– Żadnych wskazań czy pacjent był immunologicznie osłabiony? Może miał AIDS albo był leczony antymetabolikami?
– Nic z tego, o ile mogłam się dowiedzieć. Jedyne, co miał w karcie, to cukrzyca i normalne u każdego diabetyka powikłania. W każdym razie jeśli znajdziesz dość czasu i ochoty, o wszystkim możesz przeczytać w raporcie.
– A po co mam tracić czas, jeżeli mogę zaczerpnąć wiedzy prosto ze źródła – roześmiał się Jack. Podziękował Janice i skierował się do windy.
– Mam nadzieję, że zamierzasz włożyć skafander – odezwał się Vinnie.
Kombinezon, całkowicie okrywający, szczelnie odcinający od środowiska zewnętrznego, z przezroczystą maską, zapewniał maksimum bezpieczeństwa. Powietrze tłoczone było do skafandra przez mały wentylator przymocowany z tyłu. Zanim powietrze wypełniło kask, przechodziło jeszcze przez filtr. Wystarczało go do swobodnego oddychania, ale równocześnie wewnątrz skafandra panowała temperatura jak w saunie. Jack nie cierpiał tego.
Jego zdaniem skafander był zbyt gruby, krępujący, niewygodny, gorący i zbyteczny. Przez cały okres specjalizacji nie włożył go ani razu. Kłopot polegał na tym, że główny inspektor Nowego Jorku, doktor Harold Bingham zarządził, aby używać skafandrów. Calvin, jego zastępca, zdawał się z ochotą egzekwować zarządzenie. W rezultacie Jack zmuszony był znieść kilka konfrontacji.
– To może być pierwsza sytuacja, w której skafander byłby wskazany. – Taka odpowiedź przyniosła Vinniemu wyraźną ulgę. – Dopóki nie wiemy, z czym mamy do czynienia, musimy zachować wszelkie środki ostrożności. Bądź co bądź, to może być coś podobnego do wirusa Eboli.
Vinnie zatrzymał się w pół kroku.
– Naprawdę uważasz, że to możliwe? – zapytał z szeroko otwartymi oczami.
– Nie tylko możliwe – odpowiedział Jack. Szturchnął Vinniego w bok. – Żartuję.
– Dzięki Bogu – uspokoił się pomocnik Jacka. Poszli dalej.
– Ale może jakaś epidemia – dodał Jack.
Vinnie znów się zatrzymał.
– To by było równie kiepsko – stwierdził.
Jack wzruszył ramionami.
– To nic wielkiego, normalka. Dalej, chodźmy i rozprawmy się z tym.
Przestali rozmawiać. Kiedy Vinnie wkładał skafander i poszedł do sali autopsyjnej, Jack przeglądał zawartość teczki Nodelmana. Był tam wywiad środowiskowy dotyczący denata, częściowo wypełnione świadectwo zgonu, wykaz nagrań z oględzin zwłok, dwa arkusze spostrzeżeń ze wstępnych badań, informacja telefoniczna o śmierci otrzymana w nocy, karta identyfikacyjna, raport dochodzeniowy Janice, formularz do wypełnienia po autopsji oraz wynik badań laboratoryjnych na obecność przeciwciał HIV.
Pomimo rozmowy z Janice Jack wnikliwie przestudiował raport. Zawsze tak robił. Kiedy skończył, wszedł do pomieszczenia obok sosnowych trumien i włożył swój skafander. Teraz ruszył w stronę sali autopsyjnej, która znajdowała się po drugiej stronie kostnicy.
Przeklinał kombinezon, gdy przechodził obok stu dwudziestu sześciu lodówek przeznaczonych na ciała. Zamknięcie w tym urządzeniu wprawiało go w zły nastrój, całe otoczenie odbierał z obrzydzeniem. Kostnica kiedyś mogła uchodzić za dzieło sztuki, teraz wymagała gruntownego remontu i odnowy. Z wiekowymi, niebieskimi kafelkami na ścianach i poplamioną cementową podłogą wyglądała jak dekoracja do staroświeckiego horroru.
Z głównego korytarza także było wejście do sali autopsyjnej, lecz używano go jedynie do wwożenia i wywożenia ciał. Zamiast niego Jack skorzystał z wejścia prowadzącego przez małe pomieszczenie, w którym zamontowano umywalkę.
Zanim Jack zjawił się w sali, Vinnie zdołał już umieścić ciało Nodelmana na jednym z ośmiu stołów i przygotował wszystkie niezbędne narzędzia i wyposażenie do wykonania pracy. Jack zajął miejsce z prawej strony denata, Vinnie z lewej.
