Выбрать главу

– Myślę, że spodoba ci się życie w Chicago – powiedział z nadzieją w głosie. – Tak bardzo tęsknię za wami wszystkimi. Westchnęła.

– My też tęsknimy za tobą. Ale nie w tym rzecz. Jeśli zrezygnuję z pracy na uniwersytecie, dziewczynki będą musiały pójść do zatłoczonej publicznej szkoły w centrum miasta. Twoje wynagrodzenie na stażu nie pozwoli na więcej.

Z charakterystycznym trzaskiem włączyły się megafony, z których po raz ostatni wezwano pasażerów do Champaigne do zajęcia miejsc w samolocie.

– Musimy już iść – powiedziała Marilyn. – Spóźnimy się na lot.

John skinął ze zrozumieniem i otarł łzę.

– Wiem. Obiecaj, że to przemyślisz.

– Oczywiście. Pomyślę – niemalże warknęła. Opamiętała się. Westchnęła raz jeszcze. Nie chciała, aby wiedział, że jest zagniewana. – Tylko o tym ostatnio myślę – dodała łagodnie.

Uniosła ręce i zarzuciła je mężowi na szyję. Objął ją i gwałtownie i mocno przytulił.

– Uważaj – jęknęła – połamiesz mi żebra.

– Kocham cię – odpowiedział stłumionym głosem. Wtulił twarz w zagłębienie jej ramienia.

Szczerze odwzajemniwszy uścisk, Marilyn zawołała dziewczynki i razem skierowały się do wyjścia. Kontrolerowi przy drzwiach pokazała przepustki na pokład, przepchnęła przed sobą córki i poszła rękawem do samolotu. Idąc, machała jeszcze do Johna przyglądającego się przez szybę z poczekalni. Gdy wchodzili na pokład, machnęła raz jeszcze. To miał być ostatni gest pożegnania.

– Czy będziemy musieli się przeprowadzić? – jęknęła pytająco Lydia. Miała dziesięć lat i chodziła do piątej klasy.

– Ja się nie przeprowadzam – odezwała się Tamara. Miała jedenaście lat i silną wolę. – Przeprowadzę się do Connie. Powiedziała, że mogę z nią zamieszkać.

– I jestem pewna, że przedyskutowałaś to z jej mamą -wtrąciła się sarkastycznie Marilyn.

Walczyła ze sobą z całych sił, aby dziewczynki nie widziały łez w jej oczach. Pozwoliła, aby pierwsze wsiadły do małego samolotu śmigłowego. Skierowała je na wyznaczone fotele i stoczyła kłótnię na temat, kto ma siedzieć oddzielnie. Fotele ustawione były bowiem po dwa.

Córkom, które usilnie domagały się wyjaśnień, wytłumaczyła, jaka, ogólnie rzecz biorąc, czeka ich przyszłość. Prawdę powiedziawszy, nie wiedziała, co będzie najlepsze dla rodziny. Samolot zapuszczał silniki z takim warkotem, że dalsza rozmowa stawała się niemożliwa. Gdy maszyna opuściła terminal i kołowała na pas startowy, Marilyn przycisnęła nos do okna. Zastanawiała się, skąd weźmie dość siły na podjęcie decyzji.

Na południowym zachodzie błysnął piorun i wyrwał Marilyn z zadumy. Przypomniał jej, jak bardzo nie lubiła lotów takimi samolotami. Nie miała tego samego poczucia bezpieczeństwa w małych samolotach co w dużych, obsługujących stałe linie między dużymi miastami. W nie uświadomionym odruchu zacisnęła mocniej pas i sprawdziła zabezpieczenie dziewczynek.

Gdy samolot odrywał się od ziemi, z taką siłą zacisnęła dłonie na oparciach fotela, jakby była przekonana, że w ten sposób pomoże jej bezpiecznie wzlecieć w powietrze. Dopiero kiedy ziemia wyraźnie oddaliła się od nich, Marilyn zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech.

– Jak długo tata zamierza mieszkać w Chicago?! – zawołała Lydia z fotela po drugiej stronie przejścia.

– Pięć lat – odpowiedziała mama. – Aż skończy swój staż.

– Mówiłam ci! – wrzasnęła Lydia do Tamary. – Do tego czasu będziemy stare.

Nagły wstrząs wywołał kolejny śmiertelny uścisk dłoni Marilyn na oparciach fotela. Rozglądnęła się po kabinie. Fakt, że nikt nie panikował, był pewnym pocieszeniem. Zerknęła przez okno. Samolot całkowicie pochłonęły chmury. Kolejna błyskawica przerażająco rozświetliła powietrze.

Lecieli na południe. Turbulencje wzrastały z częstotliwością odpowiednią do coraz częstszych błyskawic. Zwięzła zapowiedź pilota, iż spróbuje znaleźć spokojniejszy tunel powietrza na innej wysokości, nieco osłabiły rosnący w Marilyn strach. Pragnęła mieć już za sobą ten lot.

