Выбрать главу

Podejrzane szmery zwróciły uwagę Teresy. Odwróciła się.

– Dobry Boże! – zawołała.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał Jack. Miał ochrypły głos, a wysiłek wywołał gwałtowny atak kaszlu. Miał katar, ale z rękoma skutymi kajdankami nic nie mógł na to poradzić.

– Siedź cicho, albo zadusisz się na śmierć – poradził Richard.

Teresa odwróciła się do brata.

– Czy ten kaszel i katar to reakcja po zastrzyku?

– Skąd mam wiedzieć? Nigdy przedtem nie podawałem ketaminy człowiekowi.

– Nietrudno się domyślić, że i takie miałeś pomysły. W końcu dręczyłeś te biedne zwierzęta.

– Obrażasz mnie – odpowiedział tamten, wyraźnie dotknięty. – Doskonale wiesz, że traktowałem zwierzaki jak przyjaciół. Dlatego najpierw podawałem im ketaminę.

Jack wyczuł, że niepokój wywołany jego obecnością powoli zmieniał się u nich w złość. Wywnioskował to ze sposobu, w jaki się do siebie odnosili.

Po krótkim milczeniu odezwał się Richard.

– Doskonale wiesz, że cała historia była twoim pomysłem.

– O nie! – zaprzeczyła gwałtownie. – Nie kazałam ci wyrywać się z tym. Nie moja wina, że mnie źle zrozumiałeś. To ty wymyśliłeś, że można AmeriCare wpędzić w kłopoty przez choroby szpitalne. To by mi nigdy nawet przez myśl nie przeszło.

– Zasugerowałem to dopiero po tym, jak gorzko narzekałaś, że AmeriCare wypycha z rynku National Health pomimo tej twojej idiotycznej kampanii reklamowej. Błagałaś mnie o pomoc.

– Chciałam pomysłów. Czegoś, co by się dało wykorzystać w reklamie.

– Jasne. Do diabła z tobą! Nie chodzi się do warzywniaka po młotek i gwoździe. Nie mam pojęcia o reklamach. Wiedziałaś, że moja specjalność to mikrobiologia. Rozumiałaś, co sugerowałem. Liczyłaś, że to pomoże.

– Nigdy o tym nie myślałam – zaprzeczała. – Poza tym sugerowałeś jedynie wywarcie nacisku przez sprowokowanie jakiejś dokuczliwej infekcji. Myślałam o przeziębieniu, biegunce, grypie.

– Wywołałem grypę.

– Tak, wywołałeś grypę. Ale czy to jest normalna grypa? Nie, to musiała być jakaś wściekła odmiana, która postawiła wszystkich na nogi, łącznie z panem doktorem-detektywem. Myślałam, że to będzie jakaś normalna choroba, a nie dżuma, na miłość boską. Albo te inne. Nawet nie pamiętam, jak się nazywały.

– Kiedy prasa wzięła ich na widelec i wskaźniki popularności na rynku odwróciły się, nie narzekałaś. Wręcz przeciwnie, byłaś cała w skowronkach.

– Byłam przerażona. I bałam się. Tylko nic nie mówiłam.

– Gadasz bzdury! – wrzasnął Richard. – Dzień po sprawie z dżumą rozmawiałem z tobą. Nawet nie pisnęłaś. Kiedy przyjąłem na siebie to zadanie, musiałem nawet walczyć z własnym sumieniem.

– Bałam się coś powiedzieć. Nie chciałam mieć z tym nic wspólnego. To było okrutne, ale pomyślałam, że tak widocznie musiało się stać. Nie wiedziałam, że planujesz dalsze wypadki.

– Nie wierzę własnym uszom – powiedział Richard.

Jack wyczuł, że samochód zwolnił. Uniósł głowę tak wysoko, jak tylko pozwoliły mu ręce przykute do podstawy fotela. Nikłe światło lampy oświetliło wnętrze auta. Przez dłuższą chwilę jechali w ciemności.

Nagle pojawiło się mnóstwo światła i samochód zatrzymał się pod jakimś dachem. Kiedy Jack usłyszał, że okno od strony kierowcy otwiera się, zrozumiał, że znaleźli się przy wjeździe na płatną drogę. Zaczął wołać o pomoc, lecz głos miał słaby i cichy.

Richard zareagował błyskawicznie, odwracając się i uderzając go jakimś twardym narzędziem. Trafił w głowę. Jack upadł na podłogę.

– Nie bij za mocno – upomniała brata Teresa. – Zaplamisz samochód krwią.

– Uznałem, że ważniejsze jest zamknąć mu pysk – odpowiedział i wsunął kilka monet do automatu przy szlabanie.

