– Ależ Marcin! Jeszcze tylko kilka miesięcy! Wytrzymasz przecież… – wzięłam go pod rękę – ja taka jestem dumna, że piastujesz ten urząd! Czuję się jak jakaś ministrowa albo żona premiera!
– Mada!
– Co? Nie podobał ci się ten żart? – zapytałam.
– To nie był żart – powiedział Marcin.
– Nie był. Rzeczywiście czuję się jak premierowa…
Zbliżyliśmy się do skrzyżowania, na którym rozdzielały się nasze drogi.
– O której chcesz, żebym przyszedł?
– O piątej.
– Będę, ciao!
Przemeblowałyśmy pokój gruntownie.
– No! Żaden grat nie stoi na swoim miejscu! – stwierdziła Alka z zadowoleniem. – Wystrzałowy numer! Znowu nie będziemy się mogły znaleźć w tym pokoju! Musimy jeszcze kiedyś przełamać konserwatyzm mamy i przenicować jej celę na wylot!
– Na to się nie zgadzam – zawołała mama z kuchni – nie ma mowy!
– Mama! Jakie ty masz długie uszy! Może ty jesteś wilk?
– Jestem wilk i macie się mnie bać!
– Toteż my się boimy! – zapewniałam ją solennie.
– Jak się mnie boisz, to chodź tu i szykuj kanapki dla swoich gości! Chłopaków sobie zaprosiły, a ja mam tyrać! Nie ma tak!
Olo przyszedł pierwszy. Oniemiał ze zdumienia, kiedy stanął w drzwiach naszego pokoju.
– Zmieniłyście mieszkanie?
– No! Jak ci się podoba?
– Nieźle… zupełnie dobrze nawet. Ala, tylko ty uważaj, bo jak w nocy będziesz szła do łazienki, to zamiast na tapczan, wliziesz do szafy!
Ala parsknęła przytrzymując ręką policzek. Bolał ją ciągle, zwłaszcza kiedy się śmiała.
– Proszę pani! – zwrócił się Olo do mamy – moja rodzicielka powiedziała, żebym się od niej wymeldował, bo jestem martwa dusza. I że w końcu pani będzie miała przykrości, że ja tu mieszkam nie meldowany! Nigdzie mnie nie chcą!
– Ależ my cię strasznie kochamy, Olu! – poklepałam go po policzku, aż zabębniło.
– Ala? Słyszałaś, jak ona mnie kocha! Taki bardziej akustyczny sposób wyrażania uczuć! Ty jesteś lepsza, prawda?
– Pewno, że lepsza! Posłuchaj, jak cię kocham… – nogą w gipsie postukała w podłogę. – Słyszysz? Głośniej!
"Płynie w nas jedna krew… – pomyślałam – ona też woli się wściec, niż okazać nie odwzajemnione uczucie!"
Graliśmy we trójkę w makao, kiedy odezwał się dzwonek, na który czekałam. Marcin przyszedł z długim goździkiem owiniętym w przezroczysty celofan.
– To dla mamy… dla ciebie nic nie kupiłem, bo mi zabrakło pieniędzy! – powiedział otwarcie.
– Mama jest u siebie… jak to zrobić, pójdziemy tam, czy…
Ale w tej chwili mama weszła do przedpokoju. Przywitała się z Marcinem bardzo oficjalnie, bez uśmiechu. Podał jej goździk.
– Przepraszam, że ten kwiat jest taki samotny…
– Pojedyncze kwiaty mają ogromny wdzięk. Czytał pan Klimaty?
– Oczywiście!
– Dziękuję… – odwinęła celofan – jest przepiękny! Mada, poproś pana do was do pokoju…
No! To jedno było poza mną. Teraz miał nastąpić weselszy numer programu. Ani Olo, ani Marcin nie wiedzieli, że mają się tu spotkać.
– Mamy jeszcze jednego gościa! – powiedziałam otwierając drzwi i ta uwaga mogła być przeznaczona dla nich obydwóch. Olo podniósł się z krzesła.
– Pozwól. Olu… to jest Marcin!
Przez ułamek sekundy na twarzy Ola widać było konsternację. Zdziwiło mnie to. Marcin wyciągnął rękę pierwszy.
– Słyszałem dużo o tobie!
– Opowiadałam Marcinowi… – zwróciłam się do Ola- same najlepsze rzeczy! Siadaj, Marcin. Siadajcie!
Ale oni twardo stali na wprost siebie.
– No siadajcie! – rozzłościłam się. – Długo tak chcecie stać?
Usiedli, Marcin nie spuszczał z Ola twardego spojrzenia. Znałam jego odruchy i wiedziałam, co oznaczają zaciśnięte zęby i ledwo dostrzegalny ruch dolnej szczęki.
