Выбрать главу

Wzruszyłam ramionami.

– Nawet gdyby wróciła sto razy, też nie po moją zapalniczkę. A inni…?

– Nikt ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza, nie zwrócili uwagi. Każdy zauważył kogoś jednego, ale harmonogramu tego wchodzenia i wychodzenia nie zrobią. Henio powiada, że w ogóle by go to wszystko razem wcale nie obeszło, gdyby nie to, że jest gadanie o kradzieży, on nie złodziej i co widział, to mówi. Ale głupio mu i dlatego tak się miga.

Ponownie wzruszyłam ramionami, tym razem z irytacją.

– Komunikat o Julicie może rozplakatować po mieście, jeśli ma na to ochotę, ale gruz niech, do diabła, wywiezie! Niech mi się tu nie wygłupia! Mimoza się, kurczę jego blade, znalazła! I w ogóle, o co chodzi, jego akurat ktoś o tę zapalniczkę posądzał czy jak? Przecież jej nawet na oczy nie widział!

– Za to ogrodnika widział – westchnął pan Ryszard. – Okazuje się, że on doskonale znał tego całego pana Mirka, mignął mu tu za którymś nawrotem, do swojego samochodu wsiadał i aż się Henio zdziwił, co ten palant tu robi. Może, dlatego tak się przejął.

Teraz i ja się przejęłam.

– Ejże! Skąd go znał? Nie, chyba głupio pytam woził mu coś? Pan Mirek do swoich bubli potrzebował transportu!

– Zgadza się, Henio dużo wozi, a dla nieboszczyka już parę lat jeździł, z roślinami doskonale sobie dawał radę…

– Lepiej niż pan Mirek…

– Chyba lepiej. Nie lubił go i dosyć obelżywie się o nim wyrażał. No i takie chichoty słyszałem wśród chłopaków… Wie pani, ja mam, co robić i na plotki mi czasu brakuje, ale bywa, że coś w ucho wpada. Rywale to byli. Dziewczyna Henia za ogrodnikiem latała, natrząsali się z niego trochę, że po to dla niego jeździł, żeby romansu pilnować. Niewiele tego gadania było, bo Henio się wściekał, może teraz przestanie, skoro konkurent mu odpadł, ale chyba, dlatego tak się tą zbrodnią zdenerwował. I tą kradzieżą.

– Zaraz, zaraz, panie Ryszardzie, chwileczkę. Rywal, mówi pan? I zapalniczka…? A gdzie był Henio, jak pan Mirek trupem padał…?

– Niech mi pani nie mówi, że pani chłopaka podejrzewa – zgorszył się pan Ryszard. – Nie wiem, gdzie był. Gliny to już chyba sprawdziły?

– … iii tam, dużo oni sprawdzą. Nikt im przecież prawdy nie powie, każdy zełże cokolwiek na wszelki wypadek. Więcej się pan dowie prywatnie od jego kumpli albo nawet od niego samego. Niedziela… nie pracował chyba? Może do tej swojej dziewczyny poleciał?

– Może i poleciał. To my teraz mamy śledztwo prowadzić? Na co to pani?

Zreflektowałam się. Rzeczywiście, na co mi to? Zapalniczki, do pioruna, szukam, a nie zabójcy pana Mirka!

Nagle coś mi się zrobiło w głowie i doznałam jakby pomieszania zmysłów. Nie bacząc kompletnie na uzyskane o poranku informacje, jakoby Wiwien Majchrzycka odznaczała się urodą antykuszącą, na poczekaniu wymyśliłam, że to ona właśnie, latająca za ogrodnikiem, stanowi przedmiot uczuć Henia. Diabli wiedzą w końcu, jaki Henio ma gust, może zwyrodniały? Brygida Majchrzycka przyjeżdża i robi awantury, usiłuje odzyskać pamiątkowy przedmiot, z jakichś tajemniczych powodów pan Mirek postanowił swoją zapalniczkę ocalić, podwędził, zatem moją, żeby ją dać Wiwien, żeby ją dała Brygidzie… I dał jej, zdążył, i ona teraz stoi u Wiwien i czeka na Brygidę, i trzeba jej natychmiast odebrać, bo inaczej Brygida przyjedzie…

Niejasno czując, że gdzieś na dnie mojego natchnionego odkrycia tkwi jakieś przeraźliwe kretyństwo, nie zdołałam się jednak powstrzymać.

