Komisarz zorientował się, że litania potrwa długo, bo świadek, w pierwszej chwili rzeczowy i opanowany na bazie zaciśniętych zębów, teraz zaczynał się rozpędzać, podnosząc głos do krzyku, nie czekał, zatem na całość, zareagował ostro, urzędowo i niegrzecznie. Odwrócił się, uczynił dwa kroki i stanął w drzwiach tyłem do baby.
– Torba świadka z dokumentami – rzucił w przestrzeń przed siebie. – Koło telefonu.
Krzyk za jego plecami przycichł. Fotograf pstryknął dodatkowo i podał mu torbę bez namysłu, bo niczego innego podobnego do damskiej torebki w okolicy! nie było, a odciski palców zostały już zdjęte. Wólnicki wrócił do kuchni, przysunął sobie krzesło i usiadł, wręczając torbę właścicielce. I już po krótkiej chwili dostał cały plik dokumentów.
No tak. Gabriela Anna Ziarniak, nazwisko panieńskie Krzewiec, córka Jana i Bożeny, data urodzenia, adres… Nie był pewien, czyjego odczucia są słuszne, ale gwałtownie zapragnął wejrzeć równocześnie w dokumenty ofiary. Doskonale wiedział,! że to nastąpi na końcu, najpierw fotograf, potem technicy, daktyloskop, potem lekarz, wreszcie dojdą do marynarki denata, gdzie zapewne znajdzie się portfel, chwilowo niedostępny z przyczyn ściśle technicznych. Też dobrze, nie ma pożaru, na razie świadek.
– Nie mieszka pani tutaj?
– Nie. Tam jest adres. Czarnomorska, to blisko, sam pan widzi.
– To co pani tu robi?
Z wyrazu twarzy można było bez trudu wywnioskować, że świadek o nim źle pomyślał, ale swoich myśli w pełni nie wyjawił.
– A co mam robić? Jak zawsze przyszłam, zakupy zrobiłam, brat jest sam, zadbać o niego trzeba. Prawie, co dzień przychodzę, gdzieżby on sobie co ugotował albo, co. Posprzątać, pranie zrobić, wszystko w ogóle, a co, pan śledczy daty urodzenia nie widzi? Dwanaście lat starsza jestem, to ja go chowałam, obu chowałam, dwadzieścia lat miałam, jak matka umarła, dwóch braci na mojej opiece zostało! Ja dla nich wszystko…
– A ojciec? – zdołał wtrącić komisarz.
– Ojciec to już wcześniej, rynny kładł, po pijaku z dachu zleciał i na śmierć się zabił, że po pijaku to nawet odszkodowania za niego żadnego nie było, tyle, co pogrzebowe. Jaki tam był z niego ojciec…
– A mąż…?
Gabrieli Ziarniak łzy nieprzerwanym strumieniem płynęły po twarzy, ale nie zwracała na to uwagi i nawet nosa nie musiała wycierać.
– Czyj mąż? – zainteresowała się nieufnie.
– Pani mąż. Skoro jest pani wdową, męża pani miała.
– A tam, mąż! Za mąż poszłam, czemu nie, trzydzieści jeden lat miałam, Mirek pełnoletni już był, ale mój mąż to nie był dobry człowiek. Awanturnik, nawet rozwodzić się zamyśliłam, nie zdążyłam, bo umarł. Zwyczajnie umarł, w szpitalu, raka miał.
– A dzieci…?
– Nie miałam dzieci, tylko brat mi został.
– Zaraz. Jeden? A drugi? Wspomniała pani o dwóch?
Zapłakana Gabriela skrzywiła się niechętnie.
– On młodszy od Mirka o dwa lata. Przekorny taki. O, nic złego, szkołę skończył, na studia poszedł, wszystko jak się należy, ale od rodziny odskoczył. Sam chciał wszystko po swojemu, na parę lat wyjechał, prawie nas znać nie chciał, ani Mirka, ani mniej. Nie to nie. Tylko Mireczek mi został…
– I ten młodszy co robi? Jak mu na imię?
Znów się Wólnicki ugryzł w język, okazało się jednak, że niepotrzebnie.
– Sobek. Sobiesław. I faktycznie, sobek z niego taki… A co robi? Fotografie. Ciągle gdzieś po świecie jeździ, zdjęcia robi, rozmaite, do gazet i w ogóle. Dobrze zarabia, a Mireczkowi grosza jednego nie chciał pożyczyć.
– Gdzie mieszka? Adres panią poproszę.
Tak naprawdę komisarz chciał dostać wszystko na raz. Szalała po nim cała zdobyta dotychczas, teoretyczna i praktyczna, wiedza śledcza, żeby znaleźć sprawcę, należy poznać ofiarę, rodzinę, znajomych, przyjaciół, pracodawców i podwładnych, sytuację majątkową, charakter, znaleźć motyw… O, właśnie, motyw najważniejszy, cui bono, komu to zabójstwo korzyść przyniesie? Stan majątkowy, spadkobiercy…!
