Выбрать главу

– Wyjeżdżałam do babci.

– Mówiłyśmy o tobie! Zrobiłaś się nieznośna! Muchy w nosie! – popatrzyła na mnie z obrzydzeniem. – Gdyby nie ta matma, stałabyś się niestrawna! To jedno cię ratuje.

– Przesada…

– Żadna przesada! Miłość toczy ci szarą substancję, niedługo zostanie z niej goły matematyczny ogryzek!

Roześmiałam się. Ula miała na pewno trochę racji, bo nie wystarczało mi czasu na wszystko. Z czegoś musiałam zrezygnować. Oczywiście, rezygnowałam z większości pozaszkolnych kontaktów z dziewczętami. Ula dokuczała mi, ale rozumiała to świetnie. Wszystkie rozumiały. Marcin był wśród nich popularny. Cieszyły mnie uważne, pełne aprobaty spojrzenia, którymi go obrzucały, ilekroć spotykały nas razem. Byłam dumna, że mam ciągle tego samego Marcina, podczas gdy one wiecznie tasowały swoich chłopców! Niezadowolone – zmieniały satelitów albo opuszczone – szukały innych. A my nie. Byliśmy razem imponująco długo i dziewczęta doceniały ten fakt. Także i powaga Marcina liczona mu była na plus.

– On przynajmniej nie jest smarkaczowaty przyznawały – nawet śmiać się potrafi z umiarem, nie tak jak te rżące konie z naszej klasy!

A ja marzyłam o tym, żeby usłyszeć kiedyś rżący śmiech Marcina. Wiedziałam, że jego powaga jest w większej mierze smutkiem niż statecznością.

Następnego dnia nie było jeszcze Marcina na naszej wspólnej drodze, a w czwartek szłam na drugą lekcję, więc bez szansy, że go spotkam. Wyszłam z domu trochę wcześniej i zadzwoniłam do niego z automatu. Moja ambicyjka nie wytrzymała dłużej. Telefon przyjęła gosposia.

– Nie ma! Poszedł dziś do szkoły! Kończyłam zajęcia wcześniej niż on i rozprawiwszy się z ambicyjka w sposób ostateczny, postanowiłam zrobić Marcinowi niespodziankę: w odpowiednim czasie przespacerować się pod jego szkołą. Odniosłam do domu torbę z książkami i zaraz wybiegłam z powrotem, żeby zdążyć na drugą. Kiedy dochodziłam do bramy boiska, zauważyłam Wojtka przebiegającego jezdnię. "Ten to się zawsze spieszy! – pomyślałam – zawsze mu pilno!" Zaczęłam się rozglądać i już po chwili dojrzałam Marcina przechodzącego przez boisko. Podeszłam bliżej, żeby zawołać go, kiedy dojdzie do bramy. Ale w tej samej chwili, w której ja zawołałam: "Marcin!" – to samo zawołała inna dziewczyna.

Stała bliżej niż ja. Marcin zatrzymał się, nie widziałam jego twarzy, widziałam tylko pogodny uśmiech tamtej. Mówiła coś bardzo szybko, śmiała się odrzucając głowę do tyłu. Była śliczna. Wyglądała na starszą ode mnie, na swobodniejszą, dziewczyna z seksem, filmowy kociak. Chwyciła Marcina za rękaw płaszcza i szarpnęła go z całej siły. Kiedy ja tak zrobiłam kiedyś, Marcin przytrzymał mi rękę i powiedział niechętnie:

– Oj, nie lubię takiego tarmoszenia, Mada!

Nie lubił tarmoszenia? A tamta co robiła? Złapała teraz klapy jego płaszcza i trzęsła Marcinem jak opętana! Rozejrzał się, jakby czuł na sobie mój wzrok albo jakby się go obawiał. Nie zauważył mnie, bo cofnęłam się szybko i przeszłam na drugą stronę ulicy. Kiedy znowu spojrzałam w ich stronę, szli obok siebie. Dziewczyna mówiła bez przerwy, Marcin słuchał pochylając głowę w jej stronę. To było wstrętne, ale poszłam za nimi, poszłam aż do małej cukierni, której drzwi bezlitośnie oddzieliły mnie od Marcina.

– Mamo? – zapytałam przy obiedzie z zupełnym spokojem. – Pamiętasz, nie chciałam kiedyś wysłuchać tego, co mogłaś mi powiedzieć na temat Marcina…

– Pamiętam!

– Powiedz mi to teraz, dobrze?

– Miałam ten zamiar. Przyznam ci się szczerze, że szukałam tylko okazji.- No więc jest okazja! – dziobnęłam energicznie ziarenko zielonego groszku.

Kiedy po powrocie od babci Emilii spostrzegłam napis na oknie, mama pominęła tę sprawę grobowym milczeniem. Po prostu kazała mi umyć szybę. I od tej chwili pozostawała chłodna i zasadnicza.