– Panie Ryszardzie, ta dziewczyna Henia – powiedziałam pośpiesznie. – Ona się nazywa Wiwien Majchrzycka, gdzie ona mieszka? Henio to musi wiedzieć! Niech pan to z niego wywlecze!

– Ja mogę wywlec – zgodził się zdezorientowany nieco pan Ryszard. – Ale, do czego pani dziewczyna Henia? I skąd pani wie, jak ona się nazywa? Bo ja nie wiem.

– Ja o niej wczoraj i dziś rano słyszałam. Latała za panem Mirkiem, a miała kontakt z osobą, która przywiozła drugą zapalniczkę i z pewnością ona mu ją dała, a teraz musi zwrócić, więc on ją ukradł u mnie dla niej! Oj, nie mam teraz czasu wszystkiego panu powtarzać, ale dużo słyszałam, mówię, nazywa się Wiwien Majchrzycka i nikt nie wie, gdzie mieszka.

– I teraz pójdziemy się włamywać do tej jakiejś Wiwien…?

– Oczywiście! I to, czym prędzej! Mogę sama, jak pan nie chce, albo z Julitą, tylko adres muszę mieć, niech pan się postara!

Strzelające ze mnie emocje zaraziły pana Ryszarda, człowieka na ogół kamiennie spokojnego. Sięgnął po komórkę.

Czas oczekiwania przyjazdu ostro pogonionego Henia spędziliśmy na użytecznej pracy, mianowicie na oprawianiu szczotki w nieco zmurszały, drewniany drąg po zepsutym wachlarzyku do zgarniania liści. Ściśle biorąc, pan Ryszard oprawiał, a ja usiłowałam nie patrzeć mu na ręce. Śruba w twarde, wbrew pozorom, drewno nie weszła i równocześnie zdenerwowany Henio nadjechał.

Spodobał mi się, sympatyczny blondynek, energiczny, dość ostry, ale grzeczny. Od razu przerwałam jego usprawiedliwianie się w kwestii gruzu w taczkach.

– Panie Heniu, z góry przepraszam za nachalność, ale tu idzie o poważne sprawy, więc niech pan usunie na bok uczucia. Pan zna Wiwien Majchrzycka.

– Proszę? – zdziwił się Henio i wypuścił z rąk uchwyty taczek. – Jaką Wi… A…! Zaraz…

– Wiwien Majchrzycka. Niech pan na chwilę zapomni, że pan ją kocha.

Henio osłupiał.

– Kto ją kocha? Ja…?!!!

– A kto? Ja?

– Nie wypieraj się – poradził życzliwie pan Ryszard. – To nie ma nic do rzeczy.

– Niech ja do sracza przyschnę… Tego… Sorki… ja ją…! To głowa mała…!

Staliśmy we troje pod wierzbą nad kupką gruzu i taczkami, a znieruchomiały Henio oglądał na zmianę pana Ryszarda i mnie, jakbyśmy, co najmniej pokryli się porostem islandzkim i wypuścili bujne pędy. Zaczęło mi się wydawać, że coś tu nie gra, jego reakcja mi nie pasowała.

– A co…? – spytałam delikatnie i nieufnie.

– Taką raszplę pokraczną…! Ja…! – wykrzyknął ze zgrozą. – Kto tak nakablował? W mordę…!

Pan Ryszard cofnął się o krok i spojrzał na mnie niepewnie.

– To jak to…?

– Ostrożnie, na akantus pan wejdzie! A co, panie Heniu, coś nie tak?

– Wszystko nie tak! – rozwścieczył się Henio. – Takiego wała z człowieka robić…! O co tu biega i w ogóle?! Dlaczego?!

Spróbowałam skorygować niefartowny początek i złagodzić sprawę. Najwidoczniej w kwestii uczuć Henia nastąpiła drobna pomyłka.

– Nie, spokojnie, źle pan zrozumiał, nikt tu pana o żadne świństwo nie posądza. Rozumiem, że zna pan Wiwien Majchrzycką, ale jej pan nie kocha?

