– Jeśli moje wspomnienia są trafne – powiedziałam ostrożnie – i w grę wchodziła bardzo nieodpowiednia roślina, rozumu rzeczywiście nie dało się u niej doszukać…
– No, więc właśnie, otóż to, rośliny! – podchwyciła radośnie pani Bożenka. – Mówiłam przecież, szaleniec roślinny! I lecznicze! Z tym spadkiem tak się wahał złośliwie, to ten mały, Boguś mu było na imię, to instytucja naukowa, to znów dotacja dla SGGW, żeby te zioła prowadzili, to jeszcze coś innego, a Brygida chciała dla dziecka i kto by jej się dziwił! Prawda?
– Prawda – przyświadczyłam z przekonaniem. – Nikt by się nie dziwił.
– No proszę, pani rozumie! Ale ciągle coś takiego robiła, że mu się narażała i dlatego Danusia mówi, że była głupia, a potem musiała odkręcać. I ciągle chciała mu w tym jego ogrodzie pomagać, bo prawdę mówiąc, on się już mocno starzał i nie miał siły, więc ona się pchała. Na roślinach to tak się znała, że umiała odróżnić różę od cebuli i tyle, nawet nie bardzo wiedziała, co rośnie w ziemi, a co, na przykład, na drzewie, i myślała, że jemioła to takie krzaczki na grządkach. No i kiedyś tak się specjalnie dla niego wystarała o jakieś coś, od ruskich przyszło, co chyba ktoś w nią wmówił, że lecznicze albo źle zrozumiała, i wysiała ukradkiem, żeby mu zrobić niespodziankę. A to śmierdziało niesamowicie, Danusia do dziś pamięta…
– Do licha! – wyrwało mi się. – To za moich czasów!
– Znaczy, pani też to znała? No, proszę! Narobiła mu kłopotu, że mało go szlag nie trafił, ale co się pokazało, ten mały, Boguś, miał więcej rozumu niż matka, sam zaczął wujowi pomagać całkiem przytomnie, chociaż tego nie cierpiał, a jej wytłumaczył, żeby zostawiła w spokoju rośliny i uszczęśliwiała wuja jakoś inaczej. Prezentami nieżywymi. To jakaś lampa, to naczynie, to coś do zjedzenia, bo głupia czy nie' głupia, ale niektóre rzeczy umiała gotować. Pasztet robiła, Danusia mówi, wprost rewelacyjnie, i nadzwyczajną szarlotkę, ale jeść dzień w dzień, jak rok długi, sam pasztet i szarlotkę to każdemu obrzydnie, więc co innego, świecznik, doniczkę, ręczniki zagraniczne, bo te nasze, pamięta pani może, sprać trzeba było porządnie, żeby w ogóle wycierały…
– Oooo…! – wyrwało mi się znów. – Jeszcze jak pamiętam…!
Pani Bożence rozmowa ze mną najwyraźniej w świecie sprawiała wielką przyjemność.
– Mówiłam, że pani rozumie! No i po tym śmierdzącym on był wściekły i prawie znać jej nie chciał, a Bogusiem poniewierał jak jakimś parobkiem, więc sama nie wiedziała, co zrobić i przywiozła mu zza granicy taką zapalniczkę stołową, bardzo drogą. U nas wcale takich nie było, a on palił i lubił zapalniczki, mógł sobie kupić ze złota, stać go było, chociaż… – zawahała się nagle. – Czy ja wiem…
– Bo co?
– Bo przecież ten największy majątek był w Szwajcarii i w Ameryce. A on się wcale nie chciał do niego przyznawać, jeszcze by mu odebrali albo wysłali go na Sybir, albo, co. I chyba w Polsce miał tego ledwo trochę, i tak więcej niż zwykły człowiek, ale nic takiego, więc tak jakby skąpił. Może i był skąpy, lubił dostawać. Danusia mówi, że tak jej się wydawało, tylko na rośliny nie skąpił, ale na siebie owszem, jak prezent był użyteczny, bardzo chwalił i w dobry humor wpadał. No i przebaczył jej to śmierdzące, i dzięki temu w rezultacie Boguś Majchrzycki odziedziczył wszystko.
A cóż za wstrząsająco piękne informacje! Poczułam, że prawie dostaję wypieków.