Świadek Gabriela wygrzebała z torby podniszczona nieco notes, przekartkowała, podetknęła Wólnickiemu pod nos.
– On różnie mieszka. W Warszawie i w Gdańsku, a przeważnie to we Francji, o, proszę, tu jest adres, ja tam tego wymówić nie umiem, do obcych języków nigdy głowy nie miałam, pan sobie przepisze. Ale i tak w żadnym domu nigdy go nie ma, po rozmaitych Amerykach jeździ, po Australiach, a tam, nieużyty taki. Nawet się nie ożenił… O, zaraz, to moje!
W nadmiarze zapału Wólnicki chciał jej zarekwirować notes, ale zaprotestowała ze straszliwą energią, tak potężną, że podejrzenia komisarza gwałtownie wzrosły. Jeśli ktoś nie chce czegoś udostępnić, z pewnością ukrywa w tym krew w żyłach mrożące tajemnice, najistotniejsze dla śledztwa. Kto ją tam wie, tę babę, może zeznaje kłamliwie, wszystko mówi odwrotnie, trzasnęła jednego brata dla korzyści drugiego… Kobiety są nieobliczalne!
Ponadto teraz dopiero uświadomił sobie, co w tej babie wydało mu się jakieś dziwne. Z przejęcia w pierwszej chwili nie sprecyzował sobie własnych wrażeń, płakała, owszem, twarz miała zalaną łzami, żadna niezwykłość, brata jej ktoś kropnął, miała prawo płakać, ale nie płynęły jej przecież te łzy do góry. Tymczasem cała była mokra, nie dość, że gors i klatka piersiowa, bluzka, trochę nawet spódnica, ale włosy nad czołem…? Skąd jej się to wzięło? Myła się z rozpaczy…?
Gabriela nie popuszczała, twardo wyrywała mu notes z ręki, chwyt miała szponiasty, omal nie wygrała tej walki.
– Moje, mówię! Co pan myśli, ja tu mam wszystko, klientki mam i doktora, i telefony, i w ogóle!
Ja tak bez tego nie zostanę, jak na pustyni! Nie dam!
Komisarz się opamiętał, notesem wprawdzie zawładnął, mężnie zniósł obawę, że podejrzana za chwilę wydrapie mu oczy, ale przypomniał sobie metody pracy zalecane przez Górskiego. Nadmiar wilgoci na babie chytrze zostawił sobie w zapasie, nie tykając! na razie tematu, bo prawie pewność w nim zakwitła, że krew ofiary zmywała. Trysnęło na nią i proszę…
– Zaraz, chwileczkę, proszę pani. Ja to od pani tylko wypożyczam, jutro rano dostanie pani z powrotem…
– Akurat! Już ja wam wierzę… I na co to panu, jaj i przepisy tam mam, co, u kogo robię, a jutro rano zamówiona jestem!
– Jutro rano będzie pani załatwiała formalności pogrzebowe – przypomniał Wólnicki bezlitośnie, co okazało się skuteczne. Gabriela Ziarniak jakby sklęsła, ręce jej opadły, a z oczu na nowo popłynęły strumienie.
– Zawiadomić muszę – zamamrotała głucho i rozpaczliwie – jak…? Pan mi chce zabrać wszystkie telefony… Mało, że brata, to jeszcze i robotę u ludzi stracę… A mówili, że z bandziorem to jak z jajkiem, a porządnym człowiekiem poniewierają…
Wólnicki w głębi duszy musiał przyznać jej rację, ponadto znów Górski mu się czknął, ponadto zdołał pomyśleć, że jeśli nawet ma tę babę przyskrzynić to bez żadnego wymuszania przemocą, czyściutko i wersalsko, żeby nikt się nie mógł przyczepić, podniósł się] z krzesła i zajrzał do salonu. Fotograf skończył robotę i właśnie zaczynał się pakować.
Komisarz popukał go w ramię.
– Zrobisz mi tak ekspresowo te wszystkie kartki? Ten notes musi tu zostać.
– Nie ma sprawy. O, rozlatuje się trochę, to nawet wygodniej. Żaden problem.
Od zwłok podniósł się lekarz.
– Dostał w głowę twardym przedmiotem obłym – oznajmił beznamiętnie. – Potem zadano mu cztery ciosy przedmiotem ostrym i grubym. Nie nożem, nie siekierą. Wiadomo, czym, bo zdaje się, że przedmiot tu leży, ale nie będę tego uwzględniał w raporcie, podam tylko objawy. Krwawienie głównie z tętnicy szyjnej.