– Tu masz rację, nie przyszli razem, czatował i wdarł się za nim…
– O, a nad tym przeleciałeś ze świstem. Jeden świadek, co prawda, ale jednak. Ten gość w gablocie, świadek widział, przyjechał, zaparkował i nie wysiadł. Co to za jakiś? Co za samochód? Zlekceważyłeś chyba?
– Fakt – przyświadczył Wólnicki ponuro. – Zlekce… a gówno. Zwyczajnie, nie zdążyłem. Materiału od groma i trochę, wszystkiemu nie daję rady.
– Nie dałoby się docisnąć?
– Kim? Ludzi mi brakuje. I tak się postarali, a teraz na mój widok po sraczach się chowają. Gdzie on ten obiad żarł, niech to piorun spali… Chyba sam skoczę do tego tenisisty…
– Czekaj no – zwrócił nagle uwagę fotograf. – Mówiłeś, że dwa motywy, albo ogród, albo baby. Ogród u tenisisty odpada, to gdzie baba? Po kiego grzyba do niego pojechał? Tak sobie, tylko dla sportu?
Wólnicki zagapił się na kumpla. Rzeczywiście, czy tam nie było jakiejś baby? Wywiadowca zaniedbał temat?
– Tym bardziej do niego pojadę – zadecydował. – Ale zanim, co, sam popatrz, kogo ja tu mam. Dwie listy, tu miłość, tu przyroda, prawie wszyscy mają alibi…
Fotograf rzucił okiem na długie spisy i skrzywił się od razu.
– Człowieku, co to ma być, żeński klasztor? A gdzie faceci od tych dziewuch? Nie przyleciał tam przypadkiem któryś mąż albo narzeczony lać gacha po mordzie? Musiała koniecznie taka panienka własnoręcznie? Sprawdziłeś, kto tam się przy każdej plącze? A i to, o, wykantowani na krzaczkach i rachunkach, to, co, jeden w drugiego pustelnicy? Żaden nie ma energicznej żony? – pomyślał chwilę, pokręci} głową z podziwem. – Ja tu widzę cztery dziedziny nawet pięć.
– Pięć…?
– A jak? Pierwsza, zdenerwowany hobbysta ogrodniczy. Druga, porzucona facetka. Trzecia, amant, gach, mąż, wszystko jedno, poderwanej facetki. Czwarta, ten pomór roślinny, ujawnia się kant, denat za dużo wiedział, uciszył go wspólnik. Piąta, niewydojeni świadkowie. No fakt, masz zgryz, pół województwa!
– Wielbiciele – rzekł kąśliwie i wytwornie Wólnicki, krzesząc z zębów kilka iskier – wszyscy, z wyjątkiem dwóch, sprawdzeni. I nie żadne tam uczuciowe pierepały, tylko rzetelne alibi, ja może wyglądam na idiotę, ale czasem rozum się do mnie odzywa. Z żonami pustelników ta sama sytuacja, umiejscowione wszystkie. Nie tak ich znów dużo, a jeśli było więcej zapłakanych klientów, nie ma sposobu ich odnaleźć. Jeszcze mi tylko jakaś Wiwien została i na razie dojść nie mogę, o co się czepia, różyczki i fiołki czy łóżko, bo z korespondencji same strzępy ocalały. Dzwoniłem, dom nie odpowiada, komórka wyłączona, wysłałem chłopaka, nikogo nie ma, sąsiedzi nic nie wiedzą, budynek krótko stoi, ludzie się nie znają. Ta Wiwien nazywa się Majchrzycka i nic mi z tego.
– Nie leży tam nieżywa…?
– Nie mieszka sama. Trzy osoby podobno.
– A tych dwóch bez alibi? Kto to taki?
– Jeden amant zakochanej panienki, lekceważąco traktowany, oraz jeden stary piernik w sile wieku, hobbysta ogrodowy. O, to ci, Henryk Węzeł i Antoni Majda, ich alibi sprawdzamy. Nie mam do nich przekonania.
Fotograf z całego serca chciał pomóc. Sprawa wydawała mu się jakaś dosyć beznadziejna, ale wyjście należało przecież znaleźć.
– A co mówią, że robili?
