Pewnego wieczoru zaproponowałem Madzie, abyśmy wypłynęli kajakiem na jezioro. Ktoś mi powiedział, że są tu ryby, które biorą w nocy. Chciałem spróbować. Mada podkpiwała ze mnie, z moich rybackich zapędów. Gadała bez przerwy. Po godzinie zerwał się lekki wiatr, zrobiło się chłodno. Mada wyraźnie zmarzła, a ryby jak nie było, tak nie było.
– Jest mi zimno! – przyznała się.
Ściągnąłem sweter i podałem go Madzie. Włożyła. Wyglądała bardzo zabawnie, sweter był za duży, przypuszczam, że dwie Mady zmieściłyby się w nim swobodnie. Ujarzmił ją. Stała się nagle bardzo mała i jakaś bezradna. Byliśmy sami pośrodku wielkiego jeziora i uświadomiłem sobie, że tylko ode mnie zależy w tej chwili bezpieczeństwo tej dziewczyny. Cóż z tego? Siedząc tak w moim kajaku, w moim swetrze, pod moją opieką – była jak zawsze daleka. Zląkłem się sentymentu, który mnie ogarnął. Bałem się, że znowu nie jest prawdziwy. Ile już razy przeklinałem tę chwilę, w której kiedyś "pokochałem" Mariolę! Stworzyłem sobie fikcję, przyjąłem ją za prawdę, a potem sam dziwiłem się, że wszystko w niej jest oszukaństwem. Bo nie kochałem Marioli. Po prostu wypadła na mnie. Z wyliczenia. Wypiłem zbyt wiele na to, żeby wiedzieć, czy takie wyliczenie ma sens. Wtedy wszystko miało sens. Roman, pamiętam, wepchnął mnie do jakiegoś pokoju, w którym było ciemno, masa obcych sprzętów i Mariola. Też obca. I tylko słabe światło księżyca. Ale co znaczy księżyc pomiędzy szkłem potłuczonych kieliszków?
Nigdy nie zachwycało mnie istnienie Marioli. Ale Roman był zawsze silniejszy ode mnie, zawsze podporządkowywałem się jego planom i moje nędzne chwile buntu mijały, ilekroć byliśmy razem.
Jeżeli moja matka wyobraża sobie niekiedy diabła, jestem zupełnie pewien, że ma on twarz Romana. W tym okresie była sama, ojciec siedział służbowo w Tunisie, nie mogła odwołać go stamtąd tylko dlatego, że z wyliczenia wypadła Mariola. Którejś nocy czekała na mnie w kuchni, blada i wyniszczona. Wyniszczona. Czyż można inaczej nazwać twarz zoraną niepokojem, zapadnięte oczy, drżące ręce?
– Co robiłeś do tej pory? Gdzie byłeś? Z kim? Marcin, tyś znowu pił?
Ogarnęła mnie histeryczna złość, że pyta. Ciągle pyta. Bez przerwy pyta. Pyta? Niech wie. Opowiedziałem prawdę.
Siedziała później na krześle, z rękoma położonymi na stole i twarzą ukrytą w zgięciu łokcia. Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby płakała w ten sposób. Patrzyłem na nią, coraz mniej okrutny, bo coraz bardziej trzeźwy. Później byłem jak szczeniak. Obiecywałem. Przysięgałem. Roman zawsze okazywał się silniejszy. To był dopiero początek, do końca nie chciało mi się wracać nawet w myślach. Zresztą teraz była przy mnie Mada, nie Mariola, i księżyc odbity w wodzie miał swoje znaczenie. Kiedy wróciłem tego wieczoru do domu, matki nie było, chociaż nie miała zwyczaju wychodzić o tej porze. Stanąłem przed domem i wkrótce dostrzegłem, że wraca od strony Osady.
– Stało się coś? – zapytałem, kiedy zbliżyliśmy się do siebie.
– Ciebie o to pytam… – odparła – zrozum, że żyję w nieustannym strachu o tę dziewczynę!
– Dlaczego, mamo?
– Och… sam wiesz, że to jest wyjątkowa dziewczyna!
– Wiem.
– Gdybym ci mogła ufać… Znowu!
– Gdybyś mi mogła ufać…?
– Powiedziałabym: jak to dobrze, że ją kochasz! Niestety, nie ufam ci za grosz. Za grosz! Marcin… proszę cię, zostaw ją w spokoju! Zasługuje na coś lepszego niż twoje uczucie!
– O, potrafisz być okrutna, mamo!
– Widocznie po mnie odziedziczyłeś swoje umiejętności! Bądź wiec dalej okrutny dla mnie, a ją zostaw lepszemu losowi…
– Nie widzę innego wyjścia.
Roześmiała się i powiedziała z satysfakcją:
– Nie masz widać szans u takich dziewcząt, jak ona! Rozgryzła cię, zanim podniosłeś przyłbicę!
