Выбрать главу

Czując, że opór wymagałby znacznie więcej energii niż kapitulacja, Jack pozwolił zaprowadzić się do baru. Chet przedstawił przyjaciela obu paniom.

Jack natychmiast zorientował się, co pociągało Cheta w Colleen. Miała wyjątkową zdolność do błyskotliwych i dowcipnych ripost. Teresa za to była ponura za obie. Kiedy tylko się sobie przedstawili, rzuciła Jackowi blade spojrzenie niebieskich oczu i zajęła się swoim kieliszkiem wina.

Chet i Colleen pogrążyli się w ożywionej rozmowie. Jack spoglądał na tył głowy Teresy i zastanawiał się, co on, u diabła, tu robi. Chciał wracać do domu, znaleźć się w łóżku, a zamiast tego pozwalał się lekceważyć komuś równie nietowarzyskiemu jak on sam.

– Chet – po paru minutach zwrócił się do przyjaciela. – To strata czasu.

Teresa rzuciła przez ramię:

– Strata czasu? Dla kogo?

– Dla mnie – odparł prosto Jack. Spoglądał na dość szczupłą, lecz mimo to pociągająco zbudowaną kobietę, stojącą przed nim. Zaskoczyła go jej gwałtowna reakcja.

– A co ze mną? – sapnęła ze złością Teresa. – Wydaje ci się, że to budujące doświadczenie znosić impertynencje faceta, który wybrał się na polowanie?

– Hola, panienko, chwileczkę! – odpowiedział Jack, sam coraz bardziej poirytowany. – Nie schlebiaj sobie. Nie jestem na żadnym polowaniu. Zapewne sądzisz innych według siebie. Ale nawet gdybym był, z pewnością nie…

– Hej, Jack. Wyluzuj się – przerwał mu w ostatniej chwili Chet.

– Ty też, Tereso – podchwyciła Colleen. – Zrelaksujcie się. Przyszliśmy tu po to, żeby się zabawić.

– Słowem się do tej damy nie odezwałem, a ona naskakuje na mnie – usprawiedliwił się Jack.

– Już nic więcej nie musisz mówić – przerwała mu Teresa.

– Dajcie spokój. – Chet stanął między Jackiem a Teresą, ale przodem do przyjaciela. – Jesteśmy tu, żeby nawiązać normalne stosunki z innymi istotami ludzkimi.

– Prawdę powiedziawszy, to powinnam już iść do domu -oznajmiła Teresa.

– Nigdzie nie pójdziesz – zawyrokowała Colleen. – Skrzeczy jak rozstrojony fortepian – oceniła koleżankę. – Właśnie dlatego na siłę wyciągnęłam ją na świat. Musi się trochę odprężyć. Praca ją pożera.

– Dokładnie jak z Jackiem – wyrwało się Chetowi. – Rozwija w sobie jakieś antytowarzyskie tendencje.

Chet i Colleen zaczęli rozmawiać, jakby Teresy i Jacka nie było, tymczasem oni stali obok, patrząc w różne strony.

Chet i Colleen zamówili kolejkę i wręczając wszystkim szklanki, kontynuowali wymianę poglądów na temat przyjaciół.

– Życie towarzyskie Jacka kręci się wokół gry w kosza z mordercami w niebezpiecznej okolicy – poinformował nową znajomą Chet.

– Przynajmniej ma jakieś życie towarzyskie – odparła Colleen. – Teresa mieszka w domu lokatorskim należącym do gromadki staruszków. Spotkania przy zsypie na śmieci są główną atrakcją niedzielnego popołudnia.

Chet i Colleen szczerze się uśmiali, po czym wzięli po sporym łyku piwa. Teraz zaczęli rozmawiać o przedstawieniu, które – jak się okazało – oboje widzieli niedawno na Broadwayu.

Jack i Teresa, sącząc drinki, rzucili sobie kilka przelotnych spojrzeń.

– Chet wspomniał, że jesteś lekarzem. Jakiej specjalności? – zapytała w końcu Teresa. Jej głos wyraźnie złagodniał.

Jack przyznał się do patologii. Podsłyszawszy wyznanie Jacka, Chet dodał:

– Znajdujemy się w towarzystwie najlepiej zapowiadającego się i najzdolniejszego patologa. Jack postawił właśnie diagnozę dnia. Wbrew opinii wszystkich pozostałych oznajmił, że ma do czynienia z przypadkiem dżumy.

– Tu? W Nowym Jorku? – zapytała przestraszona Colleen.

– W Manhattan General – wyjaśnił Chet.

– Mój Boże! – zawołała Teresa. – Kiedyś się tam leczyłam. Ale dżuma jest niezwykle rzadka, prawda?

