– A co z dżumą?
– Jedną chwileczkę – odparł Igor i poszukał odpowiedniego pliku.
Nastąpiła kolejna przerwa. Jack słyszał nawet oddech Igora.
– Okay, mam to. Dżumy raczej nie wysyłamy na Wschodnie Wybrzeże, chyba że do laboratoriów uniwersyteckich. Ale ósmego mieliśmy jedną wysyłkę. Do laboratorium Frazera.
– Nigdy nie słyszałem o takim. Ma pan adres?
– 550 Broome Street.
– Kto zamówił?
– Po prostu laboratorium na własne potrzeby.
– Często macie z nimi do czynienia?
– Nie wiem. – Igor znowu postukał w klawisze. – Składali kilka zamówień. To musi być jakieś małe laboratorium diagnostyczne. Ale jest coś dziwnego.
– Co takiego?
– Zawsze płacą czekiem potwierdzonym. Nigdy się nie spotkałem z czymś podobnym. Oczywiście tak można, ale nasi klienci zazwyczaj otwierają u nas konto kredytowe.
– Mam pan ich telefon?
– Nie, tylko adres – odpowiedział Igor i raz jeszcze go podał.
Jack podziękował Igorowi za pomoc i pożegnał się. Wziął książkę telefoniczną i spróbował znaleźć laboratorium Frazera. Nie było takiego. Zadzwonił więc do informacji. Skutek był podobny.
Kolejny raz otrzymał informację, której nie oczekiwał. Wskazano mu dwa potencjalne źródła śmiercionośnych bakterii. O laboratorium w Manhattan General już co nieco wiedział, postanowił więc najpierw odwiedzić laboratorium Frazera. Jeżeli uda mu się znaleźć coś, co łączy to laboratorium ze szpitalem lub Martinem Cheveau, zawiadomi Lou Soldano.
Pierwszy problem dotyczył jednak osobistego bezpieczeństwa. Poprzedniego wieczoru zdawało mu się, że jest dość sprytny, by wymknąć się potencjalnym zamachowcom, a okazało się, że Shawn Magoginal jechał za nim cały czas. No, ale ostatecznie Shawn był zawodowcem. Black Kings nie byli profesjonalistami. Braki w fachowości pokrywali bezlitosnym działaniem. Zdawał sobie sprawę, że musi zginąć w tłumie, zanim bandyci wyzbędą się resztek skrupułów i zaatakują go na ulicy.
Równocześnie obawiał się spotkania z Warrenem i jego gangiem. Nie wiedział, co o nich myśleć. Kompletnie nie miał pojęcia, co Warren myśli o nim po wczorajszych wydarzeniach. Będzie musiał stawić jemu czoło w niedalekiej przyszłości.
Najłatwiej można zgubić śledzącego w miejscu zatłoczonym z wieloma wyjściami. Natychmiast pomyślał o dworcu kolejowym lub autobusowym. Zdecydował się na pierwszy, gdyż był bliżej.
Żałował, że nie ma połączenia podziemnego między Zakładem Medycyny Sądowej a metrem. Zdany był na radiotaxi. Poprosił dyspozytora, by taksówkarz podjechał od tyłu i zabrał go spod kostnicy.
Wszystko zdawało się układać idealnie. Samochód przyjechał szybko. Jack wślizgnął się do wozu chyba nie zauważony przez nikogo. Udało im się bez zatrzymywania minąć pierwsze światła na Pierwszej Avenue. Siedział wtulony w siedzenie, dostrzegając we wstecznym lusterku zdziwione spojrzenia kierowcy. Po chwili wyprostował się nieco i obejrzał za siebie. Przez tylną szybę samochodu nie dostrzegł nic podejrzanego. Kazał zatrzymać wóz tuż przed wejściem na dworzec. Gdy taksówka zatrzymała się, Jack wyskoczył z niej i wbiegł przez główne wejście do hallu dworca. Od razu zmieszał się z tłumem. Aby na sto procent upewnić się, że nie jest śledzony, zszedł do stacji metra i wsiadł do pociągu jadącego na Czterdziestą Drugą. Kiedy pociąg miał ruszyć i drzwi zaczęły się zamykać, Jack zablokował je rękami i wyskoczył na peron. Pobiegł do głównego hallu i wyszedł na ulicę, ale nie tym wejściem, przez które wchodził, lecz innym.
Poczuł się bezpieczny. Pomachał na taksówkę. Najpierw poprosił o kurs do World Trade Center. Jadąc Piątą Avenue, pilnie obserwował inne samochody, taksówki i furgonetki, starając się upewnić, że nie jest przez nie śledzony. Gdy nic na to nie wskazywało, zmienił dyspozycję i podał adres: 550 Broome Street.
