Rezygnując na moment z wysiłków, postanowił znaleźć sobie najwygodniejszą pozycję. Położył się na plecach na chodniku. Słuchał ciągnącej się jeszcze przez chwilę kłótni między Teresą a Richardem o odpowiedzialność za katastrofę, do której doszło. Powoli ich argumenty stawały się bardziej racjonalne. Wiedzieli, że muszą podjąć jakąś decyzję.
Leżał płasko na plecach, więc wydzielina z nosa zaczęła spływać do gardła. Kichnął kilka razy, co wywołało atak kaszlu. Kiedy wreszcie atak ustąpił, zorientował się, że patrzy w twarz Teresy.
– Musimy wiedzieć, w jaki sposób dowiedziałeś się o laboratorium Frazera? – powiedział Richard, kolejny już raz przykładając lufę rewolweru do głowy Jacka.
Jack bał się, że jeśli wyda się, iż jest jedyną osobą, która zna prawdę, bez zmrużenia oka zabiją go.
– To było proste – odparł.
– Opowiedz – poprosiła Teresa.
– Po prostu zadzwoniłem do National Biologicals i spytałem, czy ktoś ostatnio zamawiał bakterie dżumy, a oni powiedzieli, że laboratorium Frazera.
Teresa zareagowała, jakby dostała w twarz. Wściekła odwróciła się do Richarda.
– Tylko mi nie mów, że zamawiałeś towar. Myślałam, że masz to wszystko w swojej kolekcji?
– Dżumy nie miałem. Sądziłem, że dżuma narobi najwięcej hałasu w mediach. Zresztą co to za różnica? I tak nie dojdą, skąd pochodzą bakterie.
– Tu także się mylisz – oznajmił Jack. – National Biologicals znakuje swoje kultury bakterii. Odkryliśmy to w zakładzie już dawno.
– Ty idioto! Ślady za tobą ciągną się aż do drzwi mieszkania! – krzyknęła Teresa.
– Nie wiedziałem, że oznaczają swoje bakterie – odpowiedział potulnie Richard.
– O Boże! – jęknęła Teresa, spoglądając bezsilnie w sufit. – To znaczy, że wszyscy w jego zakładzie wiedzą o sztucznym zakażeniu dżumą.
– Co teraz zrobić? – zapytał nerwowo Richard.
– Poczekaj chwilę – powiedziała Teresa. Spojrzała na Jacka. – Nie jestem pewna, czy mówi prawdę. Nie bardzo mi to pasuje do tego, co mówiła Colleen. Zaraz do niej zadzwonię.
Rozmowa Teresy z Colleen była krótka. Teresa powiedziała swojej podwładnej, że martwi się o Jacka, i poprosiła ją, aby porozmawiała z Chetem i wypytała go, jak rozwinęła się sprawa z teorią o celowych zakażeniach. Chciała wiedzieć, czy ktokolwiek jeszcze podpisuje się pod nią. Poinformowała Colleen, że choć sama jest w tej chwili nieuchwytna, zadzwoni za piętnaście minut, by dowiedzieć się, co ustaliła.
W czasie oczekiwania przeważnie milczeli. Teresa jedynie zapytała Richarda, czy na pewno zniszczył wszystkie bakterie. Brat zapewnił ją, że wszystko spuścił z wodą.
Po kwadransie raz jeszcze połączyła się z Colleen. Na koniec krótkiej rozmowy Teresa podziękowała i odwiesiła słuchawkę.
– To pierwsza dobra wiadomość dzisiejszego wieczoru. Nikt w Zakładzie Medycyny Sądowej nie daje złamanego centa za teorię Jacka. Chet powiedział Colleen, że wszyscy kładą to na karb nienawiści Jacka do AmeriCare.
– Więc może nikt inny nie wie o laboratorium i oznaczonych bakteriach – doszedł do wniosku Richard.
– No właśnie. A to dramatycznie zmienia sytuację. Teraz musimy jedynie pozbyć się Jacka.
– A jak to zrobimy?
– Po pierwsze weźmiesz łopatę, wyjdziesz i wykopiesz dół. Najlepiej za stodołą, pod jeżynami.
– Teraz?
– Przecież nie możemy z tym czekać w nieskończoność, ty idioto.
– Ziemia jest pewnie zmarznięta. To jakbym miał kopać w granicie – narzekał Richard.
– Trzeba było pomyśleć wcześniej, kiedy warzyłeś to całe piwo. Wynoś się stąd i zabieraj do roboty. Łopata i kilof powinny być w szopie.
