Выбрать главу

Susanne zerknęła na wbitą w grzbiet dłoni igłę. Jako doświadczona pacjentka zasugerowała, iż chyba nadszedł czas na zrezygnowanie z kroplówki.

– Może powinnam to sprawdzić – odpowiedziała siostra i kołyszącym się krokiem wyszła z pokoju.

Wykręcając głowę do tyłu, Susanne spojrzała na świeżo zawieszoną butelkę. Chciała się zorientować, co jej podają, lecz butelka zawieszona była do góry nogami i nie zdołała przeczytać napisu na etykiecie.

Miała zamiar przewrócić się na bok, ale natychmiast dał znać o sobie gwałtowny ból, przypominając o minionym zabiegu. Zdecydowała się pozostać na plecach.

Ostrożnie wzięła głęboki wdech. Niczego niepokojącego nie poczuła.

Zamykając oczy, spróbowała się uspokoić. Zdawała sobie sprawę, że ciągle jest pod wpływem silnej dawki środków przeciwbólowych i usypiających podanych przed zabiegiem, nie powinna więc mieć kłopotów z zaśnięciem. Nie była jednak pewna, czy życzy sobie zasnąć w pokoju, do którego ciągle ktoś wchodzi i wychodzi.

Bardzo delikatny odgłos plastyku uderzającego o plastyk wyodrębnił się ze szpitalnego szumu i wzbudził uwagę Susanne. Natychmiast otworzyła oczy. Tuż obok biurka zobaczyła sanitariusza.

– Przepraszam! – zawołała.

Sanitariusz obrócił się. Był przystojnym mężczyzną w białym kitlu. Stał za daleko, aby Susanne zdołała dostrzec nazwisko na przypiętej do kieszeni wizytówce. Robił wrażenie zaskoczonego wołaniem Susanne.

– Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem pani – powiedział młody mężczyzna.

– Wszyscy mi przeszkadzają – odparła kąśliwie. – Czuję się tutaj jak na dworcu głównym.

– Niezwykle mi przykro – odpowiedział mężczyzna. – Wrócę później, jeśli pani sobie życzy.

– Co pan robi? – zapytała.

– Tylko napełniam nawilżacz – wyjaśnił.

– A po cóż mi nawilżacz? – znowu zapytała Susanne. – Po pierwszej cesarce nie potrzebowałam go, to dlaczego teraz mam go potrzebować?

– Anestezjolodzy często każą je włączać o tej porze roku -odpowiedział sanitariusz. – Zaraz po operacji pacjenci często cierpią z powodu suchości w gardle. Użycie nawilżacza zazwyczaj pomaga w pierwszym dniu, czasami wystarcza tylko kilka godzin. W którym miesiącu rodziła pani poprzednie dziecko?

– W maju.

– I to pewnie jest powód, dla którego wtedy nie dostała pani nawilżacza. Czy życzy sobie pani, abym wrócił później?

– Rób pan, co do pana należy – odpowiedziała Susanne.

Gdy tylko wyszedł sanitariusz, wróciła pielęgniarka.

– Miała pani rację. Zgodnie z poleceniem po opróżnieniu pierwszej butelki należy odłączyć kroplówkę.

Susanne ledwo skinęła. Już chciała zapytać, czy zapominanie poleceń lekarzy jest rutynowym zachowaniem pielęgniarki, ale dała spokój. Pragnęła jak najszybciej stąd wyjść.

Po odłączeniu kroplówki Susanne zdołała się na tyle odprężyć, że zasnęła. Nie na długo jednak. Ktoś potrząsnął ją za ramię.

Susanne otworzyła oczy i spojrzała w uśmiechniętą twarz innej pielęgniarki. Na pierwszy plan wybijała się strzykawka gotowa do użycia.

– Mam coś dla pani – powiedziała siostra, jakby Susanne była dzieckiem, a strzykawka cukierkiem.

– Co to? – zapytała Susanne. Instynktownie cofnęła się.

– To zastrzyk przeciwbólowy, o który pani prosiła – wyjaśniła siostra. Proszę więc odwrócić się, a ja podam lekarstwo.

– Nie prosiłam o żaden zastrzyk – zaprzeczyła Susanne.

– Ależ oczywiście, że pani prosiła – upierała się siostra.

– Na pewno nie – Susanne powtórzyła swoje.

Wyraz twarzy pielęgniarki zmienił się nagle, jakby chmura przesłoniła słońce.

– W takim razie jest to polecenie lekarza. Będzie pani dostawać zastrzyk co sześć godzin.

– Ale nie odczuwam dotkliwego bólu. Jedynie kiedy się poruszam albo głęboko oddycham.

– A no właśnie – podchwyciła siostra. – Musi pani oddychać głęboko, inaczej złapie pani zapalenie płuc. No dalej, proszę być grzeczną dziewczynką.

Susanne zastanowiła się przez moment. Z jednej strony miała ochotę się sprzeciwić. Z drugiej jednak strony chciała, aby się nią opiekowano, i nie widziała nic złego w przeciwbólowych zastrzykach. Może nawet pomogą jej lepiej zasnąć.