– Marcin… mówiła mi jego matka… obracał się w okropnym jakimś środowisku! Pił, wieczorami wracał do domu późno, nie uczył się…

– I to wszystko? – zdziwiłam się.

– To sporo, ale nie wszystko! Były tam jakieś dziewczęta, zwłaszcza jedna… – mama odsunęła talerz z nie dojedzonym drugim daniem.

– To nie powód, żebyś nie jadła mamo! Spojrzała na mnie gwałtownie.

– Czemu jesteś taka…? – zapytała niespokojnie.

– Jestem zupełnie normalna, mamo! Chcę, żebyś zjadła obiad! Czy w tym jest coś dziwnego? Co on takiego wyprawiał z tymi dziewczynami? Mordował je i zakopywał w piwnicy?

– Mada!

– Więc co mówiła jeszcze jego matka, powiedz mi mamo!

– Powiedziała, że przez Marcina możesz tylko płakać, bo jest przyzwyczajony do innych dziewcząt niż ty! I że albo się zmienisz pod jego wpływem, albo on machnie na ciebie ręką i znajdzie sobie łatwiejszą!

– To wszystko?

– Tak. I co ty na to, Mada?

– Możesz być spokojna, mamuś! Nie zmieniłam się pod wpływem Marcina, bo zdaje się, że na tym najbardziej ci zależy!

– Dlaczego mówisz o tym tak cierpko?

– Bo jest mi cierpko, mamo! Czy ci to wystarczy? Jeżeli powiesz mi teraz: "A nie mówiłam?", pęknę jak zimna szklanka, do której ktoś nalał wrzątku!

Mama zestawiła talerze.

– Więc… zaczynamy życie od nowa?

– Można to tak nazwać.

– Od czego je zaczniemy?

– Od małej formalności, którą muszę załatwić na poczcie…

– Proszę cię bardzo. Załatw, co tam chcesz, i wracając kup puszkę marago.

– Stypa? – zapytałam twardo.

– Nie, znużenie… – odparła spokojnie.

Poszłam do swojego pokoju, który w czasie nieobecności Ali był moim królestwem. Ciągle nie mogłam płakać, byłam zbyt dotknięta, zbyt ogłuszona. Zapakowałam łańcuch w to samo pudełeczko, w którym go dostałam i zawinęłam starannie. Nie dołączyłam żadnego listu. Nie było nic, co mogłabym napisać Marcinowi. Po mojej głowie kołatało się tylko nikłe echo słów babci Emilii:… "ona się pomyliła… moja wnuczka się pomyliła…"

"Tak, pomyliłam się dwa razy, babciu Emilio!" – pomyślałam zawiązując paczkę sznurkiem. I nagle – zawahałam się. Przecież Marcin mógł spotkać jakąś starą znajomą! Mógł z nią iść na kawę! I co z tego? A ja zaraz robię taką tragedię, takie dramatyczne gesty! Wojtek powiedział przecież wyraźnie, że Marcin się gryzie, że jest mu ciężko – a ja chcę się teraz odwrócić od niego, o spotkaną przypadkiem dziewczynę? Tak! Ale jak ona go szarpnęła! Jakby był jej własnością, którą ma prawo tarmosić jak tobół z pościelą! Nie, nie! Dość tego ciągłego rozgrzeszania, niech Marcin nie mydli mi oczu! Przyzwyczajony do innych dziewcząt znajdzie sobie łatwiejszą… tak to zdaje się zostało powiedziane? Dziewczęta w życiu Marcina i pośród nich ja – składnik okrągłej sumki! Nieco inna, bo trudna, trudna – więc niewystarczająca! Dziękuję, monsieur Martin, dojechaliśmy już do ostatniego przystanku, teraz ja wysiadam, a pan? Obojętne! W końcu to obojętne, co pan ze sobą zrobi! Są jeszcze na świecie dziewczęta, które staną jak wryte przed nie istniejącą zapałką, trzeba tylko znaleźć zakręt i zawołać magiczne zdanko! A ja? Ja poczekam jeszcze na swoją miłość. Może

przyjedzie następnym pociągiem? Albo jeszcze późniejszym? A może nie przyjedzie wcale? Nie szkodzi, mam już wprawę w oczekiwaniu na pociągi, które nie przywożą nikogo. Udali nam się mężczyźni! I mamie, i mnie. Boże, daj więcej szczęścia Alce, niech chociaż ona znajdzie w życiu jakiś ekwiwalent za swoje harcerskie sprawności! Jeszcze jeden supeł na sznurku, jeszcze jeden supeł – i oto jest już gotowa przesyłka dla pana, monsieur Martin!

Usiadłam przy biurku, żeby zaadresować paczkę. Znowu ogarnęła mnie niepewność i żal. Bo przecież naprawdę nie wiedziałam, kim była ta dziewczyna! A to, co mówiła mama? Mogłam się spodziewać, że takie, a nie inne rzeczy ma mi do powiedzenia. Ale czy mama wie wszystko? Czy to jest cała prawda o Marcinie? A jak jest teraz? Czy ta dziewczyna…