– Wstąpimy po ciebie jutro o siódmej rano – powiedział Keransowi. – Będzie szampan, koktajle, zimny bufet, a poza tym dowiemy się, co naprawdę ukrył w planetarium stary Bodkin.
– Mogę ci powiedzieć, co tam naprawdę jest. Tylko stracone wspomnienia. Dla Bodkina mają wartość wszystkich skarbów świata.
Ale Strangman roześmiał się tylko perlistym, sceptycznym śmiechem i odleciał z rykiem silników hydroplanu, pozostawiając bezradnego Keransa na rozkołysanym falami nabrzeżu.
Nazajutrz, punktualnie o siódmej przypłynął po niego Admirał. Zabrali po drodze Beatrice i doktora Bodkina, po czym udali się na statek zaopatrzeniowy, gdzie Strangman kończył właśnie przygotowania do podwodnej wyprawy. Na drugą łódź ładowano sprzęt do nurkowania: kombinezony, akwalungi, pompy i telefon. Na wyciągu wisiała także wielka klatka do badań podwodnych, ale Strangman zapewniał ich, że w jeziorku nie ma iguan ani aligatorów, nie będzie więc potrzeby, aby nurkowie musieli z niej korzystać.
Kerans podchodził do całego przedsięwzięcia sceptycznie, ale Strangman tym razem powiedział prawdę. Jezioro zostało całkowicie oczyszczone. Zatopione wejścia zagrodzono ciężkimi stalowymi kratami, a na tych zaporach siedzieli okrakiem wartownicy, uzbrojeni w harpuny i karabiny. Kiedy wpłynęli na jezioro i przycumowali od wschodu przy wychodzącym na wodę, ocienionym balkonie, ludzie Strangmana obrzucali właśnie planetarium granatami, a po serii ostrych, pulsujących eksplozji głębiny wymiotowały ciałami ogłuszonych węgorzy, krewetek i innych drobnych zwierząt morskich, które natychmiast wygarniano na brzeg.
Gdy kipiel podwodnej piany uspokoiła się i wyklarowała, ujrzeli z miejsc zajętych przy relingu szeroki, kopulasty dach planetarium, zwieńczony, zgodnie z relacją Bodkina, pasmami morszczynów – w rezultacie budynek wyglądał jak olbrzymia muszla, która w bajce dla dzieci mogłaby pełnić rolę pałacu.
Okrągłe okienko w szczycie kopuły pokrywał ruchomy metalowy ekran. Marynarze usiłowali go podnieść, ale ku niezadowoleniu Strangmana cała konstrukcja była kompletnie skorodowana i nie dawała się ruszyć. Główne wejście do kopuły znajdowało się pierwotnie na poziomie ulicy, zbyt głęboko, żeby można zobaczyć je z góry, wstępny rekonesans wykazał jednak, że do budynku będzie można wejść bez żadnych trudności.
Kiedy nad jeziorem wstało słońce, Kerans spojrzał w zieloną, przezroczystą głębinę, w ciepłą galaretę owodni, w której pływał w swoich snach. Przypomniał sobie, że pomimo wszechobecnej obfitości wody nie kąpał się w morzu od dziesięciu lat. W snach Kerans pływał żabką i zaczął teraz odtwarzać w wyobraźni swoje powolne, płynne ruchy pływaka.
Trzy stopy pod powierzchnią wody sunął niewielki pyton albinos, szukający wyjścia z matni wokół planetarium. Przyglądając się, jak potężny łeb węża wije się i ciska, żeby uniknąć harpunów, Keransowi na moment przeszła ochota, żeby rzucić się w objęcia głębiny. Po drugiej stronie jeziora, za jedną ze stalowych krat, duży krokodyl rzeczny walczył z grupką próbujących go odpędzić marynarzy. Wielki Cezar, kurczowo zaciskając swe potężne nogi wokół wąskiej kraty, wymierzał wściekłe kopniaki zwierzęciu, które rzucało się na oszczepy i bosaki, groźnie kłapiąc paszczą. Krokodyl mierzył ponad trzydzieści stóp długości, miał sporo ponad dziewięćdziesiąt lat, a obwód jego piersi wynosił jakieś sześć lub siedem stóp. Śnieżnobiałe podbrzusze gada uświadomiło Keransowi, że od czasu przybycia Strangmana do laguny napotykał zadziwiająco dużo węży i jaszczurek albinosów, które masowo wychodziły z dżungli, jak gdyby zwabione jego obecnością. Kerans widział nawet kilka białych iguan. Jedna siedziała na jego nabrzeżu poprzedniego ranka, przyglądając mu się niczym jaszczur z alabastru, i Kerans bez zastanowienia uznał, że zwierzę jest znakiem przesłanym mu od Strangmana.
