Выбрать главу

– Nie wygląda najlepiej – stwierdził Jack. – A na bal przebierańców chyba się nie wybierał. – Trudno rozmawiało się przez skafander. Dopiero co go włożył, a już był spocony.

Vinnie, który nigdy nie wiedział, jak zareagować na pozbawione szacunku wobec ofiar komentarze Jacka, nie odpowiedział, chociaż ciało rzeczywiście wyglądało makabrycznie.

– Na palcach widać ślady gangreny – zaczął oględziny Jack. Uniósł jedną z dłoni i dokładnie przyjrzał się niemal czarnym opuszkom palców. Następnie wskazał na mocno pokurczone genitalia mężczyzny. – Koniec penisa także zaatakowała gangrena. Psiakrew! Ależ to musiało boleć. Wyobrażasz sobie?

Vinnie nadal trzymał język za zębami.

Jack zaczął wnikliwie badać każdy cal ciała mężczyzny. Na szczęście dla Vinniego skupił się na sporych rozmiarów podskórnych krwawych wylewach na brzuchu i nogach. Nazwał to plamicą. Następnie stwierdził, że nie znalazł żadnych śladów po ukąszeniu przez insekty.

– To ważne – dodał. – Wiele poważnych chorób zakaźnych przenoszonych jest przez stawonogi.

– Stawonogi? – zapytał Vinnie. Nigdy nie wiedział, kiedy Jack żartuje.

– Insekty – wyjaśnił zapytany. – Skorupiaki nie stwarzają takich problemów jako nosiciele chorób.

Vinnie skinął głową na znak zrozumienia, chociaż nie wiedział teraz ani trochę więcej niż wtedy, gdy zadawał pytanie. Postanowił zapamiętać słowo "stawonogi" i sprawdzić w encyklopedii jego znaczenie, gdy tylko nadarzy się taka okazja.

– Jakie jest prawdopodobieństwo, że to coś, co go zabiło, jest zaraźliwe? – zapytał Vinnie.

– Olbrzymie, obawiam się – odpowiedział Jack. – Olbrzymie.

Główne drzwi na korytarz otworzyły się i wjechało przez nie kolejne ciało przywiezione przez Sala D'Ambrosio, także technika medycznego. Całkowicie pochłonięty zewnętrznymi oględzinami Nodelmana, Jack nie podniósł nawet wzroku. Zaczął formułować diagnozę różnicową [1].

Pół godziny później sześć z ośmiu stołów zajmowały ciała czekające na autopsję. Jeden po drugim zjawiali się dyżurujący tego dnia lekarze patolodzy. Laurie była pierwsza. Podeszła do stołu Jacka.

– Masz już jakiś pomysł? – zapytała.

– Mnóstwo, ale nic ostatecznego – odparł. – Mogę cię jednak zapewnić, że to złośliwy przypadek. Wcześniej wystraszyłem Vinniego, że to może być Ebola. Sporo jest tutaj rozsianych wewnątrznaczyniowych skrzepów.

– Mój Boże! – zawołała Laurie. – Mówisz poważnie?

– Nie, nie do końca. Ale z tego, co dotychczas zbadałem, wynika, że to ciągle możliwe, choć nieprawdopodobne. Oczywiście nigdy nie widziałem nikogo, kto zmarł na Ebolę, więc nie mogę powiedzieć nic pewnego.

– Czy uważasz, że powinniśmy go odizolować? – zapytała podenerwowana Laurie.

– Na razie nie widzę powodów. Poza tym już zacząłem. Mogę obiecać, że będę ostrożny, będę uważał, żeby jego organy nie znajdowały się poza kontrolą. Powiem ci, co możemy zrobić. Ostrzec laboratorium, żeby uważali z próbkami, dopóki nie postawimy ostatecznej diagnozy.

– Może powinnam zapytać o zdanie Binghama – zastanowiła się Laurie.

– Ach, to by było wielce pomocne – Jack skwitował propozycję sarkastycznie. – To tak jakby ślepy poprowadził kulawego.

– Nie lekceważ go tak. Jest naszym szefem.

– Może sobie być nawet papieżem, nie dbam o to. Wiem, że powinienem się z tym uporać, im szybciej, tym lepiej. Jeżeli Bingham albo nawet Calvin włączą się, zajmie to cały ranek.

