Po drugim sygnale odebrała pani Nodelman.
– Nazywam się doktor Stapleton – przedstawił się Jack. – Jestem lekarzem sądowym dla miasta Nowy Jork. – Od razu wyjaśnił, kto to jest lekarz sądowy, gdyż nawet dawne określenie "koroner" nic nie mówiło pani Nodelman.
– Chciałbym zadać pani kilka pytań – powiedział, kiedy zrozumiała, z kim rozmawia.
– To się stało tak nagle – zaczęła i zaczęła płakać. – Był cukrzykiem, prawda. Ale nic nie wskazywało, że może umrzeć tak nagle.
– Bardzo pani współczuję z powodu straty. Czy pani mąż w ostatnim czasie odbywał jakieś podróże?
– Był w New Jersey jakiś tydzień temu. – Jack usłyszał, że wysiąkała nos.
– Myślałem o podróżach w odleglejsze strony – poprawił się Jack. – Na Południowy Zachód albo może do Indii.
– Codziennie jeździł wyłącznie na Manhattan – odpowiedziała pani Nodelman.
– A może odwiedził państwa ktoś z egzotycznych stron?
– W grudniu odwiedziła nas ciotka Donalda.
– Skąd przyjechała?
– Z Queens.
– Queens – powtórzył Jack. – Nie to miałem na myśli. A czy może miał mąż jakieś kontakty z dzikimi zwierzętami? Królikami dajmy na to?
– Nie, Donald nie znosił królików.
– Czy macie państwo jakieś zwierzątka domowe?
– Mamy kota.
– Czy kot jest chory? Albo może przyniósł do domu jakiegoś zagryzionego gryzonia?
– Kotka ma się dobrze – oznajmiła pani Nodelman. – To domowa kotka i nigdy nie wychodzi na dwór.
– A co ze szczurami? – drążył dalej Jack. – Czy widuje pani sporo szczurów w pobliżu domu? Czy spostrzegła pani ostatnio jakiegoś martwego?
– W ogóle nie mamy tu szczurów – odparła z oburzeniem pani Nodelman. – Zajmujemy ładne, czyste mieszkanie.
Jack chciał jeszcze zadać jakieś pytania, ale nie bardzo wiedział w tej chwili, o co pytać.
– Pani Nodelman, była pani niezwykle uprzejma, odpowiadając na wszystkie pytania. Powodem, dla którego je zadałem, jest nasze podejrzenie, że mąż pani zmarł na bardzo poważną chorobę zakaźną. Być może na dżumę.
Po drugiej strome słuchawki zapanowała całkowita cisza.
– Ma pan na myśli chorobę morową, jaka zdarzała się w Europie wieki temu? – zapytała pani Nodelman.
– Którąś z jej odmian – wyjaśnił Jack. – Dżuma przybiera dwie postacie kliniczne: dymieniczą i płucną. Pani mąż prawdopodobnie miał dżumę płucną, która zdaje się bardziej zaraźliwa. Radziłbym pani pójść do lekarza i poinformować go o możliwym zarażeniu. Z pewnością zaaplikuje pani leki zapobiegające chorobie. Radziłbym także pani zabrać kotkę do weterynarza i powiedzieć mu to samo.
– Czy mówi pan poważnie? – zapytała pani Nodelman.
– Bardzo poważnie – odpowiedział Jack. Podał jej swój numer telefonu, na wypadek gdyby nasunęły jej się jakieś pytania. Poprosił także, by dała mu znać, jeśli weterynarz odkryje coś podejrzanego u kota. Odłożył słuchawkę i odwrócił się w stronę Cheta: – Tajemnica pogłębia się. – I dodał zadowolony: – Wszystko wskazuje na to, że AmeriCare dostanie naprawdę ostrej niestrawności.
– To jest właśnie ten wyraz twarzy, który mnie tak niepokoi – odezwał się Chet.
Jack zaśmiał się, wstał i wyszedł z pokoju.
– A teraz dokąd?! – zawołał za nim Chet.
– Powiedzieć Laurie Montgomery, co się dzieje. Chyba dziś jest naszą przełożoną. Musi zostać powiadomiona.
Kilka minut później Jack wrócił.
– Co powiedziała?
– Jest równie oszołomiona jak my. – Zanim usiadł, chwycił książkę telefoniczną. Otworzył na stronach, gdzie widniał spis urzędów miejskich.
– Kazała ci zrobić coś szczególnego? – zapytał Chet.
– Nie – odparł Jack. – Kazała postępować ostrożnie, zanim Bingham dowie się o wszystkim. Prawdę powiedziawszy, próbowała dodzwonić się do naszego prześwietnego szefa, lecz on ciągle jest nieosiągalny. Konferuje z burmistrzem.
Jack znowu chwycił za słuchawkę i wybrał numer.