– Słabo powiedziane – wtrącił Jack. W ciągu roku stwierdza się kilka przypadków w całych Stanach, najczęściej na terenach pustynnych, i to zazwyczaj latem.

– Czy łatwo się zarazić? – spytała Colleen. ‹

– Dość łatwo – odpowiedział Jack. – Szczególnie formą płucnej dżumy, na którą zmarł pacjent.

– Nie boisz się zakażenia? – zapytała Teresa i nieświadomie odsunęła się od Jacka. Colleen zrobiła to samo.

– Nie. A nawet jeżeli ją złapaliśmy, to dopóki nie mamy zapalenia płuc, nie jesteśmy groźni, a to oznacza, że nie musicie stawać pod przeciwległą ścianą.

Czując lekkie zakłopotanie, obie panie zbliżyły się do Jacka i Cheta.

– Istnieje jakieś niebezpieczeństwo wybuchli epidemii w mieście? – zainteresowała się Teresa.

– Jeżeli bakterie dżumy zaatakują populację miejskich szczurów i jeśli pasożytują na nich odpowiednie pchły, to możemy mieć problem, który zakończy się zamianą miasta w zamknięte getto – stwierdził Jack. – Ale niebezpieczeństwo jest małe. Ostatni wybuch dżumy w Stanach miał miejsce w 1919 roku i zanotowaliśmy wtedy dwanaście przypadków. A działo się to jeszcze przed wynalezieniem antybiotyków. Nie przewiduję wybuchu epidemii, tym bardziej że Manhattan General potraktował przypadek bardzo poważnie.

– Mam nadzieję, że skontaktowałeś się z mediami w sprawie tego przypadku – bardziej stwierdziła, niż (zapytała Teresa.

– Ja nie – odparł Jack. – To nie należy do moich obowiązków.

– Czy społeczeństwo nie powinno zostać ostrzeżone? -zdziwiła się Teresa.

– Nie sądzę – powiedział Jack. – Przez wywoływanie sensacji media mogą tylko pogorszyć sprawę. Słowo "dżuma" może wywołać panikę, a paniki naprawdę nam nie potrzeba.

– Być może. Jednak założę się, że ludzie czuliby się o wiele lepiej, gdyby ostrzeżenie pozwoliło im uniknąć kontaktu z chorobą.

– Cóż, problem wydaje mi się akademicki – stwierdził Jack. – Nie ma sposobu, aby media nie dowiedziały się o całej historii. Na pewno posłuchamy o niej w wiadomościach. Wierzcie mi.

– Zmieńmy temat – zaproponował Chet. – A co wy robicie, dziewczyny?

– Pracujemy w dużej firmie reklamowej – odpowiedziała Colleen. – Ja jestem kierownikiem artystycznym, a Teresa dyrektorem działu reklamy. Jest częścią wierzchołka góry.

– Imponujące – przyznał Chet.

– I tak się dziwnie składa, że również jesteśmy wplątane w medycynę – dodała.

– Co masz na myśli, mówiąc "wplątane w medycynę"? -zapytał Jack.

– Jednym z naszych liczących się klientów jest National Health. Myślę, że słyszałeś o tej spółce – wyjaśniła Teresa.

– Niestety – odparł, a głos najwyraźniej mu przygasł.

– Coś nie pasuje? – zapytała Teresa.

– Prawdopodobnie.

– Mogę zapytać co?

– Jestem przeciwny reklamom w medycynie. Szczególnie promowaniu tych wielkich molochów wchodzących na rynek.

– A to dlaczego?

– Po pierwsze, reklamy jedynie zwiększają zysk firmy przez przyciąganie nowych pacjentów. Wyolbrzymiają niektóre sprawy, podają półprawdy albo robią szum wokół problemów drugorzędnych. Nie mają nic wspólnego z jakością usług medycznych. Po drugie reklamy kosztują kolosalne pieniądze, które wrzuca się w całości w koszty utrzymania. To zbrodnia wyciągać pieniądze z funduszu przeznaczonego dla pacjentów.

– Skończyłeś? – zapytała Teresa.

– Gdybym się jeszcze chwilę zastanowił, bez wątpienia podałbym jeszcze kilka powodów.

– Pozwolę sobie nie zgodzić się z tobą. – Zapał, z jakim to powiedziała, zrobił wrażenie na Jacku. – Moim zdaniem reklama ukazuje różnice i podsyca do rywalizacji, która koniec końców wychodzi na dobre przede wszystkim konsumentom.

– To czysto teoretyczne usprawiedliwienie – stwierdził Jack.