Выбрать главу

– Oczywiście, że chodziłem. Calvin ma rację: jesteś mądrala. Wiesz, o co pytani. Co robiłeś przed specjalizacją z patologii? – Chet od wielu miesięcy pragnął zadać to pytanie, ale nigdy nie było odpowiedniej chwili.

– Zostałem okulistą – wyznał Jack. – Miałem nawet praktykę w Champaign, w Illinois. Wiodłem życie zwykłego, konserwatywnego mieszkańca przedmieścia.

– Tak, no jasne, a ja byłem wtedy mnichem buddyjskim -zaśmiał się Chet. – Chociaż właściwie mogę sobie ciebie wyobrazić jako okulistę. W końcu sam byłem przez kilka lat lekarzem pogotowia ratunkowego, zanim mnie oświeciło. Ale konserwatysta? Nie, w żadnym razie nie uwierzę.

– Tak było – powtórzył Jack. – Na imię miałem wtedy John, nie Jack. Oczywiście nie rozpoznałbyś mnie. Miałem dłuższe włosy niż dzisiaj i czesałem je na prawą stronę, jak w szkole. No, a jeśli interesuje cię, w co się ubierałem, to preferowałem szkocką kratę.

– Co się stało? – Chet spoglądał na czarne dżinsy Jacka, niebieską sportową koszulę i granatowy krawat.

Stukanie we framugę drzwi zwróciło uwagę Cheta i Jacka. Odwrócili głowy i ujrzeli Agnes Finn, szefową laboratorium. Stała w drzwiach. Była niską, poważną kobietą w okularach z grubymi szkłami i prostymi jak druty włosami.

– Mamy coś trochę zaskakującego – zwróciła się do Jacka. W ręku trzymała kartkę. Zawahała się na progu. Jednak srogi wyraz jej twarzy nie zmienił się.

– Chcesz, żebyśmy zgadywali czy co? – zapytał Jack. Jego ciekawość rosła, w miarę jak przedłużało się milczenie Agnes.

Poprawiła okulary na nosie i wręczyła Jackowi wyniki.

– To badania na przeciwciała. Prosiłeś o nie w sprawie Nodelmana.

– Słowo daję! – powiedział tylko, rzuciwszy okiem na kartkę. Podał ją Chetowi. Ten spojrzał i aż podskoczył.

– A niech to! Nodelman miał cholerną dżumę?

– Oczywiście, nas także zaskoczyły wyniki – powiedziała Agnes swym zwykłym monotonnym głosem. – Czy coś jeszcze chciałbyś od nas?

Jack zagryzał dolną wargę, gdy myślał.

– Wyhodujmy kultury z wydzieliny któregoś z wrzodów. I spróbujmy zwykłych barwników. Które będą najlepsze na dżumę?

– Giemsa lub Waysona. Zazwyczaj one właśnie najlepiej potrafią ukazać dwubiegunową morfologię.

– Dobra, zróbmy to. Oczywiście najważniejsze to wyhodować wirus. Dopóki tego nie zrobimy, przypadek jest tylko prawdopodobną dżumą.

– Rozumiem – odpowiedziała Agnes i skierowała się w stronę drzwi.

– Nie muszę chyba przypominać, że powinniście być ostrożni! – Jack zawołał za Agnes.

– Nie ma potrzeby – odpowiedziała. – Mamy nowoczesne urządzenia zabezpieczające i nie omieszkam z nich skorzystać.

– Niesamowite – powiedział Chet, gdy zostali sami. – Skąd, do diabła, wiedziałeś?

– Nie wiedziałem – przyznał uczciwie Jack. – Calvin zmusił mnie do postawienia diagnozy. Prawdę powiedziawszy, myślałem, że żartuję. Faktycznie, objawy się zgadzały, ale i tak sądziłem, że łatwiej znaleźć śnieg w piekle niż dżumę w Nowym Jorku. No ale teraz to już nie jest zabawna sprawa. Jedyną korzyścią jest dziesięć dolców, które wygrałem od Calvina.

– Znienawidzi cię za nie – stwierdził Chet.

– O to dbam najmniej – skwitował Jack. – Jestem oszołomiony. Przypadek dżumy płucnej w marcu w Nowym Jorku, najprawdopodobniej złapanej w szpitalu! To nie może być prawdą, chyba że Manhattan General utrzymuje armię szczurów z pchłami. Nodelman musiał mieć kontakt z zarażonym zwierzęciem. Sądzę, że ostatnio podróżował. – Złapał za słuchawkę telefonu.

– Do kogo dzwonisz?

– Do Binghama, oczywiście – odpowiedział Jack i wybrał właściwy numer. – Nie możemy dopuścić do jakichś opóźnień. Chcę jak najszybciej pozbyć się tego gorącego ziemniaka.

Telefon odebrała pani Sanford. Poinformowała, że doktor Bingham jest niestety w ratuszu i zostanie tam najpewniej cały dzień. Zostawił polecenie, aby nie niepokoić go w czasie narady z burmistrzem.

– To tyle, jeśli chodzi o szefa – podsumował Jack.

Nie odłożył słuchawki, lecz zadzwonił do Calvina. I tu mu się nie powiodło. Sekretarka oznajmiła, że Calvina nie będzie cały dzień. Jakaś choroba w rodzinie. Odłożył słuchawkę i zaczął bębnić palcami po biurku.

