Выбрать главу

Wywiadowca odsapnął, rozejrzał się i wypił trochę wody mineralnej z butelki na biurku Wólnickiego. Wólnicki nawet tego nie zauważył, wszystkie siły poświęcił stłumieniu w sobie przekonania, że teraz powinien rozwinąć przerażającą akcję, zmierzającą do odnalezienia szarego passata z małpą na wstecznym lusterku. I to akcję tajną, przeprowadzoną po cichutku, w największym sekrecie, bo nic łatwiejszego, jak zdjąć maskotkę z lusterka i wyrzucić do śmieci. I już znak szczególny diabli biorą. Ale przecież znalazł sprawcę, ma go…

Przepisał sobie godziny z karteluszka wywiadowcy i natychmiast pod nogami pojawiła mu się kłoda numer dwa. Ściśle biorąc, pojawiła się w drzwiach w postaci niezmiernie przejętego fotografa.

Fotograf wypił resztkę wody mineralnej i klapnął na krzesło, nie czekając na zaproszenie.

– Tam coś nie gra, z tą nieboszczką, z tą ofiarą kaloryfera – oznajmił. – Gadałem z bratem, podsłuchał przypadkiem tych Pasterna… nie, Pasieczniaków. Jakieś przekręty razem robili, ogrodniczy denat brał w tym udział i w ogóle afera. Szmal wchodzi w rachubę i teraz nie muszą oddawać długu.

– Powiedz to porządnie – zażądał Wólnicki przez zaciśnięte zęby.

– On podsłuchał nieporządnie i kawałkami. Jakiś Madej się tam przyplątał. Nie, zaraz, nie Madej, tylko Majda. Rozumiesz, nie mogłem dociskać, bo to była poufna i przyjacielska rozmowa, takie niezobowiązujące gadanie, ale wyszło mi, że wszyscy się znali i biznesy ze sobą robili. Boją się Krzewca, który za dużo wie, a jeszcze nie wiedzieli, że on nie żyje.

– Teraz już pewno wiedzą.

– I mnie wychodzi, że się z tego bardzo cieszą. Tak zrozumiałem.

Wólnicki milczał przez chwilę, wciąż z zaciśniętymi zębami. Nie potrafił tak na poczekaniu wyrzec się Henia i jego całe jestestwo stawiało opór przeciwko tym wszystkim dodatkowym informacjom. Najgłupszy adwokat faceta wybroni, wątpliwości przemawiają na korzyść oskarżonego, luki w śledztwie, za dużo niewyjaśnionych okoliczności…

– Żaden prokurator nie podpisze mi sankcji -mruknął wreszcie ponuro. – Nawet ten nasz patafian.

– Przesłuchać Pasieczniaków – podsunął zachęcająco fotograf. – Póki są wystraszeni. Sobiesław mówi, że są.

– W pierwszej kolejności przesłucham tego całego Sobiesława.

– Też można. Tylko nie mów, że coś wiesz ode mnie. Dyplomatycznie, ja cię proszę!

Jeszcze siedzieli i rozważali sprawę, kiedy odezwał się telefon. Kolejny wywiadowca złożył relację… otóż ten cały denat okazuje się ściśle wmieszany w okropne świństwo, które właśnie wychodzi na jaw i już rusza gospodarczy. Ogrodnictwo i sadownictwo zagrożone na skalę, która się kwalifikuje do oskarżenia publicznego, to już nie żadne prywatne śmichy-chichy, ilość przeszła w jakość. Głównym sprawcą jest podobno niejaki Szmergiel, który stanowczo się wypiera, twierdząc, że on te odpady niszczył i palił, a handlował nimi Krzewiec, ogrodnik. Jednostka społecznie szkodliwa, co się wykrywa dopiero teraz. Wywiadowca na marginesie pragnie zwrócić uwagę, że Szmergla poznał osobiście i jest to brutalny i bezwzględny awanturnik.

W kontekście ostatniej uwagi cichutko popiskiwała supozycja, jakoby awanturnik był w pełni zdolny do usunięcia ze swej życiowej drogi kompromitującego współpracownika i Wólnickiemu prawie zrobiło się niedobrze.

Jego prywatne schody stały się wręcz karkołomne.

