Schował fiolkę i rozejrzał się po restauracji. Zauważył, że wszystkie stoliki były zajęte, a mimo to kelnerzy sprawiali wrażenia zagonionych. Jack uznał, że jest to wynik doskonałej organizacji i profesjonalizmu.
Spojrzał w prawo, w stronę baru, przy którym siedziało kilka par i paru mężczyzn. Wszyscy popijali drinki, czekając najprawdopodobniej na zwolnienie stolika. Wtedy zauważył, że zasłona przy wejściu rozsunęła się i do restauracji wszedł młody, elegancko ubrany ciemnoskóry mężczyzna.
Jack nie był pewny, dlaczego chłopak zwrócił jego uwagę. W pierwszej chwili pomyślał, że z powodu wysokiej i szczupłej sylwetki – przypominał graczy z koszykarskiego boiska, na którym Jack tak lubił spędzać czas. Cokolwiek to było, Jack nie spuszczał wzroku z mężczyzny, który zawahał się przy drzwiach. Nagle ruszył w głąb sali, rozglądając się dookoła. Jego chód nie przypominał sprężystego, żwawego kroku koszykarza. Raczej powłóczył nogami jak człowiek dźwigający na plecach ciężar. Prawą rękę trzymał w kieszeni spodni, lewa sztywno zwisała. Jack od razu zauważył, że nie porusza nią. Tak jakby w miejscu zdrowego ramienia miał protezę.
Phil rozglądał się po sali. Podszedł do niego maître d'hôtel. Krótko o czymś rozmawiali. Szef sali skinął głową i gestem zaprosił mężczyznę do restauracji. Mężczyzna znowu zaczął powoli przesuwać się do przodu, nadal kogoś szukając.
Jack uniósł kieliszek i upił mały łyk wina. Gdy wykonał ten gest, oczy mężczyzny spoczęły na nim i ku zaskoczeniu Jacka, mężczyzna ruszył prosto w jego stronę. Jack powoli odstawił kieliszek. Nieznajomy podszedł do stolika.
Jak we śnie Jack zobaczył unoszącą się prawą rękę mężczyzny. W dłoni trzymał broń. Zanim Jack zdążył zaczerpnąć powietrza, lufa była wycelowana prosto w niego.
W niewielkim pomieszczeniu odgłos strzału był ogłuszający. Jack instynktownie złapał za obrus i uniósł go, chcąc się za nim schować. W efekcie wywrócił kieliszki i zrzucił butelkę. Rozprysła się w kawałeczki.
Wstrząs wywołany strzałem i odgłosem tłuczonego szkła sprawił, że zapadła grobowa cisza. Chwilę później ciało osunęło się na stół. Broń z łoskotem upadła na podłogę.
– Policja! – ktoś zawołał.
Na środek sali wyszedł mężczyzna, unosząc odznakę policyjną. W drugiej ręce trzymał typową policyjną trzydziestkę ósemkę. – Proszę się nie ruszać. Nie ma powodów do paniki.
Jack ze wstrętem odepchnął stolik, który przygwoździł go do ściany. Kiedy stół wrócił do właściwej pozycji, z blatu zsunęło się ciało martwego mężczyzny i ciężko opadło na podłogę.
Policjant wsunął rewolwer do kabury i schował odznakę do kieszeni. Przyklęknął przy zwłokach. Sprawdził puls i niespodziewanie zawołał:
– Niech ktoś wezwie karetkę!
Teraz dopiero restaurację wypełniły głosy przerażenia. Wystraszeni goście zaczęli wstawać od stolików. Kilka osób siedzących blisko wyjścia natychmiast skierowało się do drzwi.
– Proszę zostać na swoich miejscach – policjant wydał krótkie polecenie. – Wszystko jest pod kontrolą.
Niektórzy od razu zastosowali się do polecenia i usiedli. Inni stali nieporuszeni z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia i strachu.
Odzyskując zimną krew, Jack przykląkł za policjantem.
– Jestem lekarzem – poinformował.
– Tak, wiem – odparł policjant. – Proszę sprawdzić. Zdaje mi się, że on umiera.
Jack sprawdzał puls, zastanawiając się równocześnie, skąd policjant go zna. Nie stwierdził pulsu.
– Nie pozostawił mi wielkiego wyboru – stwierdził policjant. – Wszystko stało się tak szybko w obecności tylu przypadkowych ludzi. Strzeliłem w klatkę piersiową z lewej strony. Musiałem trafić w serce.
Obaj wstali.
Policjant zmierzył wzrokiem Jacka.
– Dobrze się pan czuje? – zapytał.
Jack obmacał się z niedowierzaniem. Mógł przecież zostać zraniony i nie czuć tego w szoku.
– Chyba wszystko w porządku – odpowiedział po chwili.
