– A to dlaczego? – zapytała Laurie.
– To długa historia – odpowiedział z szelmowskim uśmiechem. – Któregoś pięknego dnia powinniśmy wybrać się na drinka i ty opowiesz mi o swoich przedawkowaniach, a ja ci opowiem o sobie i AmeriCare.
Laurie nie wiedziała, czy zaproszenie było poważne, czy nie. Niewiele wiedziała o Jacku Stapletonie z czasów przed pracą w biurze inspektora. O ile się orientowała, nikt o nim nic więcej nie wiedział. Jack był znakomitym patologiem sądowym, pomimo że dopiero co ukończył specjalizację. Ale nie prowadził życia towarzyskiego, a w krótkich rozmowach nigdy się nie odsłaniał. Zdołała jedynie ustalić, że ma czterdzieści jeden lat, nie jest żonaty, jest zajmująco nonszalancki i pochodzi ze Środkowego Zachodu.
– Powiem ci, co ustalę – powiedział i skierował się do pokoju przejściowego.
– Jack, przepraszam! – zawołała za nim Laurie.
Zatrzymał się i odwrócił.
– Nie pogniewasz się, jeśli dam ci małą radę – zawahała się. Mówiła impulsywnie. Normalnie nie zachowywała się w ten sposób, ale ceniła Jacka i miała nadzieję, że popracują jeszcze razem przez jakiś czas.
Szelmowski uśmieszek wrócił na usta Jacka. Cofnął się do biurka.
– Ależ bardzo proszę.
– Zapewne popełniam nietakt – powiedziała Laurie.
– Wręcz przeciwnie. Cenię sobie twoje zdanie. O czym myślisz?
– Tylko tyle, że ty i Calvin Washington nie zgadzaliście się ze sobą. Wiem, że to sprawy osobiste, ale Calvin ma od dawna dobre stosunki z Manhattan General podobnie jak AmeriCare z biurem burmistrza. Uważam, że powinieneś być ostrożny.
– Przez ostatnie pięć lat ostrożność nie należała do moich mocnych stron – przyznał Jack. – Mam wiele respektu dla naszego wice. Jedynym powodem sporu między nami jest jego wiara, iż zasady zostały wyryte w kamieniu, są niezmienne, podczas gdy dla mnie są raczej radą, przewodnikiem. Co do AmeriCare, nie dbam ani o ich cele, ani metody.
– Tak właściwie to nie moja sprawa – powiedziała Laurie. – Jednak Calvin powtarza, że nie widzi cię w drużynie.
– I w tym się nie myli – odpowiedział Jack. – Rzecz w tym, że rozwinąłem w sobie awersję do mierności. Czuję się zaszczycony współpracą z większością zatrudnionych tutaj osób, szczególnie cenię ciebie. Niemniej jednak jest parę osób, z którymi nie umiem się dogadać, i nie ukrywam tego. To wszystko.
– Przyjmuję to jako komplement.
– Bo to był komplement.
– Powiadom mnie, co znajdziesz u Nodelmana, a być może będę miała dla ciebie jeszcze jedną sprawę.
– Z przyjemnością. – Odwrócił się i poszedł do pokoju przejściowego. Gdy mijał Vinnie, ten błyskawicznym ruchem złożył gazetę.
– Chodź, Vinnie – zawołał Jack. – Czas najwyższy wskoczyć w kolejny dzień.
Vinnie ponarzekał, ale wstał i ruszył za Jackiem. Po drodze próbując złożyć porządnie gazetę, wpadł na Jacka, który niespodziewanie zatrzymał się przed pokojem Janice Jaeger. Janice była jednym z wywiadowców sądowych przydzielanych zwykle patologom lub lekarzom jako asystent. Miała nocną zmianę, od dwudziestej trzeciej do siódmej rano. Jej obecność w biurze zaskoczyła Jacka. Mała kobietka z ciemnymi włosami i ciemnymi oczami wyraźnie robiła wrażenie zmęczonej.
– Co ty tu jeszcze robisz? – zapytał Jack.
– Muszę skończyć ostatni raport.
Jack podniósł dokumenty trzymane w ręku i zapytał:
– Czy ty lub Curt robiliście coś z Nodelmanem?
– Ja – odparła Janice. – A co, masz jakiś problem?
– Nic o czym bym już teraz wiedział – odpowiedział ze zduszonym chichotem. Znał Janice z niezwykłej wprost skrupulatności, co czyniło z niej idealny obiekt do zaczepek. – Czy to według ciebie przyczyną zejścia miałaby być choroba szpitalna?
– A cóż to, u diabła, znaczy "choroba szpitalna"? – zapytał Vinnie.
– To choroba, której nabywa się w szpitalu – wyjaśnił Jack.
– Tak mi się wydaje – zgodziła się Janice. – Facet był przez pięć dni w szpitalu z powodu cukrzycy, zanim ujawniły się objawy infekcji, a w trzydzieści sześć godzin po ich wystąpieniu on już nie żył.
Jack aż gwizdnął z uznania. Cokolwiek to było, okazało się naprawdę złośliwe.
– To właśnie najbardziej zaniepokoiło lekarza, z którym rozmawiałam.