Na ozdobnym szaliczku Henia laboratorium z łatwością wykryło ślady krwi, kawy, imbiru, ziemi ogrodniczej, pyłu ceramicznego, kilku innych drobnostek, normalnych w każdej męskiej kieszeni, oraz olejku kamforowego. Krew pochodziła od pana Mirka, ziemia i pył z donicy rozbitej na jego głowie, co do imbiru zaś, Wandzia z Heniem jedli w knajpie flaczki i Henio sobie doprawiał. Pochodzenie olejku kamforowego natomiast stanowiło chwilowo nieodgadniona tajemnicę.

W imbirze miałam swój udział, wszystkie wieści, bowiem zaczynały dochodzić do nas wręcz na bieżąco dzięki przyjaźni Sobiesława z policyjnym fotografem. Informowali się wzajemnie z obustronną korzyścią i byłam pierwszą osobą, której imbir skojarzył się z flaczkami. Każda kobieta ma pojęcie o przyprawach i nie było w tym nic niezwykłego, Sobiesław od razu zadzwonił do fotografa, fotograf do komisarza…

W kwestii olejku kamforowego przyszło mi do głowy tylko jedno, mianowicie reumatyzm. Później dopiero przypomniałam sobie różne zabiegi z dzieciństwa, gardło, migdałki, rozmaite kompresy, ale reumatyzm wyszedł na prowadzenie i od niego się akcja zaczęła.

– Jeśli Henio rzeczywiście ten szaliczek zgubił – rzekłam w zadumie – w co chętnie wierzę, trzeba szukać kogoś z reumatyzmem. Gdzie był, pamięta przecież, w każdym z tych miejsc przeprowadzić dochodzenie, znaleźć reumatyka!

– Ten Szmergiel w jakim jest wieku? – spytała surowo Małgosia.

– Podobno bliski sześćdziesiątki – odparł Sobiesław. – Mają jego datę urodzenia, ale nie zwróciłem uwagi.

– A należało…

Siedzieliśmy w komplecie w miejscu startu całej imprezy, to znaczy u mnie, i podsycaliśmy ogień konferencji. Pan Ryszard dokładał swoje, zadał sobie, bowiem trud zwizytowania wszystkich postojów Henia w drugiej połowie mijającego tygodnia, Sobiesław i Julita spęcznieli Pasieczniakami, Małgosia z Witkiem przywieźli wieści od Marty, która siodłała właśnie ogiera w Łącku i nie mogła uczestniczyć osobiście, a Tadzio wpadł po drodze do pracy ze zwykłej ciekawości. Materiału do rozważań mieliśmy mnóstwo, pożywienia nieco mniej, bo nie opadło mnie żadne natchnienie kuchenne i posłużyłam się kupnym. Ale i tak były paszteciki z oliwką, liczne serki i bób.

– Podpowiedz temu swojemu fotograficznemu wielbicielowi reumatyzm – poprosiła Julita i Sobiesław posłusznie wyciągnął z kieszeni komórkę.

Pan Ryszard w zadumie patrzył w okno, jakby oceniał komin mojego sąsiada.

– Zgubił – powiedział stanowczo. – Przypomniałem sobie. Hydraulikę przywiózł, wyciągali z furgonetki, Henio też, i o mało nie upuścili sedesu, bo Henio tylko jedną ręką trzymał, a drugą wpychał coś do kieszeni. Kolorowe to było. Wiedziałem, że mi przy nim coś kolorowego mignęło i tak sobie przypominałem, co i gdzie. Czas i miejsce się zgadza, miał tę szmatę w kieszeni i musiał zgubić. Mogę zaświadczać.

– Skoro tak o to dbał, wepchnąłby i na miejscu zbrodni – zauważył Tadzio. – To już odruchy działają, wiem z doświadczenia.

– Co się z tym robi na reumatyzm? – spytał wszystkich Sobiesław, nie zasłaniając komórki.

– Smaruje się!

– Wciera się energicznie w bolące miejsce!

– Suchy kompres pokropiony się przykłada!

– Smaruje się mocno i na ciepło!

Wszystkie okrzyki padły równocześnie i wszyscy wrzeszczeli z nadzieją, że rozmówca Sobiesława usłyszy bezpośrednio. Małgosia miała matkę-lekarza, Julita ciotkę-lekarza, Tadzio siostrę-pielęgniarkę, a ja ogólne pojęcie o leczniczych produktach roślinnych.

