Выбрать главу

– Jest to malutki fałsz, Mada! Malutkie mydlenie oczu sobie samej! Ale jeżeli ten gest w stosunku do mamy jest ci potrzebny, to oczywiście musisz go wykonać! Więc zobaczymy się dopiero po świętach?

Padał drobny śnieg, bielało dookoła. Staliśmy z Marcinem na przystanku.

– Dopiero po świętach! – westchnęłam.

Marcin trzymał w ręku siatkę z dwoma karpiami, które kupiłam przed chwilą. Ryby poruszały się gwałtownie. Marcin uniósł siatkę.

– Czy to ci nic nie przypomina? Roześmiałam się.

– Oczywiście! Twój nocny połów w Osadzie!

Marcin szybko odpiął guziki kurtki.

– Spójrz!

Miał na sobie pamiętny sweter, w którym wracałam znad jeziora. Dotknęłam puszystej wełny.

– Dobry sweterek, co? – nachylił się i zdmuchnął mi z włosów płatki śniegu. W tej samej chwili poczułam, że czyjeś ręce zasłaniają mi oczy.

– No – usłyszałam głos Marcina – zgadnij, kto ci się przedstawia?

Dłonie były w rękawiczkach, gest nieoczekiwany, skąd mogłam wiedzieć? Kiedy obce ręce się cofnęły, gwałtownie odwróciłam głowę. Za mną stał szczupły, niewysoki brunet. W ten sposób poznałam Wojtka Ligotę. Mój autobus nie nadjeżdżał, poszliśmy do następnego przystanku. Tylko Marcin czuł się zupełnie swobodnie

nim i gadał bez przerwy. Mnie peszył uważny wzrok Wojtka, który przyglądał mi się z wyraźnym zainteresowaniem. Ale to nie było zainteresowanie chłopca dziewczyną. Wydawało mi się, że w pewien sposób rozważa moją osobę w powiązaniu z Marcinem. Od dawna wiedziałam, że przyjaźnią się ze sobą. Czy Marcin opowiadał mu o mnie? Co opowiadał? Tego wszystkiego nie mogłam wiedzieć.

– A może byśmy zaszli na herbatę do Gongu?- zaproponował Marcin.

Był zdecydowanie w euforycznym nastroju. Wojtek poklepał się po kieszeni znacząco.

– U mnie nędza…

– Nie szkodzi, ja mam! Chodźcie, pójdziemy! – nalegał Marcin.

Spojrzałam niepewnie na moje karpie szamoczące się w siatce.

– Z tymi karpiami, oszalałeś?

– Ja to załatwię, Mada! Wy zajmiecie stolik, a ja jakoś te ryby zainstaluję.

Nie było kłopotu ze stolikiem. Usiedliśmy przy oknie czekając na Marcina, który po pertraktacjach z portierem zaniósł ryby do łazienki.

– Ach, tam jest umywalka! – przypomniałam sobie.

– Na pewno włoży siatkę do umywalki! – siliłam się na naturalność, ale ciągle czułam się skrępowana obecnością Wojtka. Nie wyglądał na zainteresowanego losem moich ryb.

– Cieszę się, że was spotkałem – powiedział nagle – i cieszę się, że jesteś taka zwyczajna…

Roześmiałam się.

– Wiesz co? To chyba wcale nie jest komplement dla mnie! Każda dziewczyna chciałaby być nadzwyczajna!

– Chciałaby uchodzić za nadzwyczajną… – sprostował – przecież w gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy ot, tacy sobie. Nadzwyczajni ludzie to rzadkość. Jeżeli powiedziałem, że zrobiłaś na mnie wrażenie zwyczajnej, to dlatego że nie usiłowałaś robić innego! Przyjaźnię się z Marcinem, wiesz o tym?

– Wiem. Opowiadał mi o tobie. Wojtek pochylił się w moją stronę.

– Słuchaj – powiedział pośpiesznie, jakby chciał skorzystać z nieobecności Marcina – co on ci o mnie mówił?

Zdziwiła mnie ta indagacja.

– No… same dobre rzeczy! Naprawdę, nic złego!

Wojtek skrzywił się.

– Ech, nie zrozumiałaś mnie!

– Nie – przyznałam – nie wiem, o co ci chodzi!

– Bo trochę mi głupio mówić z tobą tak prosto z mostu. Ale… posłuchaj: zależy mi na przyjaźni Marcina. Jednocześnie boję się, że trzyma ze mną tylko ze względu na mojego ojca…

– Na twojego ojca?

