Przyszła wreszcie chwila na pytanie zasadnicze. Wólnicki wykrzesał z siebie tyle słodyczy, ile tylko zdołał.
– A można wiedzieć, dlaczego pani jest mokra?
Gabriela łypnęła na niego złym okiem i milczała chwilę.
– Fusy zmywałam – odparła krótko i niechętnie.
– Jakie fusy?
– Od kawy.
– A dlaczego miała pani na sobie fusy po kawie?
– Wylało się.
– Z czego? Może pani to jakoś wytłumaczyć obszerniej? I dokładniej?
Z wielkim oporem i jeszcze bardziej niechętnie podejrzana świadkini wyjaśniła, że owszem, zamierzyła] się na tę zbrodniarkę tym, co jej wpadło pod rękę,; a był to ekspres do kawy. Przyłożyć jej chciała w nerwach i tyle, ludzka rzecz, a tam kawa została i ni^ w tę stronę poszła, co trzeba. Zimna już, na szczęście, więc pewnie to ze śniadania, Mirek wypić nie zdążył i tak zostało. No to zmyła z siebie. Każdy by zmył.
Kawa ze śniadania, rzeczywiście, akurat. A przypadkiem nie krew ofiary? Rozbryzg musiał być nie zły… Wólnicki udał, że wierzy, po czym odesłał ją do domu razem z technikiem, nakazał dopilnować przebrania się baby w cokolwiek innego i dostarczyć zmoczoną odzież do laboratorium. Wyniki badania rozstrzygną, chociaż jedną wątpliwość…
Po czym ruszył w bój.
W poniedziałek o niezbyt wczesnym poranku zadzwoniła komórka pana Ryszarda.
Pan Ryszard był właśnie u mnie, wezwany w trybie alarmowym, ponieważ telekomunikacja zdecydowała się nagle rozszerzyć działalność i podłączyć telefony na całej ulicy. Już od świtu zaczęli się znęcać nade mną, osobiście i przez komórkę wypytując o jakieś przewody, rozgałęzienia i gniazdka na zewnątrz, o których nie miałam najmniejszego pojęcia, przekonana jednakże, że prawie przed chwilą, tuż przed moim powrotem, coś zostało zamurowane.
Pan Ryszard pojęcie miał. Przyjechał koło południa i wyznał, że podobnej sytuacji właśnie się spodziewał. Zamierzał mi to już wczoraj powiedzieć, nawet prawie usta otworzył, ale sytuacja wydała mu się zbyt skomplikowana, żeby jeszcze straszyć mnie informacjami o szatańskich pomysłach łączności.
– Kto ich tam mógł wiedzieć, kiedy naprawdę do tego przyjadą – dodał usprawiedliwiająco. – A poza tym jasne przecież było, że w razie, czego pani do mnie zadzwoni.
Wyraziłam mu wdzięczność za troskę i razem czekaliśmy na zapowiedzianych fachowców od łączności, popijając na zmianę piwo i herbatę, kiedy właśnie zabrzęczała ta jego komórka.
W komórce odezwał się ktoś bardzo zdenerwowany. Słychać go było na odległość, ale słów nie dawało się rozróżnić.
– Tam byłem, gdzie miałem być – powiedział pan Ryszard spokojnie. – U znajomej klientki. A co się stało?
Dalszego ciągu rozmowy wysłuchałam poniekąd jednostronnie, bo z komórki wciąż dobiegało tylko nerwowe poćwierkiwanie.
– A o co im chodzi? – spytał pan Ryszard. – Nie, nie miałem żadnego wypadku… Ani stłuczki…
Nie, nie płaciłem żadnego mandatu… U tej samej klientki… No dobrze, daj…
Z komórki przestało nerwowo poćwierkiwać, a pan Ryszard pokręcił nosem w moim kierunku, z czego zrozumiałam, że przytrafiło mu się coś kłopotliwego.
– Dzień dobry panu – powiedział. – U klientki byłem… Ja tego panu przez telefon nie powiem, bo moją klientkę chronią dane osobowe…
Popatrzyłam na niego w osłupieniu i wywnioskowałam z tego osobliwego sformułowania, że pan Ryszard jest dziko zdenerwowany.
– …Oczywiście, że policji powiem, ale ja przecież nie wiem, czy pan jest rzeczywiście z policji, przez telefon nie widać… Teraz nie mogę, mam tu do załatwienia sprawy techniczne… U tej samej klientki.
Tak, u tej samej, co wczoraj… A, to chwileczkę, muszę zapytać…
Przykrył komórkę dłonią i zwrócił się do mnie.
– Gliny mnie chyba namierzyły i chcą tu przyjechać. Mam im podać pani adres?
– No pewnie – odparłam bez namysłu i nawet się ucieszyłam, zanim zdążyłam sobie przypomnieć, że akurat w tej chwili wcale glin nie chcę i boję się ich, panicznie. – Zaraz, niech pan poda sam adres, be? nazwiska.