Ogarnęła mnie wściekłość. Jak długo zamierza wypominać mi tamte sprawy? Czy nie stawałem na głowie, żeby podporządkować się teraz jej żądaniom, nawet wtedy, kiedy wydawały mi się absurdalne? Żadnych nowych znajomości, żadnych kontaktów! No, tak… Wtedy ta historia z Adamem. Ale w rezultacie uprzytomniłem sobie sam, jak bardzo muszę się pilnować. W końcu wyszło na dobre. Więc jak długo można rozdrapywać i rozdrapywać to, czego wspomnienie staje mi się coraz bardziej nienawistne? Jakim prawem matka uważa, że nie jestem wart Mady, jeżeli właśnie w tej dziewczynie widzę zaprzeczenie swoich byłych racji?
Nie myślałem długo, właściwie nie myślałem wcale. Najgorsze jest to, że w momentach pasji przestaję myśleć.
– To staje się w końcu potworne! – wybuchnąłem ze złością. – Dlaczego jesteś taka zgryźliwa?
– Zgryźliwa? Zgryźliwością nazywasz tę odrobinę prawdy o sobie, którą ci przypominam?
– Jak długo zamierzasz traktować mnie jak wykolejeńca? A zresztą… co ty wiesz o Madzie, że tak jej bronisz przede mną?
Bez namysłu sprałbym każdego, kto odważyłby się powiedzieć złe słowo o tej dziewczynie. Bez namysłu sam zacząłem mówić o niej to, co mi ślina przyniosła na język.
– A jeżeli ci powiem, że jesteśmy siebie warci? Że jej układność i cała ta wyjątkowość to zwyczajna zgrywa? Że w gruncie rzeczy jest taka, jak Mariola albo jeszcze gorsza? Znam ją na pewno lepiej niż ty!
Podeszła do mnie bliżej. Widziałem jej oczy dziwnie zwężone. Przyglądała mi się przez chwilę, a potem powiedziała nieswoim syczącym głosem:
– Nic nie potrafisz uszanować! Nic! Nawet własnego uczucia, jeżeli w ogóle jesteś do niego zdolny!
Uderzyła mnie bardzo mocno. Po raz pierwszy w życiu uderzyła mnie w twarz. Nie zrobiła tego nawet wtedy, kiedy nocą kapitan Ligota przyprowadził mnie do domu. Zrobiła to teraz. Stanęła w obronie dziewczyny, którą ja kochałem. Nie oceniłem wtedy wymowy tego paradoksu.
Następnego dnia powiedziała mi krótko:
– Spakuj się. Jutro wracamy do domu.
A więc pozostał mi jeszcze jeden jedyny dzień. To dużo, wystarczająco dużo czasu na to, żeby wszystko Madzie wyjaśnić. Niech kpi, ale niech wie, że ją kocham.
Matka nie oponowała, kiedy brałem rakietę i piłki. Nie byłem w stanie grać.
– Jestem na to zbyt wściekły, Mada! – powiedziałem.
Przez chwilę przyglądała mi się z zaciekawieniem. Przechyliła głowę na bok. Mocno związane nad uszami włosy sterczały jej zabawnie. Szeroko otwarte oczy. Uniesione w górę brwi. Była chyba zupełnie nieświadoma własnego wdzięku.
Szliśmy wolno długą, cienistą drogą. Wiadomość o moim wyjeździe przyjęła bez odrobiny żalu. Byłem dla niej jak liść, który opada z drzewa jesienią, bo takie jest prawo, natury. Ale czasami dziewczyny podnoszą z ziemi opadłe liście. Pomyślałem o tym proponując jej spotkanie po powrocie. Odmówiła z osobliwą stanowczością. Nie był to moment odpowiedni dla moich wyznań. Co chwilę mijali nas obcy ludzie, hałaśliwe grupy młodzieży, rozkrzyczane dzieci. A ja chciałem powiedzieć Madzie to spokojnie i w skupieniu, tak żeby nic nie mogło jej rozproszyć, żeby nie miała dokąd uciec spojrzeniem, żeby musiała potraktować mnie na serio. Przypomniałem sobie, że gdzieś w pobliżu jest plebania ze słynnym w okolicy rosarium księdza. Z daleka dostrzegłem otwartą furtkę.
– Chodźmy zobaczyć rosarium proboszcza. Nie byłem tam nigdy.
– Nie lubię róż – skrzywiła się niechętnie.
– Ja także nie lubię róż, ale chętnie zobaczę rosarium! – usiłowałem ją nakłonić. – Podobno jest fantastyczne!
– Ale ja nie mam ochoty oglądać rosarium! To mnie zupełnie nie interesuje! Jeżeli rzeczywiście chcesz je zobaczyć, to idź! Poczekam na ciebie… o, tu jest ławka.
Poszedłem. Już nawet nie dla tych róż, po prostu chciałem zostać przez chwilę sam. Chodziłem jak błędny, zaledwie dostrzegając to wszystko, co było dokoła mnie. Dałem się opętać jednej myśli: chciałem, żeby Mada wiedziała. Już! Zaraz! Natychmiast! Rozgrywka zbliżała się do końca i mogłem ujawnić wreszcie tę kartę, więcej wartą niż złośliwe blotki, którymi grałem do tej pory. Szybko wyszedłem z rosarium.