Teraz głowa bolała Jacka jeszcze mocniej. Zamknął oczy. Próbował znaleźć wygodniejszą pozycję, chociaż nie miał dużego wyboru. Los się nad nim w końcu zlitował. Zapadł w niespokojną drzemkę, rzucany z boku na bok. Po przejechaniu bramki wjechali na wijącą się szosę.

Obudził się na kolejnym postoju. Ostrożnie uniósł głowę. Znowu na zewnątrz paliły się lampy.

– Nawet o tym nie myśl – upomniał go Richard. W ręku trzymał rewolwer.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał słabym, drżącym głosem.

– Przed sklepem. Teresa chciała kupić parę rzeczy.

Po chwili wróciła z torbą pełną jedzenia.

– Rusza się? – zapytała.

– Tak, obudził się.

– Próbował krzyczeć?

– Nie. Nie odważył się drugi raz.

Jechali przez następną godzinę. Teresa z Richardem dalej starali się zrzucić całą winę jedno na drugie. Żadne z nich nie chciało ustąpić.

W pewnej chwili zjechali w boczną drogę i jechali nią, telepiąc się na głębokich koleinach. Jack znowu skrzywił się z bólu, gdy jego ciało zaczęło bezwładnie podskakiwać.

Gwałtownie skręcili w lewo i zatrzymali się. Richard wyłączył silniki i oboje wysiedli. Jack został w wozie sam. Unosząc głowę jak najwyżej, zdołał dojrzeć skrawek nocnego nieba. Było bardzo ciemne. Podkurczył nogi, ukląkł i spróbował wyrwać kajdanki spod fotela. Nie dał rady. Zahaczone były o część stalowej konstrukcji.

Położył się na podłodze i zrezygnowany postanowił czekać. Minęło pół godziny, zanim przyszli po niego. Otworzyli dwoje drzwi po stronie pasażera.

Teresa zdjęła mu z jednej ręki bransoletkę kajdanek.

– Z wozu! – zakomenderował Richard. Rewolwer trzymał wycelowany w głowę Jacka.

Zrobił, co mu kazano. Teresa szybko podeszła i ponownie skuła obie ręce Jacka.

– Do domu!

Jack ruszył przed siebie na chwiejnych nogach. Szedł przez mokrą trawę. Było znacznie zimniej niż w mieście, z ust unosiły się obłoki pary. Przed nim w ciemności zamajaczył biały, wiejski dom. Światła z okien oświetlały ganek. Dostrzegł ulatujący z komina dym i kilka iskier.

Gdy dotarli na ganek, Jack rozejrzał się. Po lewej stronie zauważył ciemny zarys szopy. Dalej rozciągało się pole. Jeszcze dalej majaczyły wierzchołki gór. Nie dostrzegł żadnych świateł. Miejsce było samotnią ukrytą z dala od ludzkich osiedli.

– Dalej! – ponaglił Richard, szturchając Jacka lufą rewolweru w żebra. – Do środka!

Wnętrze urządzone było wygodnie w stylu angielskiego domku letniskowego. Po obu stronach kominka zbudowanego z polnych kamieni stały kanapy. Większą część podłogi pokrywał dywan w orientalne wzory. W kominku płonął wesoło ogień.

Przez wykończone łukiem przejście wchodziło się do kuchni. Stał w niej duży, okrągły stół i drewniane krzesła z drabinkowym oparciem. Za stołem zainstalowano prymitywny piec kuchenny. Pod drugą ścianą znajdował się przymocowany do niej stylowy żeliwny zlewozmywak.

Richard popchnął Jacka do kuchni i wskazał mu chodnik pod zlewozmywakiem. Jack domyślił się, że zostanie przykuty do rury wodociągowej. Poprosił o możliwość skorzystania z toalety.

Prośba doprowadziła do kolejnej sprzeczki między rodzeństwem. Teresa chciała, żeby Richard poszedł z Jackiem do łazienki, lecz ten stanowczo odmówił. Odparł, że sama może to zrobić. Upierała się jednak, że to jego zadanie. W końcu ustalili, że Jack może iść sam do łazienki, w której okno jest małe, więc nie zdoła się przez nie przecisnąć.

Gdy pozostał sam, wyjął tabletkę rymantadyny i zażył ją. Miał przeczucie, że lek jednak nie powstrzymał rozwoju infekcji, chociaż na pewno spowolnił jej rozwój. Bez wątpienia, gdyby nie brał rymantadyny, jego stan byłby znacznie gorszy.

Kiedy wyszedł z łazienki, Richard zabrał go z powrotem do kuchni i tam, jak Jack wcześniej przewidział, przykuł do rury wodociągowej. Teresa i Richard usiedli przed kominkiem na kanapie, Jack tymczasem dokładnie przyjrzał się rurze, przy której został uwięziony. Szukał sposobu ucieczki. Niestety nie była to nowoczesna rura z PCV, lecz stara, żeliwna. Spróbował pociągnąć, ale nawet nie drgnęła.