Выбрать главу

– Gówno! – wrzasnął Richard. – Patolodzy z sądówki nie włamują się do prywatnych mieszkań.

– Nie włamałem się. Okno było otwarte.

– Zamknij się! To to samo. Włamujesz się i wścibiasz nos w cudze sprawy.

– Przepraszam, ale może moglibyśmy o tym porozmawiać?

– Czy to ty przysłałeś tę fałszywą paczkę?

– Jaką paczkę? – zapytał niewinnie Jack.

Richard zmierzył Jacka wzrokiem.

– Masz nawet na sobie strój fałszywego doręczyciela. Sprawiłeś sobie wiele zachodu.

– O czym ty mówisz? Zawsze się tak ubieram, kiedy nie pracuję. – Jack brnął dalej.

– Gówno! – powtórzył Richard. Lufą wskazał jeden z tapczanów. – Siadaj!

– Już dobrze – spokojnie powiedział Jack. – Pytaj, tylko mógłbyś być nieco milszy. – Pierwszy szok minął i zaczęła wracać mu wyobraźnia i spryt. Usiadł na wskazanym miejscu.

Richard tymczasem wycofał się w stronę witryny z bronią, nie spuszczając z Jacka oczu ani na ułamek sekundy. Wyjął z kieszeni klucze i nie patrząc, co robi, starał się otworzyć witrynę.

– Może mógłbym ci pomóc? – zapytał Jack.

– Zamknij się! – wrzasnął znowu Richard. Ręka z kluczem trzęsła się.

Wreszcie udało mu się otworzyć oszklone drzwi, sięgnął do środka i wyjął parę kajdanek.

– To niezwykle poręczne mieć taki drobiazg pod ręką -zauważył Jack.

Z kajdankami w dłoni i lufą rewolweru wycelowaną w twarz Jacka, Richard zbliżył się do swojej ofiary.

– Coś ci powiem – zaczął Jack. – Może zadzwonimy na policję. Przyznam się i zamkną mnie. Będziesz miał mnie z głowy.

– Zamknij się! – rozkazał Richard. Gestem nakazał mu wstać.

Jack znowu bez zmrużenia oka zastosował się do żądania. Wstał i podniósł ręce.

– Ruszaj! – nakazał Richard, wskazując na środek laboratorium.

Jack wycofywał się tyłem. Bał się spuścić wzrok z broni. Richard nadal szedł w jego kierunku z kajdankami w lewej ręce.

– Do kolumny!

Jack podszedł do jednej z licznych kolumn podtrzymujących konstrukcję budynku i oparł się o nią.

– Twarzą! – polecił Richard. Jack posłusznie odwrócił się.

– Obejmij ją rękami i spleć palce!

Kiedy zrobił, co mu kazano, poczuł zaciskające się na nadgarstkach bransoletki kajdanek. Został przykuty do kolumny.

– Czy pozwolisz, że usiądę? – zapytał.

Nie uzyskał odpowiedzi. Richard zniknął w części mieszkalnej. Jack usiadł więc spokojnie na podłodze. Najwygodniej było siedzieć, obejmując kolumnę nogami tak jak rękoma.

Słyszał, że Richard dzwoni do kogoś. Kiedy usłyszał rozmowę, pomyślał, czy nie krzyknąć o pomoc, ale natychmiast uznał pomysł za chybiony. Richard mógłby się bardziej jeszcze zdenerwować, a poza tym ktoś, do kogo dzwonił, niewiele by dbał o wołania Jacka.

– Jest tutaj Jack Stapleton – zaczął Richard bez wstępów. – Złapałem go w mojej cholernej łazience. Dowiedział się o laboratorium Frazera i węszył tu. Wiem, co mówię. Tak jak Beth Holderness w laboratorium.

Jack dostał gęsiej skórki, gdy usłyszał o Beth.

– Nie mów mi, żebym się uspokoił! To wyjątkowa sytuacja! Nie powinienem się był mieszać do tego wszystkiego. Lepiej szybko przyjeżdżaj. To tak samo twój problem, jak i mój – krzyczał Richard.

Z trzaskiem odłożył słuchawkę. Jack uznał, że jest nawet bardziej pobudzony niż przed rozmową. Kilka minut później Richard znowu pojawił się w laboratorium. Tym razem bez broni.

Podszedł do Jacka i spojrzał na niego z góry. Wargi mu drgały.

– Jak się dowiedziałeś o laboratorium Frazera? Wiem, że to ty wysłałeś te śmieci, więc nie ma co kłamać.

Jack spojrzał w twarz mężczyzny. Źrenice miał mocno rozszerzone. Wyglądał, jakby tracił nad sobą kontrolę. Bez ostrzeżenia uderzył Jacka otwartą dłonią. Z kącika ust spłynęła kropla krwi.

– Lepiej zacznij gadać.

Jack delikatnie językiem pomacał ranę. Warga zaczęła mu drętwieć. Poczuł też słony smak krwi.

– Może powinniśmy poczekać na twojego kolegę? – zaproponował, aby cokolwiek odpowiedzieć. Intuicja podpowiadała mu, że za chwilę spotka się z Martinem Cheveau albo z Kelleyem, albo może z doktor Zimmerman.