Policjant pokręcił głową.
– Niewiele brakowało. Nie sądziłem, że coś tu panu grozi.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – zapytał zaskoczony Jack.
– Sądziłem, że kłopoty zaczną się, gdy opuści pan restaurację.
– Nie rozumiem, o czym pan mówi, ale jestem bardzo wdzięczny, że znalazł się pan w pobliżu.
– Proszę podziękować nie mnie, ale Lou Soldano.
Z toalety wróciła Teresa zaniepokojona zamieszaniem i odgłosami dochodzącymi z sali. Szybko podeszła do stolika. Kiedy dostrzegła leżącego człowieka, gwałtownie zasłoniła usta dłońmi. Patrzyła na Jacka w osłupieniu. Po sekundzie opanowała się i zapytała:
– Co się stało? Jesteś blady jak ściana.
– Ale przynajmniej żyję. Dzięki temu panu. Skonsternowana odwróciła się w stronę policjanta, chcąc usłyszeć jakieś wyjaśnienia, lecz w tej samej chwili na ulicy dały się słyszeć syreny, więc policjant, przeciskając się do wyjścia, ponaglał gości, aby wrócili do stolików.
Rozdział 30
Wtorek, godzina 20.45, 26 marca 1996 roku
Jack wyglądał przez okno pędzącego samochodu, obserwując niewidzącymi oczami lśniącą neonami scenerię wieczornego miasta. Siedział obok Shawna Magoginala, prowadzącego samochód na południe drogą Franklina D. Roosevelta. Shawn, detektyw w cywilu, zjawił się w restauracji, żeby uratować Jacka w razie niebezpieczeństwa.
Minęła już ponad godzina od tragicznego wydarzenia, ale Jack ciągle był spięty. Prawdę powiedziawszy, teraz, po upływie godziny, kiedy zastanowił się nad trzecią próbą zamachu na jego życie, był nawet bardziej poruszony niż zaraz po strzelaninie. Przeżywał prawdziwy wstrząs psychiczny. Chcąc ukryć tę opóźnioną reakcję, zacisnął obie dłonie na kolanach.
Kiedy zjawiły się wozy policyjne i karetka, w restauracji zapanował chaos. Policjanci wypytywali wszystkich o nazwiska i adresy. Jedni odmawiali, inni bez protestów podawali niezbędne informacje. Początkowo Jacka traktowano jak innych gości, ale w końcu Shawn zakomunikował mu, że detektyw porucznik Lou Soldano pragnie porozmawiać z nim w komisariacie.
Nie miał ochoty na tę rozmowę, ale nie miał też wyboru. Teresa nalegała, aby zabrał ją ze sobą, jednak zdołał jej ten pomysł wyperswadować. Zyskała jedynie obietnicę Jacka, że zadzwoni do niej później. Poinformowała, że wraca do agencji i tam będzie czekać na telefon. Po takich doświadczeniach nie chciała wracać samotnie do domu.
Jack cały czas poruszał językiem. Wino i napięcie po zamachu sprawiły, że czuł trudną do zwalczenia suchość w ustach. Obawiał się, że policja może zechcieć go zatrzymać. Nie zameldował o zabójstwie Reginalda, był świadkiem zajścia w sklepie. Na dodatek powiedział Laurie wystarczająco dużo, aby połączyć Reginalda ze śmiercią Beth.
Westchnął i nerwowo przeczesał włosy palcami. Zastanawiał się, jak odpowiedzieć na nieuniknione pytania.
– Wszystko w porządku? – zapytał Shawn. Zerkał na Jacka, wyczuwając jego podenerwowanie.
– Tak, świetnie. To był cudowny wieczór. Nowy Jork to miasto, w którym nie można się nudzić.
– Oto przykład pozytywnego myślenia o życiu – zgodził się Shawn.
Jack rzucił policjantowi krótkie spojrzenie. Tamten zdawał się dosłownie zrozumieć jego odpowiedź.
– Mam kilka pytań – powiedział Jack. – Jak to się stało, że znalazł się pan w restauracji? I skąd pan wiedział, że jestem lekarzem? I dlaczego mam dziękować Lou Soldano?
– Porucznik Soldano miał przeczucie, że mogą pana spotkać kłopoty – wyjaśnił Shawn.
– Skąd pan wiedział, że będę w restauracji?
– To proste. Sierżant Murphy i ja jechaliśmy za panem od kostnicy.
Jack znowu spojrzał za okno i niedostrzegalnie pokręcił głową. Głupio mu się zrobiło, kiedy przypomniał sobie, jak dumny był z siebie, mając pewność, że nie ciągnie za sobą żadnego "ogona". Świadomość, że brakuje mu do pierwszej ligi więcej niż jest w stanie przeskoczyć, była bolesna.