– Na przykład?
– Próżność, egoizm, fałsz… To wszystko babcia Emilia wyjęła mi z kieszeni któregoś lata w Osadzie! Nie masz pojęcia, z jakim zdziwieniem musiałam przyznać, że istotnie jestem pracowitą właścicielką tych wszystkich wad!
– Poznać swoje wady to jeszcze nie wszystko… – powiedział Marcin posępnie – to dopiero połowa roboty… Czy uporałaś się z tą drugą częścią?
– Nie wiem… raczej ty mógłbyś odpowiedzieć na to pytanie, Marcin! Ty jesteś obserwatorem i też trochę mnie znasz! Czy jestem egoistką?
– Chyba nie… Nie! Na pewno nie!
– Czy jestem fałszywa?
Zawahał się.
– Cóż… tego nie mogę wiedzieć… jeżeli jesteś fałszywa to jesteś fałszywa przekonywująco, bo ja ci przecież wierzę – przyjrzał mi się z wyraźnym niepokojem.
– Nie jestem fałszywa! – zapewniłam. – Może zostało we mnie ciut egoizmu, ciut próżności, ale nie fałsz! Och, Marcin! Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się cieszę, że niedługo zobaczę babcię! Strasznie się szykuję na ten wyjazd! Będę u babci cały tydzień. I zobaczę tatusia. Po pięciu latach! Myślisz, że mnie pozna?
– Wątpię. Pięć lat w naszym wieku…
– Marcin, wiesz, często sobie marzę, że jak ojciec mnie zobaczy, to wreszcie ruszy go sumienie. Pewnie, że mam do taty żal, ale postanowiłam sobie, że wszystko wyrzucę z pamięci i spróbuję jakoś do niego dotrzeć! Babcia mi pomoże, jestem pewna! Babcia potrafi rozwiązywać supełki na najbardziej poplątanych sznurkach! Może ojciec zacznie się w końcu trochę nami interesować? Nie chodzi mi o pieniądze. Chodzi mi o ojca. Chciałabym go mieć, a on robi z siebie nieboszczyka! Mam przeczucie, że to się zmieni niedługo. Babcia Emilia wgniotła w mamę trochę forsy i mam dostać przed wyjazdem na fryzjera i na jerseyową kieckę. Mamie też zależy na tym, żebym zrobiła na ojcu odpowiednie wrażenie. Myślę, że to jakaś jej ambicja, prawda?
– Na pewno!
– Mama chce, żebym kupiła granatową, jak ty myślisz? Ja bym wolała popielatą!
– Popielatą? Skąd! Kup granatową!
– Lizus!
– Nie! – obruszył się. – Tylko granatowa jest bardziej elegancka! Jakiś wisior do tego i wygląda! Pojedziesz sobie w tej granatowej czy popielatej, a mnie będzie i pusto!
– Tylko tydzień, Marcin…
– Aż tydzień!
Któregoś popołudnia wyszłyśmy z mamą, aby dokonać wreszcie zakupu. Chaotycznie nurzałam się we wszystkich odcieniach szarego, zgniłozielonego i brązu. To nieprawda, że w granatowym było mi najlepiej. Wybrałam go, bo Marcin tego chciał.
– No! Nareszcie zmądrzałaś na tyle, że słuchasz, kiedy ci dobrze radzę! – ucieszyła się mama. Wyjeżdżały z Alusią do Wisły na jeden dzień przed końcem zajęć w szkole i przed moją wyprawą do babci. Późnym wieczorem odprowadziłam je na dworzec. Jechały sypialnym, więc bez kłopotu zainstalowałyśmy Alkę na dolnym miejscu. Mama, jak zwykle w czasie podróży, czuła się nieszczęśliwa. Zawsze pełna obaw, że coś zgubi, że nie wysiądzie na odpowiedniej stacji, że ma złe bilety.
– Wyjdź na peron, Mada, bo pociąg ruszy i zostaniesz!
– Jest jeszcze dużo czasu, mamo!
– Wysiądź, błagam cię!
Stałam więc na peronie i czekałam na odjazd pociągu. Mama otworzyła okno.
– Pani Ewa chciała się tobą zająć przez te dwa dni, Mada, ale pomyślałam, że nie masz trzech lat i jesteś dostatecznie odpowiedzialna!
Wiedziałam, że nie obejdzie się bez przestróg. Widać mama miała zamiar darować mi je tym razem, ale załamała się w ostatnim momencie.
– Mam do ciebie zaufanie… – wykrztusiła jeszcze patrząc na mnie prosząco.
– Bardzo się cieszę, mamo! Możesz jechać zupełnie spokojnie! Nic tu nie narozrabiam!