– Bez skutku? – zapytał Chet.

– Cała góra jest chwilowo niedysponowana lub nieosiągalna. Pozostaliśmy sami sobie. – Jack nagle zerwał się z krzesła i wyszedł z biura.

Chet pospieszył za kolegą.

– Dokąd cię niesie? – Musiał prawie biec, żeby dotrzymać kroku Jackowi.

– Na dół, porozmawiać z Bartem Arnoldem. – Wszedł do windy i przycisnął dolny guzik. – Potrzebuję więcej informacji. Ktoś musi się dowiedzieć, skąd przyszła zaraza, albo miasto znajdzie się w prawdziwym kłopocie.

– Nie będzie lepiej, jeśli poczekasz na Binghama? – zapytał Chet. – Niepokoi mnie wyraz twoich oczu.

– Nie wiedziałem, że tak łatwo mnie przejrzeć – zaśmiał się Jack. – Ten przypadek to moja sprawa. Podnieca mnie.

Drzwi windy otworzyły się i Jack wyszedł. Chet przytrzymał je przed zamknięciem.

– Jack, zrób mi grzeczność i bądź ostrożny. Dobrze mi się pracuje z tobą w jednym pokoju. Nie rozpętuj zbyt wielu wichrów.

– Ja? – zapytał niewinnie Jack. – Jestem Mister Dyplomacja.

– A ja Muammar Kadafi. – Puścił drzwi, które zamknęły się z szelestem.

Gdy winda ruszała, Jack zanucił pod nosem dziarską melodię. Dodawał sobie otuchy, ale był też zadowolony z siebie. Uśmiechnął się, kiedy przypomniał sobie, co powiedział Laurie. Miał nadzieję, że Nodelman okaże się przypadkiem poważnej choroby szpitalnej, na przykład choroby legionistów, i w efekcie, on, Jack, przyprawi AmeriCare o prawdziwą zgagę. Dżuma byłaby dziesięć razy lepsza. A oprócz tego, że dołoży AmeriCare, z przyjemnością odbierze dziesięć dolców od Calvina.

Jack wszedł na parter i skierował się prosto do biura Barta Arnolda. Bart był przełożonym asystentów. Jack ucieszył się, że zastał go w pokoju.

– Mamy diagnozę prawdopodobnej dżumy. Muszę natychmiast porozmawiać z Janice Jaeger – powiedział Jack.

– Będzie spała – odparł Bart. – Czy to nie może poczekać?

– Nie.

– Bingham albo Calvin wiedzą już o tym?

– Obaj wyszli i nie wiem, kiedy wrócą.

Bart zawahał się przez moment, wreszcie otworzył boczną szufladę biurka. Sprawdził numer Janice i wykręcił go. Gdy odebrała telefon, przeprosił, że ją budzi, i wyjaśnił, że doktor Stapleton koniecznie musi z nią porozmawiać. Wręczył mu słuchawkę.

Jack także przeprosił, a następnie poinformował o Nodelmanie. Wszelkie oznaki senności w głosie Janice zniknęły jak ręką odjął.

– W czym mogę ci pomóc? – zapytała.

– Czy znalazłaś jakieś informacje o podróżach w wywiadach szpitalnych?

– Nie przypominam sobie.

– A jakieś sygnały o kontaktach ze zwierzętami domowymi lub dzikimi?

– Nie – odpowiedziała. – Ale mogę przyjechać wieczorem i to sprawdzić. Tego rodzaju pytań zazwyczaj się nie zadaje.

Jack podziękował jej i obiecał, że sam zajmie się wyjaśnieniem sprawy. Odłożył słuchawkę, podziękował Bartowi i pospieszył do siebie.

Chet podniósł wzrok, gdy Jack wpadł do pokoju.

– Dowiedziałeś się czegoś? – zapytał.

– Niczego, o co pytałem – odrzekł szczęśliwy. Złapał teczkę Nodelmana. Wertując szybko dokumenty, znalazł formularz osobisty zmarłego. Były tam zapisane numery telefonów do najbliższych denata. Przesuwając wskazującym palcem po papierze, wybrał numer do żony Nodelmana. Połączenie z Bronxem.

Po drugim sygnale odebrała pani Nodelman.

– Nazywam się doktor Stapleton – przedstawił się Jack. – Jestem lekarzem sądowym dla miasta Nowy Jork. – Od razu wyjaśnił, kto to jest lekarz sądowy, gdyż nawet dawne określenie "koroner" nic nie mówiło pani Nodelman.

– Chciałbym zadać pani kilka pytań – powiedział, kiedy zrozumiała, z kim rozmawia.

– To się stało tak nagle – zaczęła i zaczęła płakać. – Był cukrzykiem, prawda. Ale nic nie wskazywało, że może umrzeć tak nagle.

– Bardzo pani współczuję z powodu straty. Czy pani mąż w ostatnim czasie odbywał jakieś podróże?

– Był w New Jersey jakiś tydzień temu. – Jack usłyszał, że wysiąkała nos.

– Myślałem o podróżach w odleglejsze strony – poprawił się Jack. – Na Południowy Zachód albo może do Indii.