– Laboratorium przysłało jakieś wyniki badań mikrobiologicznych? – zapytał.
– Nic nie wykazały. Badanie krwi o czwartej nad ranem niczego nie wyjaśniło. Żadnych kultur. Ostateczny wynik wskazuje na zespół ostrej niewydolności układu oddechowego, lecz badania na występowanie kultur w ślinie także dały wynik negatywny. Jedyny pozytywny wynik dało zastosowanie barwnika Grama przy badaniu śliny. Badanie wykazało obecność bakterii gram-ujemnych. To sugeruje działanie któregoś z gatunków bakterii z rodzaju pałeczek.
– Żadnych wskazań czy pacjent był immunologicznie osłabiony? Może miał AIDS albo był leczony antymetabolikami?
– Nic z tego, o ile mogłam się dowiedzieć. Jedyne, co miał w karcie, to cukrzyca i normalne u każdego diabetyka powikłania. W każdym razie jeśli znajdziesz dość czasu i ochoty, o wszystkim możesz przeczytać w raporcie.
– A po co mam tracić czas, jeżeli mogę zaczerpnąć wiedzy prosto ze źródła – roześmiał się Jack. Podziękował Janice i skierował się do windy.
– Mam nadzieję, że zamierzasz włożyć skafander – odezwał się Vinnie.
Kombinezon, całkowicie okrywający, szczelnie odcinający od środowiska zewnętrznego, z przezroczystą maską, zapewniał maksimum bezpieczeństwa. Powietrze tłoczone było do skafandra przez mały wentylator przymocowany z tyłu. Zanim powietrze wypełniło kask, przechodziło jeszcze przez filtr. Wystarczało go do swobodnego oddychania, ale równocześnie wewnątrz skafandra panowała temperatura jak w saunie. Jack nie cierpiał tego.
Jego zdaniem skafander był zbyt gruby, krępujący, niewygodny, gorący i zbyteczny. Przez cały okres specjalizacji nie włożył go ani razu. Kłopot polegał na tym, że główny inspektor Nowego Jorku, doktor Harold Bingham zarządził, aby używać skafandrów. Calvin, jego zastępca, zdawał się z ochotą egzekwować zarządzenie. W rezultacie Jack zmuszony był znieść kilka konfrontacji.
– To może być pierwsza sytuacja, w której skafander byłby wskazany. – Taka odpowiedź przyniosła Vinniemu wyraźną ulgę. – Dopóki nie wiemy, z czym mamy do czynienia, musimy zachować wszelkie środki ostrożności. Bądź co bądź, to może być coś podobnego do wirusa Eboli.
Vinnie zatrzymał się w pół kroku.
– Naprawdę uważasz, że to możliwe? – zapytał z szeroko otwartymi oczami.
– Nie tylko możliwe – odpowiedział Jack. Szturchnął Vinniego w bok. – Żartuję.
– Dzięki Bogu – uspokoił się pomocnik Jacka. Poszli dalej.
– Ale może jakaś epidemia – dodał Jack.
Vinnie znów się zatrzymał.
– To by było równie kiepsko – stwierdził.
Jack wzruszył ramionami.
– To nic wielkiego, normalka. Dalej, chodźmy i rozprawmy się z tym.
Przestali rozmawiać. Kiedy Vinnie wkładał skafander i poszedł do sali autopsyjnej, Jack przeglądał zawartość teczki Nodelmana. Był tam wywiad środowiskowy dotyczący denata, częściowo wypełnione świadectwo zgonu, wykaz nagrań z oględzin zwłok, dwa arkusze spostrzeżeń ze wstępnych badań, informacja telefoniczna o śmierci otrzymana w nocy, karta identyfikacyjna, raport dochodzeniowy Janice, formularz do wypełnienia po autopsji oraz wynik badań laboratoryjnych na obecność przeciwciał HIV.
Pomimo rozmowy z Janice Jack wnikliwie przestudiował raport. Zawsze tak robił. Kiedy skończył, wszedł do pomieszczenia obok sosnowych trumien i włożył swój skafander. Teraz ruszył w stronę sali autopsyjnej, która znajdowała się po drugiej stronie kostnicy.
Przeklinał kombinezon, gdy przechodził obok stu dwudziestu sześciu lodówek przeznaczonych na ciała. Zamknięcie w tym urządzeniu wprawiało go w zły nastrój, całe otoczenie odbierał z obrzydzeniem. Kostnica kiedyś mogła uchodzić za dzieło sztuki, teraz wymagała gruntownego remontu i odnowy. Z wiekowymi, niebieskimi kafelkami na ścianach i poplamioną cementową podłogą wyglądała jak dekoracja do staroświeckiego horroru.
Z głównego korytarza także było wejście do sali autopsyjnej, lecz używano go jedynie do wwożenia i wywożenia ciał. Zamiast niego Jack skorzystał z wejścia prowadzącego przez małe pomieszczenie, w którym zamontowano umywalkę.
Zanim Jack zjawił się w sali, Vinnie zdołał już umieścić ciało Nodelmana na jednym z ośmiu stołów i przygotował wszystkie niezbędne narzędzia i wyposażenie do wykonania pracy. Jack zajął miejsce z prawej strony denata, Vinnie z lewej.