– Za bardzo jestem wplątany we wszystko, co się wydarzyło.
– Tego się właśnie obawiałam. Jack, posłuchaj mnie, proszę. Zostałeś pobity, a wczoraj omal cię nie zamordowano. Czy nie nadszedł już czas, aby zostawić sprawę innym ludziom, a samemu wrócić do normalnej pracy?
– Sprawy zaszły już tak daleko. Specjaliści z Centrum Kontroli Chorób są w drodze do Nowego Jorku. Będą próbowali powstrzymać zbliżającą się epidemię. Ja moje sprawy zakończę dzisiaj.
– A co to w praktyce oznacza?
– Jeżeli do wieczora nie wyjaśnię osobiście całej tajemnicy, poddam się. Tyle obiecałem wczoraj policji.
– To balsam dla mojej duszy. Kiedy będę mogła się z tobą zobaczyć?
– Po ostatnich wydarzeniach uznałem, że przebywanie w pobliżu mojej osoby nie jest dla ciebie bezpieczne.
– Spodziewam się, że kiedy zakończysz tę swoją batalię, dadzą ci wreszcie spokój.
– Zadzwonię do ciebie. Nie mam w tej chwili pojęcia, jak potoczy się dzień.
– Wczoraj też obiecałeś, że zatelefonujesz, i nie zadzwoniłeś. Jak mogę ci ufać?
– Cóż, musisz dać mi jeszcze jedną szansę. Teraz muszę już wracać do pracy.
– Nie chcesz wiedzieć, co u mnie?
– Myślę, że jeśli będziesz chciała, to mi powiesz.
– National Health odwołało spotkanie w sprawie przeglądu materiałów do kampanii.
– To dobrze?
– Znakomicie. Po prostu w pełni zaakceptowali pomysł, o którym opowiedziałam wczoraj znajomej. Tak więc nie musimy organizować prezentacji i otrzymaliśmy miesiąc na dokładne przygotowanie końcowych materiałów.
– To cudownie. Cieszę się z tobą.
– Ale to nie wszystko. Sam Taylor Heath zadzwonił i złożył mi gratulacje. Powiedział także, że dowiedział się, co zamierzał zrobić Barker, więc pozbył się go. Niemal mnie zapewnił, że awans na dyrektora mam w kieszeni, że będę szefem Willow and Heath.
– Trzeba to będzie uczcić – uznał Jack.
– Ja też tak sądzę. Doskonałym sposobem na to byłby dzisiejszy lunch w "Four Seasons".
– Jesteś uparta.
– Jako kobieta, która chce zrobić karierę, nie mam wyjścia.
– Na lunch nie mogę się umówić, ale może na kolację. Jeżeli oczywiście nie trafię do tego czasu do więzienia.
– A to co znowu? – zaniepokoiła się Teresa.
– Wyjaśnianie zabrałoby za dużo czasu. Zadzwonię do ciebie później. Cześć, Tereso. – Jack odłożył słuchawkę, zanim Teresa zdołała coś powiedzieć. Wiedział, że potrafiłaby naciągnąć go nawet na lunch, wolał więc nie ryzykować.
Zamierzał pójść do laboratorium DNA, gdy w drzwiach pojawiła się Laurie.
– Nie potrafię wyrazić, jak bardzo się cieszę, że cię widzę -powiedziała na przywitanie.
– A ja winien ci jestem podziękowanie za to, że mogę tu być. Parę dni temu uważałem, że niepotrzebnie próbujesz się wmieszać w całą historię. Teraz już tak nie myślę. Doceniam, że powiedziałaś o wszystkim porucznikowi Soldano, ponieważ w ten sposób ocaliłaś moje życie.
– Zadzwonił do mnie wczoraj i opowiedział o zamachu. Później wielokrotnie próbowałam dodzwonić się do ciebie.
– Jak wiele innych osób. Powiem szczerze, że bałem się wracać do domu.
– Lou mówił, że wiele ryzykujesz, narażając się takim gangom. Osobiście uważam, że powinieneś już przestać zajmować się tą sprawą.
– Cóż, jeśli to cię pocieszy, powiem, że jesteś po stronie większości. No i jestem pewien, że gdybyś zadzwoniła do mojej mamy do South Bend w Indianie, w pełni zgodziłaby się z tobą.
– Nie rozumiem, jak możesz być tak beztroski po tym wszystkim, co się wydarzyło? Poza tym Lou prosił mnie, abym upewniła się, że wiesz, iż policja nie może zapewnić ci dwudziestoczterogodzinnej ochrony. Lou nie ma tylu ludzi. Możesz liczyć tylko na siebie.
– A to oznacza, że będę pracować z kimś, z kim spędziłem jak dotąd mnóstwo czasu.