– Do kogo znowu dzwonisz? – zapytał Chet.
– Do Patricii Markham, pełnomocnika rządu do spraw zdrowia – odpowiedział. – Nie zamierzam czekać.
– Wielki Boże! – zawołał Chet, wznosząc do góry spojrzenie. – Czy nie powinieneś zostawić tego Binghamowi? Chcesz się kontaktować z górą poza plecami szefa?
Jack nie raczył odpowiedzieć. Zajęty był podawaniem swych danych sekretarce pani pełnomocnik. Kiedy kazała mu poczekać, przykrył słuchawkę ręką i szepnął do Cheta:
– Niespodzianka, niespodzianka, zastałem ją.
– Na sto procent, że Binghamowi nie spodoba się to, co robisz – skwitował radość kolegi Chet.
Jack odsunął rękę ze słuchawki i uciszył w ten sposób Cheta.
– Halo, pani pełnomocnik – odezwał się do telefonu Jack. – Kłaniam się. Mówi Jack Stapleton z zakładu medycyny sądowej.
Chet z niedowierzaniem słuchał poufałego tonu Jacka.
– Przykro mi, że zawracam pani głowę – kontynuował Jack – ale czuję, że musimy porozmawiać. Doktor Bingham i doktor Washington są chwilowo nieosiągalni, a sytuacja rozwija się, i sądzę, iż powinna pani o niej wiedzieć. Właśnie zdiagnozowaliśmy przypadek prawdopodobnej dżumy u pacjenta z Manhattan General Hospital.
– Mój Boże! – Doktor Markham krzyknęła do słuchawki tak głośno, że usłyszał ją nawet Chet. – To przerażające. Mam nadzieję, że tylko jeden.
– Jak na razie – odparł Jack.
– Dobrze, zawiadomię Miejską Radę Zdrowia. Przejmą sprawę w swoje ręce i skontaktują się z Centrum Kontroli Chorób. Dziękuję za ostrzeżenie. Jak pan się nazywa?
– Stapleton. Jack Stapleton.
Jack odłożył słuchawkę z pełnym satysfakcji uśmiechem na ustach.
– Może powinieneś szybko sprzedać swoje akcje AmeriCare – poradził Chetowi. – Pani pełnomocnik wydawała się zaniepokojona.
– Może lepiej, żebyś ty się rozglądnął za nową robotą -odpowiedział Chet. – Bingham wścieknie się, kiedy się dowie, co zrobiłeś.
Jack gwizdał pod nosem, przeglądając jeszcze raz teczkę z dokumentacją Nodelmana. W wywiadzie lekarskim znalazł nazwisko doktora Carla Wainwrighta, które spisał sobie na kartce. Wstał i włożył swoją skórzaną kurtkę.
– Oho – zareagował natychmiast Chet. – A teraz co?
– Wychodzę do Manhattan General. Zrobię badania na miejscu. To zbyt poważny przypadek, żeby zostawić go lekarzom ogólnym.
Chet obrócił się na krześle, gdy Jack wychodził z pokoju.
– Wiesz, oczywiście, że Bingham niechętnie widzi nas, lekarzy sądowych, pracujących na miejscu zdarzenia. Narażasz się na niebezpieczeństwo. Możesz się zarazić.
– Zaryzykuję. W czasie specjalizacji było to obowiązkowe.
– Bingham uważa, że to robota asystentów lekarzy. Ciągle nam to powtarza.
– To zbyt interesujący dla mnie przypadek, abym miał przejść obok obojętnie – odpowiedział już z głębi korytarza. – Broń twierdzy. Nie zabawię długo.
Rozdział 5
Środa, godzina 14.50, 20 marca 1996 roku
Niebo zasnute gęstymi chmurami groziło deszczem, lecz Jack nie przejmował się tym. Bez względu na pogodę szalona przejażdżka rowerowa do Manhattan General była prawdziwą przyjemnością po całym dniu spędzonym w kosmicznym skafandrze w sali autopsyjnej.
Niedaleko frontowego wejścia do szpitala zauważył solidny znak drogowy, do którego postanowił przymocować rower. Przyczepił nawet kask i kurtkę, przypinając je osobnym łańcuchem, tak że chroniły siodełko.
Stojąc w cieniu szpitala, Jack spoglądał na jego strzelistą fasadę. W swym poprzednim życiu był starym, szacownym, uniwersyteckim szpitalem. AmeriCare pożarła go w czasach trudności finansowych, jakie rząd nieświadomie zafundował służbie zdrowia na początku lat dziewięćdziesiątych. Chociaż Jack wiedział, że zemsta nie jest pragnieniem szlachetnym, rozsmakowywał się w nadziei, iż będzie mógł podłożyć AmeriCare prawdziwą bombę.