– I co dalej? Bo przecież to jeszcze nie koniec?
Gdzie się teraz podziewa Boguś Majchrzycki?
– Ach, proszę pani, dopiero potem zaczęły się dziwowiska! Albo może nawet nie potem, tylko razem wszystko poszło, Danusia ma w listach. Istna kołomyja. On się ożenił, ten Boguś, gówniarz był zupełny, dziewiętnaście lat miał, a Brygida, że głupia, dała mu na piśmie zezwolenie…
– Z kim się ożenił, na litość boską?!
– Z drugą taką samą, szesnaście lat dziewczyna, chyba jeszcze głupsza niż Brygida, poznał swój swego. Ojca miała alkoholika, matki już nie, ale ten ojciec, jedną nogą w grobie, przez wódkę oczywiście, wątroba, też jej dał zezwolenie, bo jak ma umrzeć, niech, chociaż córka, jakiego męża ma albo, co. Nawet rozsądnie, zabezpieczył dziecko. Ale oni się znali, znaczy, mam na myśli, ten ojciec alkoholik i ten chrzestny Bogusia, ten wuj, Wiśniewski. Wuj go nie cierpiał, za nic w świecie na ślub by się nie zgodził, więc ukrywali to, w tajemnicy trzymali chyba przez pół roku, aż wuj umarł i Boguś dostał cały spadek…
– A ojciec alkoholik?
– O, umarł jeszcze wcześniej, ledwo w tydzień po ślubie. Ale ze spadkiem zaczęła się kołomyja, bo już Boguś był żonaty, a nikomu tam żadne intercyzy do głowy nie przyszły i to było jeszcze za tamtego ustroju, więc jeden melanż się zrobił. Amerykańskie ciągle woleli ukrywać, jakoś im się udało, tylko to tutejsze wzięli, dom i ogród, pieniędzy mało, no i jakoś ta Wiwien… Bogusia żona Wiwien miała na imię… Wywęszyła, że za granicą jest więcej. Pewno Brygida z głupoty jej powiedziała. A w dwa lata po ślubie już się rozwiedli, łaska boska, chociaż, że dzieci nie mieli, ale Wiwien zażądała połowy. I widać, że naprawdę głupia była, bo taki szantaż sobie wymyśliła, że za tę tutejszą połowę ona się zrzeka wszystkiego innego i nawet jej do głowy nie przyszło, że się zrzeka milionów. Jakąś taką kombinację zrobili w końcu, nikt tego nie mógł zrozumieć, że sprzedają nieruchomość i dzielą się pieniędzmi, ale dziwnie to wyszło, bo chyba sprzedali połowę. Czy jakoś tak? W każdym razie ta Wiwien na połowie ogrodu została i dom jej został, miała spłacić Bogusia, bez sensu, Danusia w listach pisała, ale widać, że strasznie mętnie. Sama się głowiła, co za jakiś podział nie do pojęcia. Ledwo się wszystko uprawomocniło, Boguś zaraz wyjechał.
– A gdzie się podziewała Brygida?
– U siebie. W tamtym domu po wuju wcale nie mieszkała. Ale akurat wtedy ustrój się rozlatywał, więc te różne zmiany finansowe wybuchły i z tych listów Danusi wychodzi, że tak: Wiwien sprzedała dom i resztę, ale kawałek ogrodu jej został i mała willa, w rozliczeniu dostała, Brygida swoje mieszkanie też sprzedała i od razu pojechała do syna, a ten pierwszy właściciel, ten, co po wuju kupił, wcale tego nie chciał dla siebie, tylko na handel. I od Wiwien resztę z rozliczenia też chciał kupić, ale ona sprzedać nie chciała za nic, nie wiadomo, dlaczego, bo tak naprawdę te rośliny miała w nosie. A to już w ogóle parę lat minęło, teraz by ona miała… zaraz… ze trzydzieści cztery lata. No i w końcu sprzedała, ale nie dawniej niż trzy lata temu, no, może z hakiem. Pewno jej pieniędzy zabrakło, a ziemia przecież poszła w górę…
– Zaraz – przerwałam z większym niepokojem niż powinnam, bo w końcu zapalniczka stała u mnie i nie jej właśnie szukałam, tylko tej drugiej, mojej. – A dom? Ten sprzedany? Z całą zawartością sprzedała czy zabrała rzeczy?
– Ja teraz już tak całkiem wszystkich szczegółów pani nie podam – usprawiedliwiła się ze skruchą pani Bożenka – bo Danusia przestała pisać listy. No, nie żeby wcale, ale o wiele mniej. Parę osób jej umarło parę znikło z horyzontu, ludzie się porozjeżdżali, ona się, co tu ukrywać, zestarzała, więc już tylko ogólnie. Co do tego domu, to nie, aż taka głupia to ona nie jest, ta Wiwien, rzeczy zabrała, całą resztę, bo dużo wzięła Brygida dla Bogusia.
No, zapalniczki nie wzięła z pewnością…
– Zaraz – przerwałam ponownie. – A ta Wiwien drugi raz za mąż nie wyszła?
– A, co też pani! Gdyby ją pani zobaczyła… Ja ją raz widziałam i starczy. Do dziś nie pojmuję, jak on się mógł z nią ożenić, w ogóle ktokolwiek, ale może w szesnastu łatach trochę lepiej wyglądała.
– Taka brzydka?
Pani Bożenka zawahała się.
– Czy ja wiem… Jak tu powiedzieć…? Niby nic takiego, ale… O, już wiem! Są takie osoby, co nic ładnego w sobie nie mają, a prześliczne, każdy się zachwyci, wie pani, o co chodzi, nie? No to u niej akurat odwrotnie. Fakt, że też i niczego ładnego nie ma, ale na to, co ma, każdego otrząsa. Odrzuca. I jakaś taka… Śmieje się jak chora kobyła na łące, gębę na oścież rozewrze i rechocze… Ja bardzo przepraszam, że tak brutalnie…
– Ależ skąd, pani bardzo subtelnie! Rozumiem… A nie było przypadkiem mowy – też się zawahałam, niepewna, czy podejrzenia, które się nagle na mnie rzuciły, nie stanowią zbyt wielkiej przesady – o jakimś… no, jej nikt nie chciał, ale ona kogoś mogła, nie? Przypadkiem za kimś nie latała…?
– O, skąd pani wie? – ożywiła się pani Bożenka. – Tak znów bardzo nie chciałam plotkować, ale skoro pani się domyśla… Prawie od rozwodu… może mniej, gadanie było, że upatrzyła sobie jakiegoś adonisa i na głowie staje, żeby go złapać. A on nie i nie. Co tam w ostatnich czasach było, to już Danusia dobrze nie wie, bo się znajomi wykruszyli, ale mnie się o uszy obiło. Ogród tylko przez niego trzymała, bo to podobno ogrodnik. Ale jak jej pieniądze wyszły, całkiem do niej przestał przyjeżdżać i przez to wreszcie sprzedała.
– A przedtem obdarowała go zapalniczką po testatorze – wyrwało mi się z goryczą, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Pani Bożenka wcale się nie zdziwiła.
– A, żeby tylko! Pchała mu w ręce prezenty, aż się wreszcie opamiętała, on zresztą nie chciał brać, bo same buble to były, wszystko lepsze Brygida zabrała. O zapalniczkę, zdaje się, nawet jej awanturę zrobiła, ale mnie przy tym nie było, więc głowy nie dam. I w ogóle nie wiem, czy tam jaka wojna dalej się nie toczy, bo Brygida co jakiś czas przyjeżdża i możliwe, że jej to chce odebrać. Że niby jej własność, sama kupiła i Wiwien nie ma prawa.
O, to już zabrzmiało interesująco.
– I gdzie ta Wiwien teraz mieszka?
– Na Mysiadle mieszkanie kupiła po jakimś Pszczółkowskim czy coś takiego, ale jeszcze nieprzerejestrowane i może nawet nie do końca zapłacone. Tu już całkiem na pewno pani nie powiem, nie obchodziło mnie, ja w ogóle o niej kompletnie zapomniałam i dopiero pani mi przypomniała. Ale możliwe, że i to coś, co pani chce obejrzeć, też wujowi przywiozła i możliwe, że jeśli drogie, też zabrała. Chyba, że Wiwien amantowi zdążyła wtrynić, a on sprzedał albo, co.