdek, wyraźnie panikuje. Faceci w OP-1, ci z miotaczami, rzucają się do ucieczki, jeden się przewraca. Coś go chlasnęło – jakiś drut przy drodze, którego nie zauważył przez malutkie okularki maski przeciwgazowej, jakaś gałąź? Wywalił się i wleciał do rowu. Czołg na wstecznym biegu (gąsienice ślizgają się po asfalcie szosy) pieprznął w słup z jakimś znakiem. Obaj żołnierze w wieżyczkach pochowali momentalnie głowy i zamknęli włazy. Czołg wykręcił jakoś i spieprza dalej tyłem. Oficer z gwizdkiem wieje jak zając, przeskakując niskie ogrodzenia na polu. Kamerzysta cofał się i obrazem coraz bardziej trzęsło. Oderwane, niewyraźne ujęcia. Jakiś gazik usiłujący wykręcić i zawrócić na wąskiej drodze. Dwóch żołnierzy próbujących wycofać się zgodnie z regulaminem – odskakiwali tyłem, z kałachami wycelowanymi w coś ciągle niewidocznego, poza kadrem. Czołg wpierniczający się tyłem w słup energetyczny. Zerwanie trakcji. Iskry.
Cięcie.
Inna pora dnia, sądząc po zmianie światła. Kilku mężczyzn w strojach OP-1 palących miotaczami innego faceta w tym samym stroju. Chyba tego, który wywalił się do rowu podczas ucieczki. Tym razem widać wyraźnie drut owinięty wokół nadgarstka. Rozerwany kombinezon. Płomienie.
Koniec.
Co to jest? Co to jest, do jasnej cholery?!
Przeglądał zeskanowane papiery. Nic. Same strzępy informacji, fragmenty dokładnie przetrzepanych przez kogoś papierów. „SWW/233991/69 – Efekt w Szklarach”. Co to jest ten Efekt? Szukał dalej. Jest! „SWW/12382/72 – Efekt w Pieczyskach. Wybuch gazu. Wezwano patrol numer 7”.
Eeeeeee… Taki kit to możecie wciskać amatorom. Wybuch gazu, a rozprowadzający w Bydgoszczy wzywa patrol? To w ogóle nie są określenia milicyjne. A poza tym Matysik jest żołnierzem, a nie milicjantem. I wezwali wojsko do wybuchu gazu? To było szyte bardzo grubymi nićmi – wezwano tylko jeden wóz strażacki. Bez ekipy dochodzeniowo-śledczej, bez karetki pogotowia? Ale to śmierdzi!
OK. Trzeba lecieć dalej. „Wrocław!” – gwizdnął cicho. SRT/2456/3001. Skądś znał ten skrót. Jezu… SRT? Miał doskonałą pamięć do liczb i nazw. Ale SRT? Czego dotyczy seria SRT? Zaraz, to chyba jakieś archiwalia. Zupełnie nie mógł sobie przypomnieć.
SRT? Zalogował się na komputerze komendy. Z tego poziomu miał jedynie ogólny przegląd informacji. Seria SRT – wybuchy gazu, nagłe powiewy wiatru, katastrofy górnicze…
Jezus Maria!!!
Już pamiętał. Seria SRT. Wybuch gazu w Rotundzie PKO w Warszawie. Wiatr przewrócił nieukończoną konstrukcję budynku Akademii Rolniczej we Wrocławiu, niemal czterdzieści ofiar. Wybuch gazu w Gdańsku – pod gruzami budynku kilkadziesiąt osób. Hałda osuwa się na most w Wałbrzychu – prawie trzydzieści ofiar. A przecież uczono go tego na studiach – przykład źle zorganizowanej akcji milicji.
Boże… Teraz już rozumiał. To nie była źle zorganizowana akcja milicji. To była doskonale zorganizowana akcja wojska, w której zabito prawie trzydzieści osób!