– No! Mam nadzieję!
Pociąg ruszył, odczekałam, pomachałam i z uczuciem odprężenia skierowałam się do wyjścia. W domu czekał na mnie bałagan i nie dokończone wypracowanie z polskiego. Wojowałam z tym wszystkim do pierwszej w nocy i następnego dnia obudziłam się chyba w połowie trzeciej lekcji. Nie było już sensu iść do szkoły.
"Pięknie się zaczyna…" – pomyślałam.
W ten sposób nie spotkałam Marcina rano i postanowiłam zadzwonić do niego w porze obiadowej. Nie lubiłam tego strasznie i telefonowałam tam tylko w wyjątkowych wypadkach. Wieczorem chciałam pójść z nim film z Doris Day, więc musiałam jakoś go złapać. Ali wczesnym popołudniem zjawił się u mnie razem z Wojtkiem Ligotą.
– No, widzisz! Żyje! – zawołał Wojtek, kiedy otworzyłam im drzwi. – On się już bał, że zastaniemy twoje zwłoki!
– Co się z tobą dzieje? – Marcin stał w otwartych drzwiach.
– Nic się nie dzieje, zaspałam! Czemu nie wejdziecie?
– Muszę być w domu na drugą, obiad przecież. Co robimy po południu?
Umówiliśmy się do kina. Wojtek nie mógł z nami pójść.
– Nie mogę! Dziś są imieniny mojej matki, będę za kelnera!
Poszliśmy sami. Wracając musiałam kupić coś na kolację. Wstąpiliśmy do Samu.
– Ten chleb? – skrzywił się Marcin. – Ja wolę zakopiański…
– Ale ja dla siebie kupuję!
– Naprawdę nie mogę zjeść z tobą kolacji? -
Marcin popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.
– Mógłbyś, ale co mam zrobić z moimi zasadami?
– Zjedzą razem z nami! Kupię dla nich topionego sera… jaki one wolą? Tylżycki czy ementaler?
– Ementaler…
Wrzucił do koszyka dwie kostki sera, a ja dołożyłam zakopiański chleb.
– Poczekaj jeszcze chwilę… – zatrzymał mnie, kiedy chciałam iść w kierunku kasy.
Wyjął z kieszeni trochę drobnych. Policzył.
– Wystarczy… – mruknął i wziął z półki małą torebkę marago.
Otwierałam drzwi mieszkania z dziwnym uczuciem niepewności i zadowolenia jednocześnie. Byliśmy głodni i zaraz zabrałam się do szykowania kolacji.
– Pomogę ci! – zaofiarował się Marcin.
– Możesz pokroić chleb i naszykować szklanki.
Nakryłam do stołu i kiedy stawiałam na obrusie dwa nakrycia, przypomniały mi się moje wieczory, kiedy mogłam jedynie marzyć o Marcinie, kiedy nalewałam dwie szklanki herbaty, z których jedna pozostawała zawsze nie wypita! A teraz Marcin tu był. Czy wszystkie moje marzenia mają się spełnić? Czy będziemy mieli kiedyś własny dom, on i ja?
– Czy można już nalewać herbatę, łaskawa pani? – wołał z kuchni.- Co ty tam robisz tak długo?
– Marzę! Nie mogę sobie pomarzyć spokojnie!?
– Możesz! – zezwolił uprzejmie, stając w drzwiach pokoju.
Oparł się o framugę i patrzył na mnie z tym swoimi uśmieszkiem, niedalekim od drwiny. Rozumiałam teraz ten uśmiech i lubiłam go.
– Przeszkadzasz mi, kiedy tu stoisz, nie mogę marzyć porządnie! Zaraz mi się wszystko myli…
– Ale ja ci się nie mylę? Z nikim?
– Ty mi się nie mylisz…
– Nigdy ci się nie pomylę?
– Nigdy…
– Jak tak, to nalewam herbatę!
Długo nie przychodził z kuchni. Kiedy zajrzałam tam, stał pośrodku, ze zwieszonymi rękoma i niewidzącym wzrokiem skierowanym na puste szklanki. Podeszłam bliżej.
– Marcin… – zamruczałam przytulając policzek do jego ramienia.
– Co, kochanie? – spytał machinalnie.
– Dlaczego jesteś smutny?
– Nie jestem… tak sobie stałem i myślałem!
– O czym?
Nie odpowiedział mi. Stanął przy oknie i mazał coś palcem po niezbyt czystej szybie. Sama nalałam herbatę.
– Podejdź tu do mnie… – poprosił. Stanęłam obok niego.
– Przeczytaj sobie, co wymyśliłem!
Spojrzałam na szybę. Roześmiałam się.,