Pan Ryszard spełnił polecenie i wyłączył przyrząd. Popatrzyliśmy na siebie z lekkim niepokojem.
– Szybko im poszło – zauważyłam. – Przecież pan nie był własnym samochodem?
– No właśnie, po numerze pewnie trafili do tego Mariana. Marian Gwasz, warsztat samochodowy, mój wóz u niego stoi, dziś wieczorem mam odebrać. Jełopa taka, od razu mnie wystawił.
– To jednak ktoś ten numer zauważył?
– Słowo daję, że nie wiem, kto. Chyba ta baba, jak podchodziła, ale tam przecież samochody stały jeden za drugim, ciemno było, musiałaby specjalnie zaglądać. A nie zaglądała, jestem pewien. I skąd mogła wiedzieć, że jej ten numer będzie potrzebny? – Co zeznajemy? Przyznajemy się do wszystkiego, czy nie?
Pan Ryszard zastanowił się, obrzucił wzrokiem stół, podniósł się z fotela, zgarnął puszkę po piwie i oba kufelki. Wyrwałam mu swój z ręki i wypiłam resztkę. Pan Ryszard zaczekał cierpliwie.
– Lepiej to zabrać, bo co się im będę tłumaczył, że nie wiadomo, kiedy stąd odjadę – podsunął. – Zanim ci telefoniarze przyjdą, pół litra zdążyłoby wyparować, a nie tylko pół piwa, ale oni w nic nie uwierzą.
– Zróbmy sobie kawę, bo w samą herbatę też nie uwierzą – zaproponowałam i ruszyłam za nim do kuchni.
Niezbyt skomplikowane czynności gospodarskie potrwały ledwo chwilę. Z kawą wróciliśmy do salonu.
– Sam nie wiem – rzekł pan Ryszard w zatroskanej zadumie. – W końcu tę zapalniczkę rzeczywiście mu zabrałem… Ale wpadłem, jak one obie już tam były, więc nie mogłem go zabić. Pani Julita też nie, bo skąd by wzięła ziemię?
– Jaką ziemię?
– Tam była ziemia rozsypana. A co, nie zdążyłem powiedzieć…? Teraz mi się przypomina, bo chyba mnie zdziwiło. Jakoś tak, ta ziemia… ogrodnicza…
– U ogrodnika ziemia ogrodnicza… – zaczęłam, mętnie usiłując uporządkować w sobie myśl, że ogrodnik z ziemią ogrodniczą dość ściśle się kojarzy, a zarazem czując, że to jednak coś nie tak. – Zaraz. Jak rozsypana? Tak równomiernie? Po całej podłodze?
– Nie. Nierówno. Trochę. Mignęło mi w oczach. I chyba jakieś zielsko leżało.
Poczułam się wściekle zaintrygowana.
– Myśli pan, że bili się kwiatkami w doniczkach?
– Nie zdziwiłbym się, bo na ile pamiętam ten widok, na tyle mi pasuje. No i jatka niezła. Chociaż z drugiej strony krew z nosa też robi dobre wrażenie] No dobrze, zastanowiłem się. Wolałbym teraz nie być| podejrzany, bo mam trzy budowy, w tym jedną ledwo napoczętą, a jedną na ukończeniu, brakuje mi czasu, niechby, chociaż ta jedna spadła mi z głowy, ale nie wiem, jak pani…?
Mimo zaskoczenia ziemią ogrodniczą też się zdążyła się zastanowić.
Wpadliśmy w tę imprezę niczym śliwka w kompot, ściśle biorąc, pan Ryszard i Julita, ściśle biorąc Julita, ściśle biorąc, nie sama wpadła, tylko ja ją wplątałam. Julita również nie dysponuje nadmiarem wolnego czasu i tylko tego jej jeszcze brakuje, żeby poszła siedzieć. Wyjaśnienie, że Julita do zbrodniczych czynów nie ma najmniejszych predyspozycji, może tym glinom nie wystarczyć, wszystkich nas posądzą o matactwo, jej się uczepią radośnie i w ogóle nie będą szukać innego podejrzanego; Wnioskując z tego, co opowiadał pan Ryszard, ta jakaś wrzeszcząca baba obciąży ją gruntownie, może nawet w dobrej wierze…
– Zełżemy panie Ryszardzie, trudno – westchnęłam. – Nic nie wiemy, siedział pan tutaj cały czas i wszyscy czekali na mnie. Nigdzie pan nie jeździł.
– A samochód?
– Podwędził ktoś, przejechał się i odstawił ni miejsce. Tu przecież parę samochodów stało, pański, Witka, Julity, jeszcze Tadzio przyjechał, ja wjeżdżałam, kto się w tym połapie? A co do numeru, to czy ten spostrzegawczy informator nie mógł się pomylić?