– Nie wygląda najlepiej – stwierdził Jack. – A na bal przebierańców chyba się nie wybierał. – Trudno rozmawiało się przez skafander. Dopiero co go włożył, a już był spocony.
Vinnie, który nigdy nie wiedział, jak zareagować na pozbawione szacunku wobec ofiar komentarze Jacka, nie odpowiedział, chociaż ciało rzeczywiście wyglądało makabrycznie.
– Na palcach widać ślady gangreny – zaczął oględziny Jack. Uniósł jedną z dłoni i dokładnie przyjrzał się niemal czarnym opuszkom palców. Następnie wskazał na mocno pokurczone genitalia mężczyzny. – Koniec penisa także zaatakowała gangrena. Psiakrew! Ależ to musiało boleć. Wyobrażasz sobie?
Vinnie nadal trzymał język za zębami.
Jack zaczął wnikliwie badać każdy cal ciała mężczyzny. Na szczęście dla Vinniego skupił się na sporych rozmiarów podskórnych krwawych wylewach na brzuchu i nogach. Nazwał to plamicą. Następnie stwierdził, że nie znalazł żadnych śladów po ukąszeniu przez insekty.
– To ważne – dodał. – Wiele poważnych chorób zakaźnych przenoszonych jest przez stawonogi.
– Stawonogi? – zapytał Vinnie. Nigdy nie wiedział, kiedy Jack żartuje.
– Insekty – wyjaśnił zapytany. – Skorupiaki nie stwarzają takich problemów jako nosiciele chorób.
Vinnie skinął głową na znak zrozumienia, chociaż nie wiedział teraz ani trochę więcej niż wtedy, gdy zadawał pytanie. Postanowił zapamiętać słowo "stawonogi" i sprawdzić w encyklopedii jego znaczenie, gdy tylko nadarzy się taka okazja.
– Jakie jest prawdopodobieństwo, że to coś, co go zabiło, jest zaraźliwe? – zapytał Vinnie.
– Olbrzymie, obawiam się – odpowiedział Jack. – Olbrzymie.
Główne drzwi na korytarz otworzyły się i wjechało przez nie kolejne ciało przywiezione przez Sala D'Ambrosio, także technika medycznego. Całkowicie pochłonięty zewnętrznymi oględzinami Nodelmana, Jack nie podniósł nawet wzroku. Zaczął formułować diagnozę różnicową [1].
Pół godziny później sześć z ośmiu stołów zajmowały ciała czekające na autopsję. Jeden po drugim zjawiali się dyżurujący tego dnia lekarze patolodzy. Laurie była pierwsza. Podeszła do stołu Jacka.
– Masz już jakiś pomysł? – zapytała.
– Mnóstwo, ale nic ostatecznego – odparł. – Mogę cię jednak zapewnić, że to złośliwy przypadek. Wcześniej wystraszyłem Vinniego, że to może być Ebola. Sporo jest tutaj rozsianych wewnątrznaczyniowych skrzepów.
– Mój Boże! – zawołała Laurie. – Mówisz poważnie?
– Nie, nie do końca. Ale z tego, co dotychczas zbadałem, wynika, że to ciągle możliwe, choć nieprawdopodobne. Oczywiście nigdy nie widziałem nikogo, kto zmarł na Ebolę, więc nie mogę powiedzieć nic pewnego.
– Czy uważasz, że powinniśmy go odizolować? – zapytała podenerwowana Laurie.
– Na razie nie widzę powodów. Poza tym już zacząłem. Mogę obiecać, że będę ostrożny, będę uważał, żeby jego organy nie znajdowały się poza kontrolą. Powiem ci, co możemy zrobić. Ostrzec laboratorium, żeby uważali z próbkami, dopóki nie postawimy ostatecznej diagnozy.
– Może powinnam zapytać o zdanie Binghama – zastanowiła się Laurie.
– Ach, to by było wielce pomocne – Jack skwitował propozycję sarkastycznie. – To tak jakby ślepy poprowadził kulawego.
– Nie lekceważ go tak. Jest naszym szefem.
– Może sobie być nawet papieżem, nie dbam o to. Wiem, że powinienem się z tym uporać, im szybciej, tym lepiej. Jeżeli Bingham albo nawet Calvin włączą się, zajmie to cały ranek.
– W porządku – Laurie ustąpiła. – Może masz rację. Masz mnie jednak informować o każdej anomalii. Będę przy trzecim stole.