– W porządku – Laurie ustąpiła. – Może masz rację. Masz mnie jednak informować o każdej anomalii. Będę przy trzecim stole.

Laurie poszła do swoich zajęć. Jack tymczasem wziął od Vinniego skalpel i już zamierzał wykonać nacięcie, gdy spostrzegł, że Vinnie odsunął się nieco od stołu.

– Gdzie się wybierasz? Chcesz na to popatrzeć z Queens? -zapytał pomocnika. – Oczekuję od ciebie pomocy.

– Trochę się boję – przyznał Vinnie.

– No, chłopie. Masz na koncie więcej autopsji niż ja. Dawaj tu tę swoją włoską dupę. Mamy robotę do wykonania.

Jack pracował szybko, ale sprawnie. Ostrożnie wyjmował organy wewnętrzne i bardzo uważał, aby nie zranić siebie czy Vinniego ostrym narzędziem.

– Co masz? – zapytał Chet McGovern, zerkając Jackowi przez ramię.

Chet także był zatrudniony jako lekarz sądowy. Rozpoczął pracę w tym samym miesiącu co Jack. Ze wszystkich kolegów on był najbliżej Jacka, jako że pracowali w jednym pokoju i obaj byli nieżonaci. Tyle tylko, że Chet nigdy nie był żonaty i mając trzydzieści sześć lat, był młodszy od Jacka o pięć lat.

– Coś interesującego – odpowiedział Jack. – Tajemnicza choroba tygodnia. A poza tym byczy facet. Skurczybyk nie miał najmniejszej szansy.

– Wnioski? – zapytał Chet. Jego wyćwiczone oko natychmiast dostrzegło ślady gangreny i rozległe wylewy pod skórą.

– Mnóstwo. Ale pozwól, że pokażę ci, co jest wewnątrz. Z uwagą wysłucham twojej opinii.

– Jest tam coś, co powinnam zobaczyć? – dobiegło ich pytanie Laurie.

– Tak, pozwól tu – poprosił Jack. – Nie ma sensu przechodzić przez to dwa razy.

Laurie poleciła Salowi wypłukać jelita denata, którym się zajmowała, i podeszła do pierwszego stołu.

– Pierwszą rzeczą, na którą chciałbym zwrócić waszą uwagę, są naczynia limfatyczne. – Jack odsłonił skórę na szyi od brody aż po obojczyk.

– Nic dziwnego, że autopsje u nas trwają tak długo – dobiegł ich głos z krańca świata.

Wszystkie oczy spoczęły na doktorze Calvinie Washingtonie, zastępcy szefa. Onieśmielający wzrost dwóch metrów, sto piętnaście kilo wagi, Murzyn, który zrezygnował z możliwości gry w NFL, aby ukończyć medycynę.

– Co się tu, do diabła, wyprawia? – zaklął niby żartobliwym tonem. – Co wy, ludzie, myślicie, że to wakacje?

– Ot, mały totalizator – odpowiedziała Laurie. – Mamy tu przypadek nieznanej infekcji, wywołanej, jak się zdaje, całkiem agresywnym wirusem.

– Tak, słyszałem – powiedział Calvin. – Miałem telefon od dyrektora Manhattan General. Jest poważnie zainteresowany sprawą. Jakie orzeczenie?

– Trochę na nie za wcześnie – wyjaśnił Jack. – Ale mamy tu sporo patologicznych zmian.

Następnie Jack szybko streścił historię przypadku, powiedział, co ustalił po zewnętrznych oględzinach, zwracając szczególną uwagę na wyraźnie widoczne ślady choroby. Potem wrócił do przerwanych oględzin wewnętrznych, wskazując na rozwój choroby wzdłuż naczyń limfatycznych szyi.

– Niektóre z węzłów są obumarłe – zauważył Calvin.

– Zgadza się – przytaknął Jack. – Prawdę powiedziawszy, większość z nich jest obumarła. Choroba rozprzestrzeniała się gwałtownie naczyniami limfatycznymi, prawdopodobnie od gardła do rozgałęzienia oskrzeli.

– Więc droga kropelkowa – skonstatował Calvin.