Rozluźnił się. Usiadł wygodnie i przyłożył dłonie do skroni. Ból głowy nie minął do końca. Jack gotów był przypisać nieustające tętnienie w skroniach wczorajszym przejściom, lecz zaczęły ujawniać się nowe objawy choroby. Czuł trudny do określenia ból gardła, któremu towarzyszył lekki katar. Być może podłoże choroby było psychosomatyczne, nie wiedział jednak, jak to sprawdzić, i martwił się.
Okrążyli Washington Square, skręcili na południe w Broadway, a stąd na wschód na Houston Street.
Jack uważnie przyglądał się mijanym ulicom. Nie miał pojęcia, gdzie leży Broome Street, chociaż domyślał się, że może to być gdzieś na południu miasta, w okolicach Houston. Ta część metropolii, jak i wiele innych, była mu prawie nie znana. Większość nazw ulic brzmiała dla jego uszu całkowicie obco.
Z Houston Street skręcili w prawo w Eldridge, a następnie w lewo. Jack spojrzał na tabliczkę. Wjeżdżali w Broome Street. Cztero- lub pięciopiętrowe domy w części nie były zamieszkane, okna zabito deskami. Nieprawdopodobne, żeby w takiej okolicy mieściło się laboratorium medyczne.
Za następną przecznicą okolica nieco się zmieniła. Zauważył sklep z akcesoriami hydraulicznymi z okratowanymi oknami. Wzdłuż ulicy ciągnęły się sklepy z narzędziami i materiałami budowlanymi i wykończeniowymi. Nad sklepami były mieszkania, a może magazyny.
W połowie ulicy taksówkarz skręcił i podjechał do krawężnika. Stanęli przy Broome Street 550. Nie było tu żadnego laboratorium. Poczta, lombard, sklep monopolowy i zakład szewski.
Jack zawahał się. W pierwszej chwili pomyślał, że pomylił adres. To było jednak mało prawdopodobne. Nie tylko zapisał go na kartce, ale pamiętał, że Igor dwukrotnie go powtórzył. Zapłacił za kurs i wysiadł.
Jak wszystkie sklepy w okolicy, tak i ten był zabezpieczony spuszczaną na noc kratą. W oknie wystawowym leżała mieszanina najprzeróżniejszych przedmiotów – obok elektrycznej gitary kilka kamer i bogaty wybór taniej biżuterii. Wielki szyld nad drzwiami informował: OSOBISTE SKRZYNKI POCZTOWE. Na szybie drzwi wymalowano: REALIZUJEMY CZEKI.
Jack podszedł do okna i zajrzał do wnętrza. Za kontuarem stał wąsaty mężczyzna w punkowej fryzurze. Ubrany był w wojskowy mundur polowy. Z tyłu sklepu znajdowała się kabina z pleksi przypominająca bankowe stanowisko kasjera. Po lewej stronie w ścianie zamontowano kilka rzędów skrzynek pocztowych.
Zaciekawiło to Jacka. Jeżeli laboratorium Frazera korzystało tu ze skrzynki pocztowej, to budziło to podejrzenia. W pierwszym odruchu chciał wejść do sklepu i zapytać, lecz rozmyślił się. Wiedział, że obsługa osobistych skrzynek pocztowych miała obowiązek zachowania pełnej dyskrecji w sprawach klientów. Prywatność była głównym powodem zakładania anonimowych skrzynek pocztowych.
Jack chciał nie tylko dowiedzieć się, czy laboratorium Frazera ma tu swoją skrzynkę, ale najlepiej zwabić przedstawiciela laboratorium do sklepu. Powoli w jego głowie rodził się plan działania.
Odszedł od okna, aby nie zauważył go właściciel sklepu. Przede wszystkim potrzebował książki telefonicznej. Okolica lombardu wydawała się opustoszała. Poszedł więc na południe w stronę Canal Street. Tam znalazł aptekę.
Z książki telefonicznej przepisał cztery adresy: najbliższego sklepu z odzieżą służbową, wypożyczalni furgonetek, sklepu z artykułami biurowymi i biura Federal Express. Sklep z odzieżą był najbliżej, tam więc skierował pierwsze kroki.
W sklepie niestety nie potrafił sobie przypomnieć, jak wyglądają służbowe ubiory kurierów Federal Express. Nie załamał się takim drobiazgiem. Jeśli on nie pamięta, to pewnie i sprzedawca nie pamięta. Kupił parę niebieskich spodni i białą koszulę z zapinanymi kieszeniami i naramiennikami. Kupił także czarny pasek i niebieski krawat.
– Nie będzie miał pan nic przeciwko temu, że tu się przebiorę? – zapytał sprzedawcę.