Pierwszym sygnałem prawdziwego nieszczęścia było dziwne światło, które wypełniło samolot, a zaraz potem potężny wstrząs i wibracja. Kilku z pasażerów wydało na wpół stłumione okrzyki, co do reszty zmroziło Marilyn. Instynktownie sięgnęła w stronę Tamary i przytuliła ją mocno do siebie.

Wibracja stawała się coraz silniejsza, gdy samolot z olbrzymim wysiłkiem skręcał w prawo. W tym samym momencie ryk silnika przeszedł w ogłuszający skowyt. Czując, że została wtłoczona w fotel i całkowicie straciła orientację w przestrzeni, Marilyn wyjrzała przez okno. W pierwszej chwili nie widziała nic prócz chmur. Wtedy spojrzała do przodu i serce podeszło jej do gardła. Ziemia biegła ku nim jak na złamanie karku! Lecieli prosto ku niej…

Godzina 22.40, Nowy Jork, Manhattan General Hospital

Teresa Hagen próbowała przełykać, lecz sprawiało jej to trudności, usta miała suche jak pieprz. Kilka minut wcześniej otworzyła oczy i przez chwilę była całkiem zdezorientowana. Kiedy zrozumiała, że leży na sali pooperacyjnej, wszystko wróciło w jednym błysku.

Problem pojawił się bez ostrzeżenia poprzedniego wieczoru, kiedy wraz z Matthew wybrali się na obiad. Nie czuła żadnego bólu. Pierwsze zaniepokoiło ją uczucie wilgoci na wewnętrznej stronie uda. W toalecie z przerażeniem stwierdziła, że krwawi. I nie było to kilka krwawych plamek. To był regularny krwotok. Od pięciu miesięcy była w ciąży i przeczuwała, że to może zakończyć się nieszczęściem.

Od tej chwili wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Skontaktowała się ze swoją lekarką, doktor Carol Glanz, która zaproponowała spotkanie w Manhattan General Hospital, w izbie przyjęć. Lekarz stwierdził, iż wszystko wskazuje na ciążę ektopową. Płód zamiast usadowić się w macicy, zatrzymał się poza nią, w jednym z jajowodów.

Chwilę po przebudzeniu przy łóżku znalazła się jedna z sióstr. Zapewniała, że wszystko jest w porządku.

– Co z dzieckiem? – zapytała Teresa. Wyczuła grube opatrunki na niepokojąco płaskim brzuchu.

– Na ten temat lekarz wie znacznie więcej niż ja – odparła pielęgniarka. – Powiadomię panią doktor, że pani się obudziła. Wiem, że chce z panią porozmawiać.

Zanim pielęgniarka odeszła, Teresa poskarżyła się na suchość w gardle. Dostała kilka kostek lodu i po chwili zimny płyn przyniósł ulgę.

Teresa zamknęła oczy. Najwidoczniej musiała się zdrzemnąć, ocknęła się, słysząc, jak ktoś wymawia jej imię. Doktor Carol Glanz przyszła z nią porozmawiać.

– Jak się czujesz? – zapytała lekarka.

Zapewniła ją, że dzięki kawałeczkom lodu czuje się dobrze, i zapytała o dziecko.

Doktor Glanz wzięła głęboki wydech, wyciągnęła rękę i położyła dłoń na ramieniu Teresy.

– Obawiam się, że mam dwie smutne wiadomości – powiedziała.

Teresa czuła, jak się napręża.

– To była ciąża ektopowa – stwierdziła, używając medycznego określenia, które, jak sądziła, miało ułatwić trudne zadanie. – Musieliśmy przerwać ciążę, no i oczywiście dziecka nie uratowaliśmy.

Teresa skinęła, starając się nie okazywać żadnych emocji. Spodziewała się tego i próbowała zawczasu się przygotować. Jednak nie była przygotowana na następną wiadomość, którą przekazała jej doktor Glanz.

– Niestety operacja nie była łatwa. Pojawiły się pewne komplikacje, które były przyczyną tak poważnego krwawienia. Musieliśmy poświęcić macicę. Musieliśmy ją usunąć.

W pierwszej chwili umysł Teresy nie potrafił zrozumieć tych słów. Kiwnęła głową i patrzyła w oczekiwaniu na dalsze, szczegółowe informacje.

– Wiem, że to musi być dla ciebie niezwykle bolesne -mówiła dalej doktor Glanz. – Chciałabym jednak, abyś zrozumiała, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, aby uniknąć tego nieszczęśliwego rozwiązania.

Nagłe uświadomienie sobie znaczenia słów, które do niej skierowano, wstrząsnęło Teresą. Jej spokojny głos wyrwał się z narzuconych okowów opanowania i krzyknęła w rozpaczy: