Выбрать главу

– Zaraz… Co komu przyjdzie z urządzeń, które są zepsute już w naszych czasach?

– Oj, Zuzia… Jeśli ktoś zadbał o maszynę czasu na orbicie, to zadbał i o urządzenia. W Cheyenne Mountain macie kilka tysięcy zatopionych w szkle kontenerów. Z komputerami sprzed stu lat, z nowoczesną elektroniką. Szeny nie miały do nich dostępu.

– Aaaa… – Murzynka wzięła swój kieliszek i przełknęła wódkę, która pewnie już była ciepła. – A jaki pan ma w tym interes?

– No widzisz… – wziął ociekający zalewą ogórek, wypił wódkę i zakąsił. – Wy macie kilka tysięcy kontenerów, ja mam jeden. Sprowadziłem sobie z Berlina. Tylko że mnie ten jeden wystarczy. Bo to z powodu waszej gigantomanii.

– Co?

– Wystarczyłoby kilkuset ludzi i nasza wiedza w czasach Napoleona Bonaparte, żeby zmienić bieg czasu, lecz wy chcieliście mieć wszystko. Przede wszystkim wojsko. I… Umieściliście kontenery w waszych bazach i… Niestety, umieściliście tam również emitery Voughta.

– Te dziesięć zasobników, które mam zniszczyć?…

– Tak. To emitery Voughta z waszej starej bazy we Włoszech. Kazałem Beduinom sprowadzić je tutaj…

– Boże! Nie sądziłam, że prezydent wyśle mnie na misję niemożliwą do spełnienia.

– A tak – Baryła uśmiechnął się radośnie. – Bo widzisz, Zuzia… Wasz prezydent to dla mnie naprawdę trochę za wysoko. Lubi chłopczyków, ale nawet Beduini nie mogli zdobyć informacji, którą ma tylko on. On jeden na całym świecie.

– Jakiej informacji?

– Widzisz, śliczna „Czekoladko”, problem miałem jeden. Zdobyłem kontener, kazałem sprowadzić emitery Voughta, ale… Prawdziwy problem naprawdę miałem jeden. Nie miałem i dalej nie mam pojęcia, kiedy maszyna czasu odpali. Nikt tego nie wie oprócz twojego prezydenta. Więc sam, przez moich kochanych Beduinów, poinformowałem go, że mam kontener i emitery. Chciałem, żeby spanikował, żeby wysłał kogoś takiego jak ty z misją zniszczenia zasobników, z pasem wypchanym amerykańskim złotem, z grzechotnikiem w torbie i pistoletem ukrytym w… Hmm… Postanowiłem sobie, że od ciebie dowiem się, kiedy ruszy projekt „Queens”.

– Jest pan naiwny, panie generale.

– Och, doprawdy?

– A tak! Sądzi pan, że poinformowali mnie o dacie? Oni w ogóle nie powiedzieli mi o projekcie „Queens”! Wszystko usłyszałam od pana!

Baryła wykonał odżegnujący gest.

– Nie jestem naiwny, „Czekoladka”. Twój prezydent też raczej głupi nie jest. Nie powiedzieli ci nic… – westchnął. – Poza datą odpalenia.

– Pan kpi?!

– Nie, kotek. Otrzymałaś swoją misję, dość łatwą do spełnienia, bo przecież wystarczy stłuc szkło na którymkolwiek z zasobników i będzie po całym moim planie. Niczego ci nie powiedzieli… poza jedną rzeczą. Powiedzieli ci DO KIEDY masz zakończyć misję! Prawda? Powiedzieli ci, że jak to zrobisz po pewnej określonej dacie, to sprawa nieaktualna, więc masz się spieszyć. Pewnie, bo po tej dacie misja będzie już nieaktualna. Wtedy po prostu znikniesz, moja śliczna „Murzyneczko Bambo” – Baryła nachylił się nad stołem. – A ja chcę wiedzieć, jaka to data – wysapał.