Popatrzył, gdzie Strangman jest teraz – stał w swoim białym garniturze na dziobie i przyglądał się z niecierpliwością krokodylowi, który ciskał się i rzucał na kratę, o mało nie strącając do wody olbrzymiego Negra. Sympatia Strangmana w tej walce leżała wyraźnie po stronie gada, ale nie ze względu na upodobanie do rywalizacji sportowej czy z sadystycznej chęci ujrzenia jednego ze swoich najważniejszych oficerów ginącego w kałuży krwi.
W końcu wśród zamieszania, krzyków i przekleństw podano Wielkiemu Cezarowi strzelbę. Negr znieruchomiał i wypalił z obu luf do nieszczęsnego krokodyla, szamoczącego się u jego stóp. Po chwili zwierzę wycofało się na płyciznę, rycząc z bólu i waląc ogonem w wodę.
Beatrice i Kerans odwrócili głowy czekając, aż marynarze dobiją krokodyla, a Strangman biegał przy nich wzdłuż relingu, szukając jak najlepszego punktu obserwacyjnego.
– Kiedy znajdą się w pułapce lub kiedy konają, walą ogonami w wodę, żeby ostrzec inne krokodyle. – Strangman przyłożył palec wskazujący do policzka Beatrice, jak gdyby to ona miała być główną atrakcją przyjęcia. – Nie patrzcie na niego z takim obrzydzeniem. Kerans! Do diabła, okaż tej bestii trochę więcej współczucia. Krokodyle istnieją od stu milionów lat… Należą do najstarszych stworzeń na Ziemi.
Kiedy zwierzę dobito, Strangman stał wciąż zadowolony przy relingu, kołysząc się na palcach, jak gdyby w nadziei, że krokodyl nagle odżyje i wróci. Dopiero gdy marynarze wyciągnęli z wody odciętą głowę gada, którą ktoś zatknął na końcu bosaka, Strangman ze skurczem irytacji na twarzy powrócił do przygotowań do podwodnej wyprawy.
Pod nadzorem Admirała dwóch członków załogi, wyposażonych w akwalungi, zeszło pod wodę na rekonesans. Zsunęli się do jeziorka z metalowej drabinki i popłynęli w kierunku pochyłego łuku kopuły. Zbadali okienko nadświetla, a potem sprawdzili wytrzymałość półkolistego ożebrowania gmachu. Posuwali się po powierzchni kopuły, wykorzystując szczeliny powstałe w jej powłoce. Kiedy wrócili, do wody zszedł trzeci marynarz w kombinezonie wyposażonym w przewód tlenowy. Stąpał ciężko po zamazanej nawierzchni zalanej ulicy, a od jego kasku i ramion odbijało się przyćmione światło. Lina rozwijała się – marynarz wszedł do środka głównym wejściem i zniknął widzom z oczu, porozumiewając się za pomocą telefonu z Admirałem, który soczystym, głębokim barytonem wyśpiewywał swój komentarz tak, aby wszyscy mogli go usłyszeć:
– Przy kasie jest… a tera w salunie… Jomo gada, że w kuściele som ławki, kapitanie Strang, ale ołtarza ni ma.
Wszyscy przechylili się przez reling, czekając z niecierpliwością, aż Jomo powróci, tylko Strangman siedział zadumany na krześle z ukrytą w dłoni twarzą.
– Kościół? – warknął pogardliwie. – Boże! Niech nurkuje ktoś inny. Jomo jest skończonym palantem.
– Tak jest, kapitanie.
Kilku kolejnych nurków zeszło pod wodę, a tymczasem steward zaczął roznosić pierwsze koktajle z szampanem. Ponieważ Kerans sam zamierzał nurkować, ledwie umoczył usta w idącym do głowy napoju.
Beatrice przytrzymała go za łokieć. Na jej twarzy pojawił się wyraz czujności.
– Chcesz zejść pod wodę, Robercie?
Kerans uśmiechnął się.
– Tak, schodzę do piwnicy, Bea. Nie martw się. Założę ten wielki kombinezon. Będę w nim całkowicie bezpieczny.
– Nie o to mi chodziło. – Beatrice uniosła wzrok na rozszerzający się krąg słońca, na razie jeszcze ledwo widoczny ponad dachami gmachów za ich plecami. Zielonooliwkowe światło odbijające się od ciężkich liści paproci wypełniało jezioro żółtawą, błotnistą, miazmatyczną mgłą, unoszącą się nad powierzchnią wody niby para nad kadzią. Kilka chwil wcześniej woda wydawała się chłodna i zachęcająca, teraz jednak stała się zamkniętym światem, a bariera powierzchni jeziorka przypominała płaszczyznę dzielącą dwa różne wymiary rzeczywistości.