– O Jezu… – powiedział Henio jakoś dziwnie.

– No dobrze, nie musi pan. Wie pan może, gdzie ona mieszka?

Henio milczał chwilę, najwyraźniej starając się opanować i znaleźć słowa, nieuważane powszechnie za obelżywe. Możliwe, że nawet próbował coś myśleć.

– Zaraz. Ale mnie pani ustrzeliła! To takie żarty…?

– Boże broń. Pomyłka.

– Wiesz w końcu, gdzie ta Wiwien mieszka czy nie? – wkroczył pan Ryszard.

– A bo ja wiem? Chyba wiem. Znaczy, zgaduję.

– Więc to nie jest twoja dziewczyna?

– W życiu…! Szefie, teraz pan…? Ja ją w ogóle ze trzy razy widziałem i tyle, ona z tym całym… badylarzem… kręciła, znaczy, kleiła się, ale on też nie chciał. Raz, ale to już dawno, ze dwa lata będzie, kazał mi do niej podrzucić jakieś klamoty, bo i tak na Mysiadło jechałem, więc pewno tam ta worycha mieszka, no i wtedy nazwisko powiedział. Ale tego… zaraz… dwa nazwiska…?

Wpatrzywszy się z wytężeniem w dal, Henio jął sobie przypominać. Wspomogłam go wiedzą od pani Bożenki.

– Dwa. Ona tam u kogoś mieszka.

– A, faktycznie. Majchrzycka, to tak, a to drugie… O rany, nie pamiętam. Coś od pszczoły… Miodowski? Plasterski? Pszczeliński…? Nie przypomnę sobie, ale takie jakby coś podobnego.

– A ten adres? Ulica, numer?

– Też głupie. Ulica, jakby jej wcale nie było, Mała…? Placek…? O, wiem, Krótka! Śmieszne, bo faktycznie krótka. Krótka sześć, mieszkania nie pamiętam, pierwsze piętro i zaraz na lewo od klatki schodowej. Wniosłem tam rupiecia i ta porąbana buła sama mi otworzyła. Zły byłem wtedy taki, że do dziś pamiętam.

Uczyniwszy zwierzenie, Henio ugryzł się w język i popatrzył na nas z nową podejrzliwością.

– A co…? Drugi raz tam nie jadę! Żeby mnie pan z roboty wylał, nie jadę, za bezrobotnego wolę robić! Niech, kto inny jedzie!

– Po pierwsze, nikt nie musi – uspokoił go pan Ryszard. – A po drugie, bo co?

– Bo znów mi ją kto wrzepi. Za nic!

Wolałam nie przypominać Heniowi, kto mu ją wrzepił, dałam spokój śledztwu i przeniosłam ciężar problemów na gruz. Henio też wolał gruz, chociaż jeszcze zionął protestem i mamrotał pod nosem różne inwektywy.

– Majda, Majda… Jak nie Majda, to ta purchla… Medal temu, co go wykosił, tego swołcza, albo wulkan roponośny, albo ryfa gnojna…

Dosłyszałam, zaintrygowało mnie, wulkan i ryfa zrozumiałe, ale majda? Jakaś nowa obelga, nie znałam takiej. Henio zmienił wreszcie temat definitywnie, bacznym okiem obrzucił teren pod wierzbą.

– Do torby… O, ma pani tu te po ziemi. Jaką łopatę może…?

– Saperka.

– Może być. Od razu wszystko zabiorę…

Wycofałam się na z góry upatrzone, bezpieczne pozycje.

– No to coś nam chyba źle wyszło? – rzekł stropiony nieco pan Ryszard, odesławszy Henia z gruzem i wróciwszy do pokoju. – Zdawało mi się, że więcej pani chciała?

Przyznałam, że chciałam więcej, ale spłoszyłam się i zrezygnowałam. Za zgasłym w kwiecie wieku ogrodnikiem latało zapewne więcej dziewczyn niż jedna i do Henia należała jakaś inna, a nie Wiwien Majchrzycka. Inna mnie nie interesowała, uzyskaliśmy adres Wiwien, też dobrze.