– Słyszałem dużo o tobie, nie tylko od Mady!- powiedział wreszcie. – To przecież ty jesteś przyjacielem Hieronima!
Brzmiało to jak obelga. Nic nie rozumiałam. "Dlaczego nigdy nie mogę zrozumieć Marcina!" – pomyślałam z rozpaczą. Olo oparł łokcie o kolana, pochylił się lekko do przodu i powiedział zaczepnie:
– I cóż z tego? – obrzucił mnie przelotnym spojrzeniem. – Czy to w jakiś sposób… zmieniło twoją sytuację?
Olo! Teraz on wpadł w styl Marcina! Oszalał chyba!
– Nie – Marcin przyznał Olowi jakąś słuszność- ale było to co najmniej niepotrzebne! Zresztą… to chyba nie jest miejsce na tę rozmowę.
– O, przepraszam – obruszył się Olo – ja jej nie zaczynałem! I możesz być zupełnie pewien, że nie zacząłbym w żadnym wypadku!
Marcin sięgnął po leżące obok niego karty, zaczął je bezmyślnie rozdzielać na dwie części.
– No, tak! Jasne! – powiedział po chwili. – Znowu zachowałem się idiotycznie!
– Można to zrozumieć – odparł Olo z przebłyskiem życzliwości.
Marcin podniósł głowę i rozejrzał się po pokoju. Dopiero teraz spostrzegł Alę siedzącą za regałem, który postawiłyśmy w poprzek pokoju.
– Ala! Przecież ja się z tobą nie przywitałem! Tak się chowasz… Cześć!
Podszedł do niej i spostrzegłam, jak pilnie patrzy jej w oczy, żeby tylko nie obsunąć wzroku niżej, na ten nieszczęsny policzek, który tak ukrywała za regałem.
– Jak twoja noga? Bardzo ci dokucza?
– Coraz mniej… Ala podniosła się.
– Przejdę na tapczan, tam mi jest wygodniej! Marcin podsunął jej ramię.
– Oprzyj się, łatwiej ci będzie przejść… Ala nie znosiła, kiedy omijało się sprawę jej policzka umownym milczeniem. Nienawidziła litości.
– Mada mówiła mi, że się wybierasz na medycynę, Marcin! – powiedziała. – Olo także! Czy chociaż któryś z was pójdzie na chirurgię plastyczną? Czy mi się na coś przydacie?
– Och, to chyba nie będzie potrzebne! Blizna jest przecież równiusieńka i gładka, niedługo nie będzie po niej śladu!- zapewnił ją Marcin.
A jednak po kilku dniach powiedział przy okazji rozmowy o pięknych twarzach:
– Wiesz, Magda, zastanawiałam się nad tym… to może być ciekawe i pożyteczne! Pójdę na chirurgię plastyczną!
Wracaliśmy z wystawy. Z Kordegardy wyszliśmy na Krakowskie Przedmieście, tę chyba najbardziej specyficzną ulicę Warszawy, do której uroku nie umiałam przywyknąć! Dostrzegałam go zawsze, ilekroć zdarzyło mi się tu przyjść.
– Krakowskie jest niepowtarzalne, Marcin! Nie ma w Warszawie drugiej ulicy, która byłaby do niego podobna! Może ci się to wyda śmieszne, ale to jest ulica mojego życia!
– Nie śmieję się… mojego także!
– Ja wiem, że jestem sentymentalna! Ale zdaję sobie z tego sprawę i ten fakt ratuje, mój rozsądek przed ostatecznym bankructwem!
– Ach! Akcje Twojego rozsądku stoją wręcz wysoko!- roześmiał się Marcin.
– Tak sądzisz? Nie wiem. Moja babcia Emilia, uważa inaczej, mama również. Babcia twierdzi, że psychicznie jestem zupełnie nie ustabilizowana!
– Może babcia nie zna Cię zbyt dobrze?
– Zna mnie wspaniale! Kiedy mi się czasem przygląda, widzę na jej twarzy coś w rodzaju chytrego uśmieszku fakira…
– Nie rozumiem!
– Zwyczajnie. Znasz te sztuczki? Sądzisz, że twoja kieszeń jest pusta, a fakir patrzy na nią i uśmiecha się chytrze, bo wie lepiej od ciebie, co w niej masz! I rzeczywiście, potrafi ci z niej wyjąć piętnaście chustek do nosa, cztery króliki i dwa kanarki! Podobnie rzecz ma się z babcią Emilią! Kiedy na mnie patrzy, jestem pewna, że wie lepiej niż ja, czego się właściwie można po mnie spodziewać, jaka jestem, jak postąpię! Więcej nawet! Ona potrafi ze mnie wyjmować te niepojęte rzeczy, które w sobie noszę, i pokazywać mi je! Nauczyłam się od niej wielu prawd o samej sobie!