Выбрать главу

– Znakomicie! Nie poznałam cię, zagraj w coś, czym prędzej, powinnaś się wzbogacić. Gdzie tamten żakiet?

Julita podała mi foliową torbę.

– Przyniosłam, skoro kazałaś oddać go kotom. Na szczęście nie jest nowy, mam go już parę lat i mogę odżałować. Podłożysz im w całości czy trzeba go pociąć nożyczkami?

– Pociąć, pociąć – zadecydowała gorliwie Małgosia. – Potrafiły wyciągnąć z domku całą skórę baranią, potrafią i to. A kolor się rzuca w oczy. Gdzie nożyczki? A, tu. Guziki może ci zostawić?

– Nie całą skórę, tylko pół – skorygowałam, macają stół w holu w poszukiwaniu drugiej pary nożyczek. – Stara już była i zleżała. Guziki zostaw, a resztę w kawałkach podłożymy pod spód na górze i na dole. W dwie osoby górny domek się podniesie, silny chłop podnosi samodzielnie. Chociaż trzeba przydać, że z pewnym wysiłkiem.

– Daj, też będę cięła, widzę tu jeszcze jedne nożyczki – powiedziała Julita.

– Nie za drobno – ostrzegłam. – Małymi strzępkami będą się bawić i wywloką. Rękawy tylko wzdłuż.

– Ty masz jakąś obsesję na tle silnego chłopa? – zainteresowała się Małgosia i rozłożyła żakiet na dywanie. – Ciągle od ciebie słyszę silny chłop i silny chłop.

Prawie się obraziłam.

– No pewnie, że mam. Zazdroszczę silnym chłopom do szaleństwa od czasu, kiedy z bagażem wagi pięćdziesiąt sześć i pół kilo jechałam przez pół Europy. Z przesiadkami.

– Dlaczego z przesiadkami? Nie samochodem?

– Nie, pociągami. Akurat byłam wtedy spieszona. Z wiekiem mi się to pogłębiło, masz pojęcie, jak łatwo wrzucałabym worek z ziemią na taczki, gdybym była silnym chłopem? A tak, muszę najpierw, co najmniej połowę łopatką wygarnąć. Gwiazdowski przylatuje i w pół godziny odwali to, co ja bym robiła przez tydzień, głupiego świerka jednym, kopem na kominkowe kawałki nie przepiłuję, grubego grzdyla do porąbania na siekierze nie podniosę! A książki? Trzy półki uporządkuję i cześć, muszę odpocząć. Przez całe życie miałam pod ręką jakiegoś silnego chłopa i teraz jestem wściekła, że tyle samo nie potrafię.

– A kiedykolwiek tyle samo potrafiłaś?

– No coś ty! Zazdrościłam im zawsze!

– Ona ma źle w głowie – zaopiniowała ze zgrozą Julita, rozcinając plecy żakiecika razem z podszewką. – To znaczy, ja nie chciałam być niegrzeczna, ale ty przecież nie pracujesz fizycznie, tylko umysłowo.

– A silny chłop zawsze się znajdzie – podtrzymała ją Małgosia. – Fizycznie. Bo z umysłowo silnym mogą być kłopoty.

– Silny umysł to i nam by się przydał – zauważyłam rychło w czas. – Trzeba było ciąć na tarasie, policja lubi mikroślady, a tu się jedno od drugiego nie odróżnia.

Obie siedziały na podłodze, na czerwonym dywanie, i wprawdzie żakiecik Julity był znacznie jaskrawszy, ale jakieś drobne strzępeczki mogły się w tej ogólnej czerwieni zaplątać. Pocieszyłam się myślą, że i Julita, i Małgosia z natury są pedantycznie porządne, z pewnością posprzątają, wyszłam na taras i zaczęłam zdejmować styropian z górnego domku.

Dwa kocie domki stały jeden na drugim, na inny układ brakowało miejsca, a koty same zadecydowały, gdzie chcą sypiać, na parterze czy na piętrze. Na parterze jeden kot widocznie spał twardo i został nagle obudzony, bo czarny pocisk wyprysnął mi wprost pod nogi. Nie uciekał daleko, po dwóch metrach zatrzymał się, ocenił sytuację i zaczął się przeciągać.

Dwie osoby, niebędące silnymi chłopami, zdołały zdjąć jeden domek z drugiego. Otwarłszy wierzchnie płyty wiórowe, bez trudu umieściłyśmy szczątki garderoby Julity na samym spodzie domków i z powrotem ułożyłyśmy warstwy ocieplające. Po czym zmieniłyśmy konfigurację, umieszczając żakiecik na wierzchu, pod spodem, bowiem zbyt długo mógłby pozostawać w dobrym stanie. Zastanowiwszy się nieco, wróciłyśmy do wersji pierwotnej w obawie, że jednak koty górną warstwę wyciągną na zewnątrz. Po krótkiej naradzie uznałyśmy, że może najlepiej będzie to wszystko ze sobą wymieszać, dokładając coś kolorowego z mojej garderoby i przypomniałam sobie, że kiedyś posiadałam czerwony wełniany sweter.