Uderzenie musiało zaboleć także Richarda, gdyż kilka razy otwierał i zaciskał dłoń, a w końcu zniknął w części mieszkalnej. Z odgłosów, które dobiegały uszu Jacka, wywnioskował, że Richard otworzył lodówkę i wyjął lód, pewnie na okład.

Po następnych kilku minutach Richard wrócił i popatrzył na Jacka. Rękę miał obwiązaną ręcznikiem. Zaczął chodzić w tę i z powrotem, zerkając co chwila na zegarek.

Czas wlókł się niemiłosiernie. Jack bardzo chciał zażyć następną tabletkę od bólu gardła, lecz niestety, nie było to możliwe. Kaszel wzmógł się i Jack czuł się chory. Najprawdopodobniej miał także gorączkę. Oparł głowę o kolumnę. Poderwał ją, gdy dotarł do niego odległy, ostry, znany mu już jęk windy. Uzmysłowił sobie, że nie słyszał przedtem domofonu. Oznaczało to, że ten, kto jechał, miał własny klucz.

Richard także usłyszał windę. Podszedł do drzwi, otworzył je i czekał w hallu.

Winda zatrzymała się z charakterystycznym tąpnięciem. Silnik wyłączył się i drzwi z hałasem poszły w górę.

– Gdzie on jest? – zapytał wyraźnie zagniewany głos. Jack nie patrzył w stronę drzwi, gdy Richard z gościem weszli do laboratorium. Usłyszał zamykane drzwi i zasuwaną blokadę.

– Tam – wskazał Richard jadowitym głosem. – Przykuty do kolumny.

Jack wstrzymał oddech i odwrócił głowę, kiedy usłyszał zbliżające się kroki. Uniósł wzrok i… ciężko westchnął.

Rozdział 33

Środa, godzina 19.45, 27 marca 1996 roku

– Ty sukinsynu! – rzuciła wściekle Teresa. – Jakie licho cię podkusiło? Ty i ten twój upór! Zniszczyłeś wszystko właśnie wtedy, gdy cel został niemal osiągnięty.

Jackowi odjęło mowę. Spoglądał w górę, w jej błękitne oczy, które niedawno miały w sobie tyle łagodności. Teraz przypominały zimne szafiry. Usta straciły swą zmysłowość. Pobladłe wargi zacięły się w grymasie złości.

– Tereso! – wrzasnął Richard. – Nie trać czasu na rozmowy z nim. Musimy doprowadzić do końca to, co zaczęliśmy. A jeśli ktoś wie, że on tu jest?

Teresa spojrzała na Richarda.

– Masz tu te głupie bakterie? – zapytała.

– No pewnie.

– No to się ich pozbądź. Wyrzuć je do sedesu i spłucz.

– Ale, Tereso! – zawołał zrozpaczony Richard.

– Żadnego "ale, Tereso". Pozbądź się ich. Natychmiast!

– Grypy też?

– Przede wszystkim grypy! – warknęła. Przygnębiony Richard poszedł do zamrażarki, otworzył ją i zaczął przeszukiwać jej zawartość.

– I co ja mam teraz z tobą zrobić? – Teresa zapytała samą siebie, patrząc znowu na Jacka.

– Na początek mogłabyś zdjąć te kajdanki – zaproponował Jack. – Potem będziemy mogli pójść na miłą kolację do "Positano", a ty zawiadomisz swoich przyjaciół, gdzie jesteśmy.

– Zamknij się! Mam dość tych twoich uwag.

Zostawiła go i podeszła do Richarda. Patrzyła, jak trzyma pełną garść zmrożonych probówek.

– Wszystko, od razu! Nie może zostać żaden dowód -ostrzegła.

– Zgoda na współpracę z tobą była najgorszą decyzją w moim życiu – płaczliwym głosem skarżył się Richard. Wziął wszystkie probówki i zniknął w łazience.

– Jak się w to wplątałaś? – zapytał Jack.

Nie odpowiedziała. Przeszła do salonu. Jack usłyszał odgłos spuszczanej wody i ciarki przeszły mu po grzbiecie na myśl o tym, co znajdzie się w miejskich ściekach, w których roiło się od szczurów.

Richard wyszedł z łazienki i także wszedł do salonu. Jack nie mógł ich widzieć, ale ścianki działowe nie dochodziły do wysokiego stropu, więc dokładnie słyszał każde słowo.

– Musimy się go natychmiast stąd pozbyć – stwierdziła Teresa.

– I co zrobić? – zapytał ponuro Richard. – Wrzucić do East River?

– Nie, sądzę, że po prostu musi zniknąć. Co z farmą rodziców w Catskills?

– Nie pomyślałem o tym. – Głos Richarda zabrzmiał radośniej. – Tak, czemu nie. To dobry pomysł.

– Jak go tam zawieziemy? – zastanawiała się Teresa.

– Podjadę moim explorerem.

– Trudno będzie wsadzić go do wozu.

– Mam ketaminę – powiedział Richard.

– Co to jest?

– To środek znieczulający. Stosuje się go w weterynarii. Czasami także u ludzi, ale wywołuje halucynacje.