– Taka była moja pierwsza diagnoza – przyznał Jack. – Spójrzcie na organy wewnętrzne. – Teraz zaprezentował płuca, rozchylając ponacinane płaty. – Jak możecie zobaczyć, mamy do czynienia z rozległym płatowym zapaleniem płuc. Sporo tu zagęszczenia tkanki płucnej, ale są również części obumarłe i wczesne nacieki. Gdyby pacjent żył dłużej, sądzę, że moglibyśmy zobaczyć objawy zapalenia ropnego.

Calvin gwizdnął cicho.

– No, no. Wszystko to zaszło pomimo podania dożylnie potężnej dawki antybiotyków.

– To szczególnie niepokojące – zgodził się Jack. Odłożył ostrożnie płuca do miski. Nie chciał, aby coś wypadło, rozprysnęło się i skaziło powietrze. Następnie wziął wątrobę i delikatnym ruchem odsłonił naciętą powierzchnię.

– Jakiś proces – oznajmił, wskazując palcem miejsca, w których zaczęły zachodzić zmiany. – Jednak nie tak gwałtowny jak w płucach. – Odłożył wątrobę i sięgnął po śledzionę. Wewnątrz występowały podobne zmiany patologiczne jak w poprzednio oglądanych organach. Upewnił się, że wszyscy dobrze się im przyjrzeli. – Na razie tyle – powiedział Jack i ostrożnie odłożył śledzionę do miski. – Będziemy musieli poczekać na wyniki badania mikroskopowego, ale już teraz myślę, że ostateczną odpowiedź otrzymamy z laboratorium.

– Jakie domysły na tym etapie? – zapytał Calvin.

Jack pozwolił sobie na krótki śmiech.

– Tak, na tym etapie muszą to być domysły. Nie znalazłem niczego typowego dla tej choroby. Lecz jej piorunujące działanie coś nam powinno podpowiedzieć.

– Jaka jest pańska diagnoza różnicowa? – naciskał Calvin. – No dalej, geniuszu, nie daj się prosić.

– Ummmmm – mruknął Jack. – Był pan uprzejmy postawić mnie w trudnym położeniu. Ale niech będzie, powiem wam, co mi przeszło przez głowę. Po pierwsze nie uważam, aby to mogły być bakterie z rodzaju pałeczek, jak podejrzewano w szpitalu. Choroba jest zbyt agresywna. Mogłoby to być coś nietypowego jak paciorkowiec grupy A lub nawet gronkowiec wytwarzający silne toksyny. Ale pozwolę sobie w to wątpić, tym bardziej że zgodnie z sugestią wynikającą z badania z użyciem barwnika Grama mamy do czynienia z pałeczkami. Konkludując, muszę stwierdzić, że to raczej coś jak tularemia czy dżuma.

– Ho, ho! – zawołał Calvin. – Odkrywa pan jakąś wielce tajemniczą chorobę w tym, co zwykło się nazywać infekcją szpitalną. Czy nie słyszał pan nigdy tego powiedzenia: kiedy słyszysz tętent kopyt, pomyśl o koniach, nie o zebrach?

– Powiedziałem jedynie, jakie myśli chodzą mi po głowie. To jedynie diagnoza różnicowa. Staram się po prostu zachowywać otwarty umysł.

– Dobrze – odpowiedział uspokajająco Calvin. – Czy to wszystko?

– Nie, to nie wszystko – stwierdził Jack. – Wziąłem również pod rozwagę i taką możliwość, że badania dały fałszywy wynik, a wtedy dopuszczam nie tylko paciorkowce i gronkowce, ale i meningokoki. Mogę również dorzucić gorączkę plamistą Gór Skalistych oraz hantawirus. Cholera, mogę nawet dorzucić wirusową gorączkę krwotoczną typu Ebola.

– No teraz właśnie zostały przekroczone granice stratosfery – Calvin skwitował domysły Jacka. – Wróćmy do rzeczywistości. Gdybym poprosił, aby zaryzykował pan i powiedział, która z wymienionych chorób pasuje najbardziej do tego, co wiemy o badanym przypadku, co by pan powiedział?

Jack cmoknął. Zirytował go ten egzamin, jakby był z powrotem w szkole, i ten Calvin, jak wielu z jego szkolnych profesorów, próbował ustawić go w jak najgorszym świetle.

– Dżuma – odpowiedział zaszokowanej widowni.

– Dżuma? – W pytaniu Calvina zdziwienie graniczyło z pogardą. – W marcu? W Nowym Jorku? U hospitalizowanego pacjenta? Musiałeś pan postradać rozum.