– Czy wyście zupełnie zwariowały? – odezwał się znienacka Witek, stojący w tarasowych drzwiach. – Cały dom otwarty, przyglądam się wam już pół godziny i widzę, co robicie. Dopiero w połowie przyglądania poznałem Julitę, ale i tak mam wrażenie, że nie jesteście normalne.

– Nie poznałeś mnie? – ucieszyła się Julita. – Naprawdę?

– Nie pół godziny, tylko najwyżej pięć minut – poprawiła surowo Małgosia. – Co tak wcześnie przyjechałeś?

– Tak mi wyszło z klientem…

– To poradź, jak będzie lepiej – zażądałam. – Pójdę poszukać tego swetra, a ty tu rozważ sprawę, bo nie wiemy, jak zrobić.

Bez wyjaśnień wiedziałam, że Witek przyjechał po Małgosię, której samochodu prawdopodobnie używała chwilowo Marta, jeżdżąca do swojego konia. Ściśle biorąc, do licznych koni, pogubiłam się już w jej obowiązkach koniarskich, treningach, konkursach, nagrodach i Bóg wie, czym jeszcze, miała na tym tle większego szmergla, niż ja kiedykolwiek, a jej podopieczne zwierzątka rozrzucone były w dużym promieniu. Niekiedy musiała je wizytować w pośpiechu, dojazdu żadnego nie miała i nie pozostawało nic innego, jak tylko pożyczać samochód matki, prowadzącej tryb życia znacznie mniej ruchliwy.

Czerwony sweter znalazłam ku własnemu zdziwieniu. Nigdy go nie lubiłam, bo był za krótki, i ucieszyła mnie myśl, że wreszcie się go racjonalnie pozbędę. Może i dobrze, że nie oddałam go kotom wcześniej, nie sprułam i nie wyrzuciłam do śmieci, teraz właśnie się przyda.

– To i sweter musicie pociąć – zawyrokował Witek. – Inaczej będzie głupio.

– Chwalić Boga, nadkąsiły go mole – oceniłam z ulgą, rozpościerając czerwoną dzianinę. – Nie będzie nam szkoda bez względu na moje uczucia. Na pól połowa na górze, połowa na dole, która tam ma nożyczki? Ciachać!

Kocie domki zostały ustawione jak należy, czerwień wymieszana. Małgosia przestała wreszcie warczeć odkurzaczem i mogliśmy spokojnie usiąść przy salonowym stole.

– Ze wszystkiego wynika, że jeszcze mnie nie dopadli – powiedziała Julita z lekką ulgą i zarazem jakby z pretensją. – Myślicie, żeby włączyć komórkę?

– A do tej pory masz wyłączoną?

– Wyłączoną.

– To już chyba nie musisz? Włącz.

– Zaraz. Zastanów się najpierw, dlaczego – poradziłam ostrzegawczo. – Gdyby cię ktoś spytał, dlaczego, generalnie operując komórką, tak długo miałaś wyłączoną, co odpowiesz?

Julita patrzyła na mnie, stropiona nieco i pełna wahania.

– Ona prowadzi, on też – powiedziała Małgosia. -Ale ja nie i ty nie. Możemy chyba napić się wina, bo widzę, że masz otwarte?

– Witek…

– Dobra, już wam nalewam…

Julita przez ten czas zdążyła się zastanowić.

– Zwyczajnie, zapomniałam o niej. Wyłączyłam już wczoraj wieczorem… To akurat jest prawda… bo chciałam skończyć korektę, a potem zapomniałam włączyć.

– A gdzie byłaś dzisiaj? Bo jeśli powiesz, że u kosmetyczki, dopadną twojej przemiany i przemalują cię z powrotem. Dusza mi mówi, że on, ten gliniarz, uczepi się pana Ryszarda i ciebie, jakaś gangrena zauważyła numer samochodu, nie wiem, kto, musimy się upierać przy pomyłce i żadnych potknięć więcej. Tak, jak teraz wyglądasz, to z pewnością nie ty, alg bez ujawnienia fryzjera i kosmetyczki!

– Najpierw w domu – powiedziała żałośnie Julita, – A potem… No właśnie, u fryzjera…

Przez bardzo długą chwilę nikt z nas nic nie mówił, Najbystrzejsza okazała się Małgosia.