Niemal pewien, że Strangman stroi sobie żarty, Kerans zapytał:
– A jak wam idzie nurkowanie?
– Szczerze mówiąc, nie za dobrze. Miasto leży zbyt daleko na północy, by wiele mogło z niego pozostać. Ale mimo to odkryliśmy kilka interesujących rzeczy. Zrozumiesz wieczorem, o co mi chodzi.
Kerans zawahał się. Wątpił, czy będzie miał dość sił, aby gawędzić swobodnie z Bodkinem i Beatrice – nie widział ich od wypadku podczas podwodnej wyprawy do planetarium, chociaż co wieczór Strangman uruchamiał hydroplan i składał dziewczynie wizyty (czy z powodzeniem, Kerans mógł się jedynie domyślać, ale sądząc po uwagach, jakie kapitan wygłaszał pod jej adresem, na przykład “Kobiety są jak pająki, siedzą tylko i przyglądają się ofierze, rozsnuwając sieć" albo “Do diabła z tą dziewczyną, ona wciąż mówi tylko o tobie, Robercie", reakcja Beatrice na zaloty Strangmana była negatywna).
Jednak jakiś szczególny nacisk w głosie kapitana wskazywał, że obecność Keransa jest obowiązkowa, i że Strangman nie pozwoli mu odmówić. Teraz ruszył za nim do salonu, czekając na odpowiedź.
– To bardzo nieoczekiwane zaproszenie. Dajesz mi niewiele czasu.
– Strasznie cię przepraszam, Kerans, ale znamy się. tak dobrze, że byłem pewien, iż nie będziesz miał mi tego za złe. Złóż to na karb mojej maniakalno-depresyjnej osobowości. Zawsze lubiłem trochę szalone pomysły.
Kerans odszukał dwie pozłacane, porcelanowe filiżanki, po czym napełnił je kawą z karafki. “Znamy się tak dobrze", powtarzał ironicznie w myślach. Niech mnie diabli porwą, jeżeli znam cię choć trochę, Strangman. Gnający po lagunach niby zbrodniczy duch zatopionego miasta, będący apoteozą j ego bezsensownej przemocy i okrucieństwa, Strangman był dla niego na wpół piratem, na wpół wcielonym diabłem. Odgrywał jednak jeszcze inną, neuroniczną rolę, w której wydawał się Keransowi nawet postacią pozytywną, podsuwał mu bowiem ostrzegawczo lustro i przestrzegał go aluzyjnie przed przyszłością, jaką dla siebie wybrał. To właśnie ogniwo spajało ich ze sobą, a gdyby go zabrakło, Kerans dawno już opuściłby lagunę i ruszył na południe.
– Nie chodzi chyba o przyjęcie pożegnalne? – zapytał Strangmana. – Mam nadzieję, że nas nie opuszczacie?
– Oczywiście, że nie – odparł Strangman. – Przecież dopiero przyjechaliśmy. A poza tym, dokąd mielibyśmy iść? – zauważył roztropnie. – Niewiele miast już nam zostało… Słowo daję, czasami czuję się jak Phlebas Fenicjanin. Choć to właściwie twoja rola, prawda?
“Skubały mu kości
Prądy szepczące i schodził w otchłanie.
Życie swoje powtórzył, gdy wzniósł się i spadł.
Wir wchłonął pamięć lat jego młodości".
Nie dawał Keransowi spokoju, aż doktor przyjął w końcu jego zaproszenie, i wtedy dopiero Strangman triumfalnie odszedł. Kerans dopił pozostałą w karafce kawę, a kiedy ochłonął nieco, odsłonił żaluzje i wpuścił do środka jasne światło słońca.
Na zewnątrz, na jego krześle, stojącym na werandzie, siedziała biała jaszczurka, zwana ostrzegaczem, i przyglądała mu się swoim nieruchomym, kamiennym wzrokiem, jak gdyby czekając na coś, co ma się wkrótce wydarzyć.
Płynąc tego wieczora na drugi brzeg laguny na statek kołowy, Kerans zastanawiał się nad “niespodzianką" Strangmana w nadziei, że nie chodzi po prostu o jakiś wyrafinowany dowcip. Czuł się strasznie zmęczony, choć zgolił tylko brodę i przebrał się na obiad w biały smoking.
W lagunie trwały już zaawansowane przygotowania do przyjęcia. Statek zaopatrzeniowy, przyozdobiony markizami i kolorowymi lampkami, stał w odległości pięćdziesięciu jardów od brzegu, natomiast łodzie pracowały systematycznie wzdłuż wybrzeży, przepędzając aligatory do centralnej laguny.
Kerans wskazał ogromnego gada, rzucającego się pośród ostrych bosaków, i spytał Wielkiego Cezara:
– Co będzie dziś głównym daniem? Pieczeń z aligatora?