Spojrzał na mnie zdumionym wzrokiem.

– Jak to? To ty nie wiesz, że ja się nazywam Ligota?

– Wiem… ale… słuchaj, ja coraz mniej rozumiem. O co ci chodzi?

Był wyraźnie speszony.

– Nie… to w takim razie drobiazg – wycofywał się gwałtownie – w ogóle jakaś pomyłka! Wygłupiłem się, rzecz jasna! Proszę cię, nie mów nawet o tym Marcinowi, byłoby mu przykro. To nieporozumienie…

– Dobrze. Nie powiem.

Wojtek odwrócił się w stronę drzwi do toalety. W tej samej chwili Marcin wyszedł stamtąd, zauważył nas.

– Ryby w umywalce, możemy siedzieć spokojnie. Wojtek spojrzał na zegarek.

– Ja to przyszedłem tu zbyt pochopnie – stwierdził – o dwunastej muszę być w domu.

Marcin spojrzał najpierw na mnie, później na niego.

– Co? Co wyście? – zapytał niespokojnie.

– Ależ nic! – zapewniliśmy jednocześnie, siląc się na swobodny ton.

Marcin był zmartwiony.

– No, jak musisz, to nic się nie poradzi! Zostaliśmy sami.

– Szkoda, że musiał pójść. To równy chłopak, chciałbym, żebyś poznała go bliżej. Właściwie to mój pierwszy prawdziwy przyjaciel, jakiego mam!

Żałowałam, że Wojtek tego nie słyszy. To uspokoiłoby jego obawy. Nie uspokajało jednak moich.

– Opowiedz mi o nim trochę więcej! – poprosiłam.

– Więcej? Wiesz wszystko. Bardzo inteligentny chłopak.

Kusiło mnie.

– Kim jest jego ojciec? – zapytałam niby od niechcenia.

Marcin otworzył usta, potem zamknął je. Spojrzał na mnie, lekko przechylając głowę.

– Czemu raptem?

– Zawsze interesują mnie koligacje rodzinne. Widać mam to po swojej babce. Ona była z domu Zamoyska.

Marcin roześmiał się. Była w tym wyraźna ulga.

– Jego ojciec jest kapitanem MO.

– Znasz go? – zapytałam niewinnie.

– Tak – odparł krótko.

– A jaka jest jego matka?

– Nie znam jej. Mama widziała, że polakierowałaś paznokcie?

– Tak. Pozwoliła mi. To prawie bezbarwna emalia.

Nagle zrobiło mi się strasznie gorąco. Czułam się tak, jak dziecko, które złożyło nieoczekiwanie dla siebie kilka cząstek tajemniczej łamigłówki. Ale rysunek okazywał się straszny! Dzieci nie lubią strasznych obrazków. Potem śnią im się w nocy i dzieci krzyczą przez sen. Wojtek Ligota bał się, że Marcin przyjaźni się z nim z wyrachowania. Marcin nie zna jego matki. Zna tylko ojca, który jest kapitanem MO. Ale może poznał go w domu.

– Bywasz u Wojtka w domu? – zapytałam, wyobrażając sobie, że jestem szalenie sprytna.

Marcin wziął szklankę z herbatą w obydwie ręce i pił małymi łykami. Przez cały czas patrzył na mnie dziwnym wzrokiem.

– Uparta jesteś – powiedział między jednym a drugim łykiem – ale obiecałem sobie solennie, że nigdy ci nie skłamię. Nie, bywam u nich w domu.

Nie powiedział nic więcej, a ja nie mogłam pytać. No, nie mogłam. Niektóre dzieci, widząc, że obrazek jest zbyt straszny, nie układają go do końca. Po prostu bawią się cząstkami łamigłówki. Bawią się! Ale przecież… przecież dla mnie to nie była zabawa! Patrzyłam na Marcina i coraz dobitniej rozumiałam, że to nie była zabawa. Marcin odstawił szklankę i automatycznym gestem okręcał ją na spodeczku. Przyglądał się ciemno-rudej herbacie i milczał. "Czemu nic nie chce mówić? – myślałam z rozpaczą- dlaczego nie opowie mi wszystkiego? Co go powstrzymuje? Brak zaufania? Żal? Wstyd? Zapewne. Ale przecież jest mi ciężko z tym! Jeszcze ciężej, niż gdybym wiedziała! Boi się, że odejdę. Przecież go kocham, wie, chociaż nigdy nie mówię mu o tym!" Nie zastanawiałam się dłużej.