– No dobrze – zgodziła się w końcu.

Zaciskając zęby, odwróciła się, a pielęgniarka wstrzyknęła jej w pośladek dawkę środka przeciwbólowego.

Rozdział 4

Środa, godzina 14.05, 20 marca 1996 roku

– Dobrze wiesz, że Laurie ma rację – stwierdził Chet McGovern.

Chet i Jack siedzieli w wąskim pokoju, który dzielili, na czwartym piętrze budynku medycyny sądowej. Każdy z nich trzymał nogi na własnym szarym, metalowym biurku. Skończyli autopsje na ten dzień, zjedli lunch i zamierzali za chwilę zabrać się do papierkowej roboty.

– Jasne, że ma rację – przyznał Jack.

– No to jeśli to wiesz, po co prowokujesz Calvina? Nie zachowujesz się racjonalnie. Nie dajesz sobie żadnych szans. Przecież to musi wpłynąć na awans.

– Nie chcę się piąć w górę – oznajmił Jack.

– Czy dobrze zrozumiałem? – zapytał Chet. W medycynie pomysł, aby dobrowolnie zrezygnować z ubiegania się o awans, uznawany był za herezję.

Jack zdjął nogi z biurka. Wstał, przeciągnął się i głośno ziewnął. Był krępym mężczyzną, wzrostu metr osiemdziesiąt, przyzwyczajonym do fizycznej aktywności. Stanie przy stole autopsyjnym, a potem siedzenie przy biurku powodowało kurcze mięśni, szczególnie nóg.

– Lubię być dolnym wizerunkiem na totemie – powiedział Jack, strzelając stawami napinanych palców.

– Nie chciałbyś zrobić kolejnego stopnia specjalizacji? -zapytał Chet z niedowierzaniem.

– Oczywiście, że chciałbym zrobić kolejny stopień specjalizacji – odrzekł Jack. – Ale to nie to samo. Dopóki chodzi o zrobienie stopnia specjalizacji, dopóty jest to sprawa osobista. A to, o co ja nie dbam, to odpowiedzialność nadzorcy. Po prostu chcę wykonywać robotę patologa sądowego. Do diabła z biurokracją i protokołem.

– Jezu – mruknął Chet, również zdejmując nogi z biurka. – Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że już cię trochę poznałem, rzucacz podkręconą piłkę. Pracujemy razem już pięć miesięcy, a ty ciągle jesteś nie rozwiązaną zagadką. Psiakrew, przecież nawet nie wiem, gdzie mieszkasz.

– Nie przypuszczałem, że to cię obchodzi.

– Hejże, przecież wiesz, o czym mówię.

– Mieszkam na Upper West Side – poinformował przyjaciela Jack. – To żadna tajemnica.

– W okolicy Siedemdziesiątej? – zapytał Chet. – Nieco dalej.

– Osiemdziesiątej?

– Dalej.

– No nie, chyba nie chcesz powiedzieć, że dalej niż Dziewięćdziesiąta? – z niedowierzaniem powiedział Chet.

– Prawie – odparł Jack. – Mieszkam przy Sto Szóstej.

– Wielkie nieba! – zawołał Chet. – Mieszkasz w Harlemie.

Jack wzruszył ramionami. Usiadł przy biurku i sięgnął po nie dokończony formularz.

– A cóż w tym złego? – zapytał.

– Po jaką cholerę mieszkać w Harlemie? Tyle jest przyzwoitych miejsc w mieście i dookoła. Dlaczego tam? To nie może być miła okolica. Poza tym chyba dość niebezpieczna.

– Nie widzę tego w ten sposób – odparł Jack. – A do tego jest tam mnóstwo boisk sportowych, jedno z lepszych całkiem niedaleko mojego mieszkania. Wariuję na punkcie kozłowania piłki i koszykówki.

– Teraz wiem na pewno, że jesteś wariatem – stwierdził Chet. – Te boiska i gry z piłką kontrolują różne gangi. To zupełnie jakby pragnąć śmierci. Obawiam się, że możemy cię tu kiedyś oglądać w kawałkach i to wcale nie jako jednego z herosów roweru górskiego.

– Nigdy nie miałem żadnych kłopotów. A poza tym zapłaciłem za nowe tablice do gry i światła i kupiłem piłki. Gang z sąsiedztwa docenia moje starania i nawet troszczy się o boisko.

Chet przyglądał się koledze ze strachem. Próbował wyobrazić sobie Jacka biegającego po czarnym asfalcie boisk Harlemu. Widział w myślach, jak wyróżnia się z otoczenia ze swoimi jasnobrunatnymi włosami przyciętymi a la Juliusz Cezar. Ciekawe, czy któryś z graczy wie cokolwiek o Jacku, na przykład, że jest lekarzem. Uświadomił sobie jednak, że sam wie niewiele więcej.

– Co robiłeś, zanim poszedłeś na studia medyczne? – zapytał Jacka.

– Chodziłem do szkoły średniej. Zupełnie jak większość ludzi, którzy skończyli studia medyczne. Nie mów mi, że ty nie chodziłeś do szkoły średniej.