– Ten starszy poleciał na spacer dla zdrowia, a młodszy, amant, po kumplach się pętał, nikt tego nie poświadcza, same niepewności. Czekaj, jest jeszcze i trzeci, podobno spał w domu martwym bykiem, rodzina tak zeznała, na sprawcę byłby niezły, tyle, że z ogrodem dał sobie radę już pięć lat temu, więc emocje mu przyschły.
– Rodzina, mówisz… A ten od spaceru? Samotnik? Rodziny nie ma?
– Z żoną mieszka.
– I żona gdzie była?
Wólnicki pogrzebał w stosie papierów.
– Żona, żona… Mam. Poszła do siostry, wróciły razem i oglądały telewizję. Mąż polazł na świeże powietrze, jednej z nich się wydawało, że pojechał samochodem, ale nie jest pewna.
– Przydusiłbym. I amanta bym sprawdził dokładniej.
– Też tak uważam – zgodził się Wólnicki. – Trzeba będzie. Samochodem… Pojechał czy nie, tego samochodu normalnie i tak nie widać, bo stoi w garażu.
Fotograf cały czas przeglądał zeznania pospisywane dość niedbale.
– Tu mi się coś nie zgadza. Ta Eliza Wędzik pyskuje na byłą żonę i rzuca na nią podejrzenia. Sitwa z siostrą denata… Ani z zeznań żony, ani z zeznań siostry nic takiego nie wynika. Wiesz, co ja myślę?
– No?
– Tak mi się wydaje… Podrywacz to on był, nie dziwkarz, tylko właśnie podrywacz, i za dobrze mu wychodziło. One mu wierzyły na mur, a on się musiał jakoś migać. Najpierw żona robiła za straszaka, potem się rozwiódł i posadę straszaka objęła siostra, więc je skomasował. I takiej skołowanej kretynce wmawiał, że tworzą wspólny front, a gówno prawda.
Wólnicki się zastanowił.
– Chyba masz rację. Gadałem z tą żoną, zadowolona z życia i ma to wszystko gdzieś. I żadnych pretensji finansowych. I słowo daję, nie wierzę, że nie ma co robić, więc podpuszczała tych klientów nieboszczyka, rzeczywiście musiał dziewczynie nałgać. Tak, tu masz rację.
Fotograf wyłowił zeznania najwcześniejsze.
– Zaraz. Znów mi czegoś brakuje. Czekaj no, ten przedmiot.
– Jaki przedmiot?
– Ten przedmiot, który zginął. Siostra denata mówiła, byłem tam przecież, nie? Widziałem babę. Tu masz napisane, nic nie zginęło, poza przedmiotem z regału, prawdopodobnie zapalniczka stołowa, tak słyszała. To, co z tym? Do laboratorium poszło?
Wólnicki się zakłopotał.
– Nigdzie nie poszło. Cholera, znów masz rację, wyleciało mi z głowy. No i widzisz jak to jest, człowiek musi z kimś pogadać, żeby mu się pod sufitem ułożyło, sam z siebie w tym pośpiechu nie nadążam. A zależy mi, dobrze zgadłeś. Trudno, niech plują na mnie i zgrzytają, czym chcą, pogonię każdego, kto mi w ręce wpadnie. Co to za jakieś gówno było, diabli wiedzą, może ważne?
– Pomogę ci, jak chcesz – zaofiarował się fotograf wspaniałomyślnie. – Z Krzewcem mogę pogadać, z bratem mam na myśli, nawet chętnie, bo to przytomny facet, może coś wie. Chcesz?
– Kretyńskie pytanie.
– To pogadam. Ale, swoją drogą, ja ci radzę, szukaj tej Wiwien. Idiotyczne imię. Skąd ona w ogóle…?
– Mówię przecież, Kasi z papierów wyszła. Ze strzępów.
– Jedyna, co ci kompletnie zginęła, może tam cała rodzina trupem leży, na co niby czekasz?
– A co, mam się włamać, listy gończe rozesłać? – zdenerwował się Wólnicki. – I pod jakim zarzutem?
– Nie wiem.
– Ja też nie wiem. Chociaż uważam, że trzeba szukać dziewczyny albo jej faceta, w żadne szały roślinne nie wierzę. Ale ogólnie masz rację, gdzie on polazł po tym tenisie…? Zaraz dzisiaj jadę i przyduszę ludzi, niemożliwe, żeby tam wszyscy zaniemieli i nikt do nikogo słowem się nie odezwał! Jak ci jeszcze co przyjdzie do głowy albo czegoś się dowiesz, natychmiast powiedz!