Richard mamrotał coś pod nosem, wkładając kurtkę. Wziął latarnię i wyszedł.
– Tereso, nie sądzisz, że posunęłaś się trochę za daleko? -zapytał Jack.
Wstała z kanapy i weszła do kuchni. Oparła się o kredens i spojrzała na Jacka.
– Nie próbuj wzbudzić we mnie litości. Ostrzegałam cię kilkanaście razy, żebyś zostawił tę sprawę. Teraz możesz winić wyłącznie siebie.
– Nie wierzę, że kariera zawodowa jest dla ciebie aż tyle warta. Umarli ludzie, a umrze jeszcze więcej, nie tylko ja.
– Nigdy nie chciałam, żeby umierali. To zawdzięczamy memu pustogłowemu bratu. Kochał się w tych mikrobach od szkoły średniej. Kolekcjonował bakterie jak filatelista znaczki. Podniecały go. Może powinnam była się spodziewać, że kiedyś popełni jakieś szaleństwo, zresztą czy ja wiem. Teraz próbuję jedynie wyciągnąć nas oboje z tego bałaganu.
– Przecież jesteś rozsądna. Doskonale wiesz, że jesteś równie winna jak on.
– Jack, coś ci powiem. W tej chwili zupełnie nie dbam o to, co myślisz.
Wróciła do kominka. Słyszał, że dorzuciła kilka polan do ognia. Złożył głowę na przedramieniu i zamknął oczy. Mizernie się czuł, był chory i przerażony. Skazaniec daremnie oczekujący ułaskawienia.
Kiedy godzinę później otworzyły się drzwi, Jack podskoczył. Znowu się zdrzemnął. Pojawił się nowy symptom choroby – gdy poruszał gałkami oczu, czuł przejmujący ból.
– Wykopanie dziury okazało się łatwiejsze, niż myślałem – stwierdził Richard. Zrzucił kurtkę. – W ogóle nie była zmarznięta. Kiedyś musiało w tym miejscu być bagno, bo nie natrafiłem na ani jeden kamyk.
– Mam nadzieję, że dół jest dostatecznie głęboki – odezwała się Teresa, odkładając książkę. – Nie chcę więcej żadnych wpadek, jak na przykład wypłukanie ciała przez wiosenne deszcze.
– Absolutnie wystarczy – zapewnił Richard i poszedł do łazienki umyć ręce.
Kiedy wrócił, Teresa włożyła płaszcz.
– Dokąd idziesz?
– Wychodzę. Przejdę się, a ty go w tym czasie zabijesz.
– Zaraz. A czemu ja?
– Jesteś mężczyzną – odpowiedziała ze złośliwym uśmiechem. – To męska robota.
– Do diabła z tym. – Nie zamierzam go zabijać. Nie mógłbym. Nie mogę zastrzelić kogoś skutego kajdankami.
– Nie wierzę ci. Gadasz bez sensu. Nie miałeś skrupułów, gdy wkładałeś śmiercionośne bakterie do nawilżaczy, które miały ratować bezbronnych ludzi, chociaż wiedziałeś, że ich mordujesz, a teraz masz wyrzuty sumienia.
– To bakterie zabijały. To była walka między bakterią a systemem immunologicznym człowieka. Ja właściwie nie zabijałem. Oni mieli szansę.
– Zaraz, chwileczkę, uspokój się! – zawołała Teresa, wznosząc oczy w górę. – Dobra, bakterie zabijały nie ty. Teraz też nie ty zabijesz, tylko kula. Może być? Uspokaja to twoje pokrętne poczucie odpowiedzialności?
– To co innego. Tego się w ogóle nie da porównać.
– Richard, nie mamy wyboru. Inaczej pójdziesz na resztę życia do więzienia.
Richard z wahaniem spoglądał na leżący na stoliku rewolwer.
– Bierz go! – rozkazała, widząc, że patrzy na broń.
Ruszył, ale zaraz się cofnął.
– No dalej! – nalegała.
Podszedł do stolika i niezdecydowanym ruchem sięgnął po rewolwer. Trzymając za rękojeść, kciukiem odciągnął kurek.
– Dobrze. Teraz idź tam i zrób to.
– Może gdybyśmy zdjęli mu kajdanki, a on zaczął uciekać… – powiedział. Nie dokończył, widząc wpatrzone w siebie płonące złością oczy siostry.
Bez ostrzeżenia spoliczkowała go. Richard cofnął się pod uderzeniem. Złość w nim zakipiała.