– Jesteś niemożliwy! Kiedy przestaniesz ukrywać się za tymi ciętymi odpowiedziami. Chyba najwyższy czas odkryć karty, przynajmniej przed Lou. Opowiedz mu o wszystkim i zostaw mu resztę. Pozwól przeprowadzić dochodzenie. Jest w tym naprawdę dobry. To jego praca.
– Być może – odparł Jack. – Jednak w tej sprawie mamy do czynienia z wyjątkowymi okolicznościami. Sądzę, że potrzebna jest wiedza, której on nie ma. Nie bez znaczenia jest i to, że ta sprawa może wiele zmienić w moim życiu. Nie wiem, czy to widać, ale ostatnie kilkadziesiąt godzin bardzo mnie zmieniło.
– Jesteś tajemniczym człowiekiem. A także upartym. Nie znam cię dostatecznie dobrze i nie wiem, kiedy żartujesz, a kiedy mówisz serio. Obiecaj tylko, że będziesz bardziej ostrożny, niż byłeś przez ostatnie kilka dni.
– Zawrzyjmy układ – zaproponował Jack. – Ja obiecam, że będę uważał na siebie, ale ty w zamian zażyjesz rymantadynę.
– Dowiedziałam się, że na dole są nowe ofiary grypy. Uważasz, że powinniśmy zacząć zażywać rymantadynę?
– Bez dwóch zdań. Centrum Kontroli Chorób potraktowało tę serię niezwykle poważnie, więc i ty powinnaś. Prawdę powiedziawszy, to podejrzewają, że możemy mieć do czynienia z tą samą odmianą wirusa, która wywołała epidemię grypy w tysiąc dziewięćset osiemnastym roku. Sam zacząłem już wczoraj zażywać lek.
– Jak to możliwe, żeby to był ten sam wirus? Przecież ten szczep nie istnieje.
– Grypa potrafi się przyczaić. To między innymi spowodowało takie poruszenie w Centrum Kontroli Chorób.
– No, jeśli okazałoby się to prawdą, to twoja teoria o celowym działaniu niewiele byłaby warta. Nie sposób podejrzewać, że ktoś specjalnie rozsiewa wirusy pochodzące z nie znanego nikomu, naturalnego ukrytego źródła.
Jack przez chwilę wpatrywał się w Laurie. Miała rację, i doprawdy nie wiedział, dlaczego sam o tym dotychczas nie pomyślał.
– Nie chcę wchodzić ci w paradę – powiedziała Laurie.
– W porządku – rzekł zatroskany. Zaczął się poważnie zastanawiać, czy możliwe było, żeby wybuch grypy był nie zawiniony przez nikogo, podczas gdy wcześniejsze śmiertelne zachorowania zostały sprowokowane. Takie rozumowanie łamało jedną z podstawowych zasad diagnostyki medycznej – nawet najbardziej nieprawdopodobne wyjaśnienia dla każdego przypadku muszą zostać sprawdzone.
– Mimo wszystko groźba rozprzestrzenienia grypy istnieje – przyznała Laurie. – Wezmę leki, ale chcę mieć kontrolę, czy dopełniasz swojej części umowy, i zobowiązuję cię do pozostawania ze mną w stałym kontakcie. Zauważyłam, że Calvin odsunął cię dzisiaj od autopsji, więc jeśli wyjdziesz z biura, masz do mnie regularnie telefonować.
– Może ty już rozmawiałaś z moją mamą – zastanawiał się na głos Jack. – Dokładnie to samo mi kazała, kiedy wyjechałem po raz pierwszy do college'u.
– Wchodzisz w to czy nie? – krótko zapytała Laurie.
– Niech będzie, wchodzę.
Po wyjściu Laurie Jack poszedł do laboratorium DNA, by porozmawiać z Tedem Lynchem. Z ulgą wyszedł z biura. Doceniał dobre intencje, lecz bardzo nie lubił wysłuchiwać rad, a Chet w każdej chwili mógł się zjawić. Nie miał wątpliwości, że usłyszałby od przyjaciela to samo, co usłyszał od Laurie.
Idąc po schodach, myślał nad tym, co powiedziała Laurie o źródle grypy. Nie mógł uwierzyć, że sam na to nie wpadł. Stracił nieco pewności siebie. Zdawał sobie sprawę, ile zależało teraz od analizy próbek otrzymanych z National Biologicals. Jeżeli wyniki okażą się negatywne, straci nadzieję na dowiedzenie swych racji. Dysponował jedynie wątpliwej jakości zawartością zbiornika spod umywalki w magazynie działu zaopatrzenia otrzymaną od Kathy McBane.