– Dobra, powiem, powiem…
Krótko po dziewiątej rano zadzwonił telefon. Byłam zdania, że jeśli do jednych ludzi nie należy dzwonić PO dziesiątej, do innych nie należy dzwonić PRZED dziesiątą, ale podniosłam słuchawkę. Zapewne z pustej ciekawości, kto się wygłupia.
Bożena Majchrzycka okazała się tak napęczniała uzyskanymi wczoraj wiadomościami, że nie strzymała dłuższego oczekiwania. Jasną jest rzeczą, że ani jednego złego słowa jej nie powiedziałam i nawet nie pomyślałam nic nieprzychylnego.
– Niech pani sobie wyobrazi – brzmiał dalszy ciąg po uprzejmym, acz skróconym i wręcz zachłystującym się z pośpiechu powitaniu – co za historia, już nawet się sobie nie dziwię, że nie pamiętałam, zdarzają się ludziom takie komplikacje, jak tym jednym, co nagle dostali dom po obcej dziewczynie. Ale moja znajoma pamiętała, bo ona pisze pamiętnik, właściwie listy do różnych ludzi, ale zostawia sobie kopie, więc to wszystko jedno. Tylko dat nigdy nigdzie nie pisze, więc jedno po drugim wychodzi z samej treści, ale nie szkodzi, można się połapać.
Doświadczenie życiowe pozwoliło mi w to nie wątpić. Też nigdy nigdzie nie pisałam dat.
– I co? – spytałam z dziką zachłannością.
– I tak nam wyszło, że ta Brygida Majchrzycka owdowiała, Majchrzycka była po mężu, a Danusia, znaczy moja znajoma, znała ją prawie od dziecka. A mąż nieboszczyk miał wuja, nie stryja, bo inne nazwisko, więc wuja, po siostrze, nazywał się zwyczajnie, Wiśniewski, bezdzietny człowiek, bez żony, stary kawaler, okropnie bogaty, sam z siebie i po przodkach sprzed wojny. Rośliny lecznicze hodował, takiego miał kota na tym punkcie, manię, hobby, czy co tam pani chce, ale nie z tego był bogaty, tylko w ogóle. Majątek, że po przodkach, miał różnie, okazało się, że w Szwajcarii i w Ameryce, znaczy w Stanach Zjednoczonych i, niech pani sobie wyobrazi, w Argentynie. Jak można było mieć majątek w Argentynie i żeby on nie zginął? To przecież dziki kraj, same woły i te takie tabuny, co wszystko zadepczą, od czego można mieć majątek w Argentynie?
Sama się zdziwiłam i nic mi na poczekaniu nie przyszło do głowy. Rzeczywiście, od czego można mieć majątek w Argentynie? I to jeszcze przed wojną, kiedy żaden zbrodniarz wojenny nie zdążył przywieźć tam zrabowanych dóbr? Żeby w Peru, to jeszcze, peruwiańskie złoto, niech będzie w Kolumbii, szmaragdy, ale skąd w Argentynie…? A niechby nawet na wołach, to czy banki argentyńskie były przed wojną takie pewne i godne zaufania…?
Bożena Majchrzycka wydziwiała nad pochodzeniem mienia, trochę ją, zatem pogoniłam. W końcu i tak, wedle jej wypowiedzi, największy szmal spoczywał w Stanach Zjednoczonych, więc do diabła z Argentyną!
– No i on, ten Wiśniewski, nie miał nikogo i był tylko mały Majchrzycki, syn Brygidy, jedyne dziecko w rodzinie. Wiśniewski został jego ojcem chrzestnym, jeszcze zanim siostrzeniec mu umarł, znaczy, mąż Brygidy. I było tam gadanie, że to jego spadkobierca. Ale Danusia mówi… Znała Wiśniewskiego osobiście, mówi, że to nie był łatwy człowiek, a Brygida… No, Danusia mówi, że na jej oko, Brygida była głupia. Co pani na to? Mówiła pani, że ją pani poznała?
Masz ci los, może i była głupia, ale przed wystawą Illum nie zdążyłam tego stwierdzić. W ogóle facetki nie pamiętałam, musiałabym spytać Alicji, z jej notatek w kalendarzyku głupota, względnie mądrość osoby mogła wyniknąć. Trudno, żebym teraz zaczęła rozmawiać na dwa telefony!