Zagryzła wargi. Wszyscy w gabinecie wiedzieli, że generał ją trafił. Zszokowany Wagner i niezbyt przejęty sprawą Zorg – obaj wiedzieli, że tamten ją ma. Że pani pułkownik zna datę. I zaraz wyśpiewa, tak czy inaczej.

– Gówno się ode mnie dowiecie! – Murzynka szarpnęła się w nagłym paroksyzmie, sięgając do torby z grzechotnikiem. Koty na biurku nastroszyły futro, Zorg wstał nagle ze wzorzystego dywanu i wyszczerzył swoje jadowe zęby, Wagner dotknął rękojeści sztyletu, który miał ukryty w rękawie. – Jestem Amerykanką i nic wam nie powiem. Choćbyście mnie wbili na pal!

Baryła uśmiechnął się dobrotliwie.

– To tylko kijek – powtórzył swoje poprzednie zdanie. – A teraz marchewka, kochana pół-Polko, siostro moja.

Otworzył szufladę i wyjął z niej plik pożółkłych kartek.

– To jest spis zawartości kontenera, który sprowadziłem z Berlina – jego gruby paluch przesuwał się po kolejnych pozycjach listy. – O proszę… Komputer medyczny wraz z wyposażeniem. Śliczna technologia z zeszłego wieku. No i co, Zuzia? Jak tylko znajdziemy się w czasach bez szenów, to od razu będziemy mogli cię wyleczyć. Zamiast szóstej klasy czystości po pięciu minutach będziesz mieć pierwszą. I możesz sobie urodzić pięknego dzieciaczka. Śliczną „mini-Czekoladę”.

– Nie. Unieczynnili mi jajniki. Jednym zastrzykiem.

– Nie wkurzaj mnie, Zuzia. Naprawimy to w pięć minut, w czasach gdy nie będzie szenów i ten cały wasz szajs zacznie znowu działać – wskazał na kartki opisujące zawartość kontenera. – Zastanów się… Będziesz miała dziecko. Dwie, trzy sztuki, nawet dziesięć, jak wytrzymasz. Będziesz żyć wśród drzew, w świecie bez zmian klimatycznych, bez mutantów, bogata, zdrowa, władna… Pomyśl, Zuzia. Będziesz prawdziwym pułkownikiem wśród naszych ludzi. Będziesz współuczestniczyć w zdobyciu władzy nad światem. No i te dzieci… Wiesz jak to jest, gdy kobieta karmi szkraba piersią? Nie wiesz – kusił. – Ale wyobrażałaś sobie to wielokrotnie, nie mogąc zasnąć w swojej celi w Langley, prawda? Wagner coś by ci o tym mógł powiedzieć, ale on mężczyzna – nie rozumie kobiet. Spytaj więc jego żony. Spytaj ją, czy to fajne uczucie odprowadzać bachora do przedszkola. Czy ślicznie jest robić grilla w ogrodzie. Czy lepiej jest być bogatą, władną i bezpieczną, czy też może lepiej umieć jedynie rozkładać i składać karabin maszynowy z zawiązanymi oczami? Wte i wewte… Pomyśl o tym, Zuzia. Zastanów się. I pomyśl jeszcze, co ci dały te twoje kochane Stany. Wykastrowali cię, a teraz jak uruchomią maszynę czasu, to po prostu znikniesz. Nie będzie wojny, nie będzie szenów, nie będzie ciebie, moja piękna Sue Kristy-Anderson. Po prostu nie pojawisz się na świecie. A stąd znikniesz. Jak zresztą cały nasz świat.

Baryła pstryknął palcami. Adiutant rozsunął część ściany, ukazując klatkę z dwoma mutantami.