– Hola, chciał pan diagnozy, więc ją postawiłem. Nie zajmuję się rachunkiem prawdopodobieństwa, tylko patologią.

– I nie zastanowiły pana inne aspekty sytuacji? – zapytał Calvin protekcjonalnym tonem i zaśmiał się. Zwrócił się teraz bardziej do pozostałych niż do Jacka. – Czego oni tam uczą w tych chicagowskich szkółkach?

– Według mnie za dużo mamy niewiadomych, aby przywiązywać wielką wagę do nie potwierdzonych informacji – odezwał się Jack. – Nie odwiedziłem jeszcze miejsca zgonu, nic nie wiem o ewentualnych zwierzętach denata, jego podróżach czy kontaktach z obcokrajowcami. Mnóstwo ludzi przyjeżdża codziennie do miasta i je opuszcza. Tak samo dzieje się w szpitalu. A w końcu dookoła nas żyje dość szczurów, żeby podtrzymać diagnozę.

Przez chwilę w sali autopsyjnej zaległa martwa cisza. Ani Laurie, ani Chet nie wiedzieli, co powiedzieć. Ton Jacka wprawił ich w zakłopotanie, tym bardziej że znali wybuchowy temperament Calvina.

– Zręczna odpowiedź – odezwał się wreszcie Calvin. – Jest pan całkiem dobry w dwuznacznikach. Muszę to przyznać. Kto wie, może to część szkolenia na Środkowym Wschodzie.

Laurie i Chet uśmiechnęli się nerwowo.

– No dobra, panie mądry. Ile jest pan gotów postawić na tę swoją dżumę? – ciągnął Calvin.

– Nie miałem pojęcia, że obstawianie diagnoz to tutejszy zwyczaj.

– Nie, na co dzień nie uprawiamy tu hazardu, ale jeśli ktoś stawia w diagnozie na dżumę, można się zabawić. Dziesięć dolców. Co pan na to?

– Na tyle mogę sobie pozwolić.

– Świetnie – uznał Calvin. – To mamy to z głowy. Gdzie jest Paul Plodgett i ten postrzelony z World Trade Center?

– Szósty stół – poinformowała szefa Laurie.

Calvin zakołysał się ciężko i odszedł do wskazanego stołu. Przez moment wszyscy patrzyli za nim. Ciszę przerwała Laurie.

– Dlaczego próbowałeś go prowokować? Nie rozumiem. Sam sobie utrudniasz życie.

– Nic na to nie poradzę. Ale przecież to on mnie prowokował!

– Tak, ale on jest zastępcą szefa i to jego święte prawo -wtrącił Chet. – A poza tym to ty nakręciłeś całą tę historię z dżumą. Bez wątpienia nie znalazłaby się na pierwszym miejscu mojej listy.

– Jesteś pewny? – zapytał Jack. – Spójrz na jego czarne palce u dłoni i stóp. Przypomnij sobie, że w czternastym wieku nazywano to czarną śmiercią.

– Wiele chorób wywołuje podobne stany zakrzepowe – stwierdził Chet.

– Prawda – przyznał Jack. – Dlatego omal nie powiedziałem tularemia.

– Więc dlaczego nie powiedziałeś? – zdziwiona zapytała Laurie. Według niej tularemia była równie nieprawdopodobna.

– Pomyślałem, że dżuma brzmi lepiej. Bardziej dramatycznie.

– Nigdy nie wiem, kiedy jesteś poważny – przyznała zbita z tropu Laurie.

– A to dopiero, ja czuję dokładnie to samo.

Zdezorientowana Laurie pokręciła tylko głową. Czasami trudno było poważnie rozmawiać z Jackiem.

– Nieważne – odezwała się. – Skończyłeś z Nodelmanem? Jeżeli tak, mam dla ciebie inną sprawę.

– Jeszcze nie zbadałem mózgu – stwierdził Jack.

– Więc zbadaj – powiedziała i odeszła do trzeciego stołu, by dokończyć swoją pracę.

вернуться

[1] Diagnoza różnicowa – rodzaj diagnozy, która ma na celu rozróżnienie chorób o podobnym obrazie klinicznym na podstawie obecności lub braku niektórych objawów albo szczególnych ich cech (przyp. tłum. za: Mała encyklopedia medycyny, tom I, PWN, W-wa, 1987, s. 221).