Выбрать главу

– Przyszedłem w sprawie pańskiego pacjenta, Donalda Nodelmana – poinformował Jack, przechodząc od razu do rzeczy. – Wszystko wskazuje na to, że zdiagnozowaliśmy u niego dżumę.

Wainwrightowi opadła szczęka.

– To niemożliwe – zdołał wykrztusić po dobrej chwili. Jack wzruszył ramionami.

– Sądzę, że możliwe. Badanie na antyciała dżumy jest całkiem solidne. Oczywiście nie wyhodowaliśmy jeszcze samych kultur, ale…

– Wielkie nieba. – Nerwowo tarł dłonią podbródek. – Szokująca wiadomość.

– To rzeczywiście niespodzianka – zgodził się Jack. – Tym bardziej, że przez pięć dni przed wystąpieniem objawów pacjent przebywał w szpitalu.

– Nigdy nie słyszałem o przypadku dżumy dymieniczej -wyznał doktor Wainwright.

– Ani ja – przyznał Jack. – Ale to nie dżuma dymienicza, lecz płucna i jak pan zapewne wie, okres inkubacji w tym przypadku jest krótszy, prawdopodobnie dwa, trzy dni.

– Jednak nie mogę w to uwierzyć. Zaraza? To mi nawet nie przeszło przez myśl.

– Ktoś jeszcze o podobnych objawach? – zapytał krótko Jack.

– Mnie nic przynajmniej o tym nie wiadomo, ale może być pan spokojny, że szybko je zlokalizujemy, jeśli są.

– Interesuje mnie życie tego mężczyzny – przyznał Jack. – Jego żona stanowczo twierdzi, że nie podróżował, nie miał zagranicznych gości z miejsc endemicznie zagrożonych dżumą. Wątpi także, aby wszedł w kontakt z dzikim zwierzęciem. Czy to również zaprzątnęło pańską uwagę?

– Pracował w dziale odzieży. Zajmował się księgowością. Nigdy nie podróżował. Nie był myśliwym. Ostatnio często go widywałem; próbowałem utrzymać jego poziom cukru pod kontrolą.

– Na którym oddziale leżał?

– Na oddziale wewnętrznym, na szóstym piętrze. Pokój siedemset siedem. Zapamiętałem ten numer.

– Pojedynczy pokój?

– Wszystkie nasze pokoje są jednoosobowe – odpowiedział doktor Wainwright.

– To może pomóc. Czy mogę zobaczyć pokój?

– Oczywiście. Jednak sądzę, że powinienem zawiadomić doktor Mary Zimmerman, która jest u nas lekarzem nadzorującym przypadki chorób zakaźnych. Musi się jak najszybciej o wszystkim dowiedzieć.

– Bez wątpienia – zgodził się Jack. – Tymczasem nie będzie pan miał nic przeciwko temu, jeśli pojadę na szóste piętro i rozejrzę się po pokoju?

– Proszę – odparł doktor Wainwright i gestem zaprosił Jacka do wyjścia. – Zadzwonię do doktor Zimmerman i spotkamy się na górze. – Sięgnął po telefon.

Jack wrócił do głównego budynku szpitala. Wsiadł do windy i pojechał na szóste piętro. Gdy wysiadł, zorientował się, że jest ono podzielone na dwie części. Północna część mieściła oddział chorób wewnętrznych, a skrzydło południowe zajmował oddział położniczo-ginekologiczny. Jack przeszedł przez drzwi prowadzące do skrzydła północnego.

Nie zdążył jeszcze zamknąć za sobą drzwi, a już wiedział, że informacja o zarazie dotarła na oddział. Nerwowa krzątanina, cały personel w świeżo rozdanych maskach na twarzy. Doktor Wainwright nie tracił czasu.

Nikt nie zwrócił uwagi na Jacka, gdy szedł do pokoju 707. Pchnął drzwi i zaskoczony zobaczył, jak dwóch pielęgniarzy z zakrytymi twarzami wywozi na łóżku zdziwionego pacjenta również w masce na twarzy. Trzymał kurczowo swoje rzeczy, był więc w pośpiechu przenoszony do innego pokoju. Gdy tylko wyszli, Jack wszedł do środka.

Pokój 707 był trudną do opisania salą szpitalną o nowoczesnym wystroju; całe wnętrze starego budynku musiało być całkiem niedawno wyremontowane i przebudowane.

Metalowe umeblowanie było typowe dla szpitalnego wyposażenia. W pokoju stało łóżko, biurko, pokryte tworzywem krzesło, nocny stolik i ruchomy wysoki stolik przystawiany do łóżka. Telewizor stał na półce podwieszonej do sufitu.

Klimatyzator znajdował się pod oknem. Jack podszedł do niego, podniósł pokrywę i zajrzał do środka. Rury z gorącą i zimną wodą przeprowadzono przez betonową podłogę, dalej przechodziły przez moduł z termostatem i wentylatorem wydmuchującym na pokój strumień powietrza. Po sprawdzeniu Jack uznał, że w urządzeniu nie ma otworu, którym szczur mógłby przedostać się do pomieszczenia.