Olbrzymi, garbaty Mulat, siedzący przy sterze, wzruszył ramionami z wystudiowaną wieloznacznością.
– Strang przygotował na dzisiaj wielkie przedstawienie, naprawdę wielkie. Pan Kerans zobaczy.
Kerans wstał i oparł się na mostku.
– Wielki Cezarze, od jak dawna znasz kapitana?
– Długo, panie. Dziesięć lat, może dwadzieścia.
– To dziwny człowiek – ciągnął dalej Kerans. – Wpada raptownie z jednego nastroju w drugi. Musiałeś to zauważyć, skoro dla niego pracujesz. Twój kapitan czasami mnie przeraża.
Potężny Mulat uśmiechnął się zagadkowo.
– Pan Kerans ma rację – odrzekł chichocząc z cicha. – Ma rację.
Ale zanim Kerans zdążył zapytać, co kryje się za jego słowami, z mostka statku zaopatrzeniowego rozległ się głos skierowanego w ich stronę megafonu,
Strangman witał kolejno gości przy wejściu na statek. Był w znakomitym humorze, przez cały czas zachowywał wdzięk i wesołość i w wyszukanych słowach komplementował urodę oraz strój Beatrice. Była ubrana w spływającą do kostek suknię balową, a turkusowy makijaż wokół oczu upodabniał ją do rajskiego ptaka. Nawet Bodkin zdecydował się na ten dzień przystrzyc brodę i wygrzebał skądś przyzwoitą lnianą marynarkę. Wokół szyi przewiązał kawałek starej krepy – strzępiasty kompromis wobec czarnej muszki. Jednak oboje, podobnie jak Kerans, wydawali się jakby szklani i nieobecni, jedynie machinalnie uczestnicząc w rozmowie przy obiedzie.
Strangman tymczasem niczego nie zauważył, a jeśli tak, to był zbyt przejęty i zaaferowany, żeby zwracać na nich uwagę. Bez względu na motywy jego postępowania było jasne, że zadał sobie wiele trudu, aby przygotować swoją niespodziankę. Nad pokładem obserwacyjnym niczym świeży, biały żagiel rozwinięto nową płócienną markizę, podwiniętą na brzegach w kształcie odwróconego namiotu, tak żeby gościom nic nie zasłaniało widoku na niebo i laguny. Przy relingu stał duży okrągły stół, wokół którego rozmieszczono niskie otomany w stylu egipskim, o złoconych zagłówkach z kości słoniowej. Stół chaotycznie zdobiły nie pasujące do siebie, ale mimo wszystko wspaniałe srebrne i złote naczynia, w większości nieproporcjonalnych do potrzeb rozmiarów – na przykład miseczki do mycia rąk z pozłacanego brązu były wielkości umywalek.
W przystępie rozrzutności Strangman splądrował swój skarbiec pod pokładem – za stołem stało kilka rzeźb z poczerniałego brązu, podtrzymujących patery z owocami i orchideami, a o komin oparto gigantyczne płótno jakiegoś malarza ze szkoły Tintoretta, które zasłaniało luki ładowni i górowało nad blatem niczym fresk. Malowidło zatytułowane było Zaślubiny Estery i króla Kserksesa, ale zważywszy na pogański sposób potraktowania tematu i tło, na którym przedstawiono wenecką lagunę oraz pałace nad Canale Grandę, w połączeniu z piętnastowieczną oprawą i strojami postaci, równie dobrze można by nadać obrazowi tytuł “Zaślubiny Neptuna i Minerwy", co niewątpliwie Strangman chciał jeszcze podkreślić. Król Kserkses o przebiegłym obliczu z haczykowatym nosem, starszy mężczyzna w stroju Doży albo Wielkiego Admirała Wenecji, sprawiał wrażenie całkowicie zdominowanego przez swoją poważną, kruczowłosą Esterę, odznaczającą się słabym, lecz mimo to widocznym podobieństwem do Beatrice. Przyglądając się powierzchni płótna, pokrytego tłumem setek gości weselnych, Kerans nieoczekiwanie dostrzegł jeszcze jeden znajomy profil – twarz Strangmana, wyłaniającą się spośród ostro, okrutnie uśmiechniętych członków Rady Dziesięciu – lecz kiedy podszedł bliżej do obrazu, podobieństwo znikło.
Ceremonia zaślubin odbywała się na pokładzie galeonu przycumowanego przy Pałacu Dożów, a wyszukany, rokokowy takielunek zdawał się splatać ze stalowymi cumami i linami osprzętowymi statku zaopatrzeniowego. Obie jednostki znajdowały się w podobnym otoczeniu – lagun i wyrastających z wody budynków – a pstrokata zbieranina Strangmana wyglądała tak, jak gdyby zstąpiła przed chwilą z weneckiego płótna, na którym widać było obwieszonych biżuterią niewolników i kapitana gondolierów, Murzyna.