– Smaruje się… – zaczął Sobiesław. – A, usłyszałeś…?

– Doskonale działa! – dołożyłam gromko.

– Doskonale… A… To cześć.

– Ten, co znalazł, kropnął pana Mirka i na Henia rzucił podejrzenia szaliczkiem – zaopiniował Witek. – Mówi ktoś, gdzie on go jeszcze miał, a gdzie nie?

– Sanitarne przywiózł w piątek wczesnym popołudniem. Znaczy, wtedy jeszcze miał.

– A potem?

– Nikt nic nie wie. A jak wie, to się nie przyznał.

– Powinien pan sporządzić listę obecności – rzekłam z wyrzutem. – Znaczy, mam na myśli, listę klientów Henia.

– Sporządziłem – pochwalił się pan Ryszard i wyjął z kieszeni notes, a z notesu kartkę. – Na kartce spisałem tych od piątku. Proszę bardzo.

Rzuciliśmy się na świstek papieru. Kołaczyk Syta, gwoździe Bartycka, Ruchlicki Taneczna, okucia Adamski, glazura Bartycka, Frymnik Bruzdowa, Dawidy Brygacz, Jesioński Bruzdowa, Grabalówki, Poprzeczna Wiśniewski, Badylarska Majda, stacja benzynowa aleja Krakowska, Gwasz…

– Nieźle się najeździł – zauważył Witek z odrobiną współczucia. – Jak on zdążył? W piątek są korki.

– O, nie wszystko w piątek – skorygował pan Ryszard. – Zaraz… Od Jesiońskiego brał w sobotę, Grabalówki blisko, zrzucił gruz, bo to był gruz akurat tam potrzebny, potem dopiero dalej. Po sadzonki.

– Majda – skrzywiłam się. – Znów mi się ten Majda plącze…

– A Szrapnel? – zainteresował się nagle Sobiesław. – Do Szrapnela nie jeździł?

– Nie znam Szrapnela…

– Kto to właściwie jest ten cały Szrapnel? – spytała z naciskiem Małgosia. – Ja tu sobie systematyzuję wszystkich i chcę wiedzieć.

– Jak to, nie wiesz? Marta ci nie mówiła?

– Marta pojechała do Łącka! O Szrapnelu nie mówiła, tylko o zarazie.

– Ale do mnie zdążyła zadzwonić i coś wspomniała, że to podobno on siedział w roślinnej zarazie… Ktoś w każdym razie mówił…

– I Szrapnel podwędził zapalniczkę? – zdziwił się Tadzio.

– Ja mówiłem – przypomniał Sobiesław. – Szrapnel stanowi całą aferę, i nie dla wydziału zabójstw, tylko dla wydziału przestępstw gospodarczych, już zaczęli w tym grzebać. Okazuje się, że to nie były kameralne wybryki mojego brata…

– Zaraz – przerwałam. – Najpierw odpracujmy osobistych znajomych. Ci Pasieczniakowie w końcu, co? Bo ledwie pan ich napoczął! Julita, jak było?

Julita zmieszała się, skrzywiła i westchnęła ciężko.

– Okropnie. Próbowali nic nie mówić i tylko pytać. O mało mi się nie wyrwało, że to myśmy pana Mirka znaleźli, więc przymknęłam się i poszłam do toalety. Nie lecieli za mną. Zwiedziłam mieszkanie, ale pobieżnie. Sobiesław został.

Sobiesław też westchnął.

– Brygidę Majchrzycką znają doskonale, chociaż w pierwszej chwili usiłowali się jej wyprzeć, co było zupełnie idiotyczne. Kręcili, ale źle im to wychodziło. Przypuszczenie, że mogli przewozić cokolwiek, śmiertelnie ich wystraszyło, z tym, że nie o zapalniczkę chodziło, tylko o bursztyn.

– Co…?

– Bursztyn. Tak dedukuję. To rzeczywiście złotnik, ten cały Pasieczniak, a powodzenie mógł mieć, bo robił w bursztynie. Przemycili go sobie chyba nielegalnie i teraz przyjechali po nowy towar, Wiwien go miała dostarczyć, a pośredniczył, niestety, mój brat.