Wszedł do łazienki, obejrzał dokładnie umywalkę, muszlę klozetową i prysznic. Odniósł wrażenie, że kafelki w toalecie położono całkiem niedawno. W suficie znajdowała się kratka wentylacyjna. Schylił się i otworzył szafkę pod umywalką i znowu nie znalazł żadnego przejścia dla szczura.

Słysząc głosy w pokoju, Jack wyszedł z toalety i spotkał doktora Wainwrighta zakładającego maskę na twarz. Towarzyszyły mu dwie kobiety i mężczyzna, wszyscy w maskach. Kobiety ubrane były w długie, lekarskie kitle, które przypomniały Jackowi profesorów akademii medycznej.

Doktor Wainwright wręczył Jackowi maskę i dokonał prezentacji. Wyższą kobietą okazała się pani doktor Mary Zimmerman, lekarz chorób zakaźnych i przewodnicząca Komitetu Kontroli Chorób Zakaźnych. Jack wyczuł w niej poważną kobietę, która przyjęła wobec zaistniałych okoliczności postawę raczej defensywną. Zaraz po przedstawieniu poinformowała, że jest internistą z dodatkową specjalizacją w dziedzinie chorób zakaźnych.

Nie bardzo wiedząc, jak zareagować na takie rewelacje, Jack po prostu skomplementował ją.

– Nie miałam okazji rozmawiać z panem Nodelmanem – dodała.

– Jestem przekonany, że gdyby rozmawiała pani z pacjentem, postawiłaby pani natychmiast właściwą diagnozę -odpowiedział Jack, starając się ze wszystkich sił nie doprawiać słów sarkazmem.

– Bez wątpienia – stwierdziła.

Drugą kobietą była Kathy McBane i Jack z zadowoleniem przyjął możliwość zmiany tematu, szczególnie gdy okazało się, że w obejściu jest o wiele bardziej sympatyczna niż jej przełożona z komitetu. Dowiedział się, że jest siostrą przełożoną oraz członkiem komitetu kontroli chorób zakaźnych. Było normalną praktyką, że w takim komitecie reprezentowana była większość, jeśli nie wszystkie piony zatrudnienia.

Towarzyszył im George Eversharp. Nosił gruby, bawełniany, niebieski kombinezon. Jak się Jack domyślił, był kierownikiem działu technicznego i także członkiem komitetu.

– Jesteśmy niezwykle wdzięczni panu doktorowi Stapletonowi za szybką diagnozę – powiedział doktor Wainwright, próbując nieco rozluźnić napiętą atmosferę.

– Po prostu szczęśliwy traf – odpowiedział Jack.

– Już zaczęliśmy działać – oznajmiła beznamiętnym głosem doktor Zimmerman. – Aby rozpocząć działania profilaktyczne, nakazałam sporządzić listę osób, które mogły mieć kontakt z chorym.

– Myślę, że to bardzo roztropnie – zgodził się Jack.

– Szpitalny komputer poszukuje teraz informacji o pacjentach z objawami mogącymi sygnalizować dżumę – informowała dalej.

– Godne pochwały – skwitował Jack.

– Tymczasem musimy ustalić genezę tego przypadku -powiedziała.

– Pani myśli biegną dokładnie tym samym torem co moje -zauważył Jack.

– Radziłabym więc panu założyć maskę – odpowiedziała.

– Jasne – zgodził się i założył ją na twarz.

Doktor Zimmerman odwróciła się do George'a Eversharpa.

– Proszę kontynuować to, co pan zaczął mówić o obiegu powietrza.

Jack słuchał z uwagą, jak inżynier Eversharp wyjaśniał działanie szpitalnego systemu wentylacji. Powietrze z hallu przechodziło do pokoi, a stąd do łazienek. Następnie było filtrowane. Powiedział także, że w kilku pokojach powietrze mogło krążyć w systemie wewnętrznym.

– Czy to jeden z takich pokoi? – zapytała doktor Zimmerman.

– Nie – odpowiedział Eversharp.

– Czyli że nie można założyć, iż bakterie wywołujące dżumę dostały się do systemu wentylacyjnego i skaziły tylko ten pokój? – pytała dalej doktor Zimmerman.

– Nie. – Powietrze jest rozprowadzane równomiernie do wszystkich pokoi.

– I szansa, że bakterie wydostaną się z tego pokoju i przedostaną do hallu, jest mała, tak?

– To wręcz niemożliwe, pani doktor. Jedynym sposobem, w jaki mogły wydostać się z pokoju, było opuszczenie go na nosicielu.

– Przepraszam – doszło nagle do zgromadzonych. Odwrócili się i ujrzeli pielęgniarkę stojącą w -drzwiach. Ona także nosiła maskę. – Pan Kelley chciałby się z państwem spotkać w pokoju pielęgniarek.

Bez słowa komentarza skierowali się natychmiast do drzwi. Gdy Kathy McBane znalazła się tuż przed Jackiem, zapytał ją:

– Kim jest pan Kelley?

– Jest prezydentem szpitala – odpowiedziała siostra przełożona.