– Wybieraj, kochanie – szepnął. – Albo oni – wskazał na zdeformowane twarze swoich speców od przesłuchań – albo ja. I bogactwo, władza, duży brzuszek w ciąży, kochający mąż, jedzenie, o jakim nie miałaś dotąd pojęcia, pierwsza klasa czystości, drzewa wokół, wspaniały klimat… Myśl, kotek. Myśl!

Murzynka zaczęła płakać. Wagner odwrócił wzrok. Baryła przeciwnie, przyglądał się kobiecie z fascynacją.

– Muszę do ubikacji – szepnęła.

– Sikaj na fotel… Na razie cię nie wypuszczę.

– Ale ja muszę!

– Nic z tego, zanim nie powiesz.

– Boże…

– No i jak? – napełnił kieliszek i postawił przed nią tackę z rosyjskim kawiorem i kanapkami. – Wydumałaś już?

Zaczęła beczeć na cały głos, łzy kapały jej po brodzie. Baryła zaczął wykładać przed nią zdjęcia swoich dzieci. Kładł jedno po drugim, podsuwał pod oczy.

– Siedemnastego października! – wrzasnęła nagle Murzynka. – Siedemnastego października!!! – zawyła tak głośno, jakby chciała rozerwać swoje struny głosowe.

Baryła zaczął się śmiać.

– Siedemnastego października… – powtórzył. – Wasi inżynierowie mają przynajmniej poczucie humoru – zerknął na mutantów, sprawdzając, czy kobieta powiedziała prawdę. Obaj potaknęli.

Baryła kiwnął na adiutanta.

– Zastrzel ich – wskazał mutantów w klatce. – Nie będą nam już potrzebni.

Potem zwrócił się do Wagnera.

– Zaopiekuj się Zuzią – rozkazał, ziewając. – Wszystko pod nos, ona jedzie z nami. Zadbaj, ozłoć, i zaprowadź do ubikacji. Szesnastego października zbiórka na placu Grunwaldzkim. Chcę widzieć cały twój oddział, żonę, dziecko, i co tam chcesz zabrać w podróż przez stulecia… Panowie – spojrzał na Wagnera i Zorga. – To wszystko na dzisiaj. Żegnam.

Wyszli na miękkich nogach, słysząc za plecami dwa strzały z półautomatycznej broni adiutanta Baryły.

Szesnastego października wszystko było gotowe. Oddział najemników, ludzie, gepardy, ptaki, koty i tygrysy – całe to towarzystwo siedziało grzecznie w transporterach ustawionych na placu Grunwaldzkim. W promieniu działania emiterów Voughta stało jeszcze sześćdziesiąt ciężarówek Baryły. Ania Wagner rozmawiała z Sue, ale widać było, że jest zdenerwowana. Miała na sobie kusą podkoszulkę, szorty i plecak, w którym tak wycięła dziury, aby trzymane wewnątrz dziecko mogło wypuścić nogi. Na szyi zawiesiła pistolet maszynowy. Twarz, pomalowana w pustynne barwy ochronne, nosiła ślady starannego makijażu – rzęsy, brwi, róż na policzkach, szminka, błyszczyk. Była przygotowana na każdą okazję: i na pustynną wojnę, i na bal u króla Nabuchodonozora.

Jednak służąca wyglądała jeszcze lepiej. Miała dwa plecaki – jeden zawieszony z tyłu, jeden z przodu – ale sądząc po swobodzie jej ruchów, w tobołkach były wyłącznie ciuchy Anki. Służąca miała na ramionach dwa karabiny Heckler amp;Koch, a w kaburze na udzie „czterdziestkę piątkę” Smith amp;Wesson. Miała też sztylet, nóż saperski, łopatkę, wielki korkowy hełm i czarczaf pomalowany w barwy ochronne. Cała rodzina wyglądała jak stado idiotów, ale inni nie byli lepsi. Martha targała gramofon z wielką tubą, na korbkę, a Dołgorukow swoje trzy arabskie kochanki, utknięte w luku towarowym opancerzonego transportera.