– Daley jest nareszcie w swoim żywiole – skomentował Kerans.
– Miał sporo praktyki. – Riggs zwrócił nagle swoje bystre spojrzenie na Keransa i zapytał niedbale: – Ale, ale, czy jest tu także Hardman?
– Hardman? – Kerans powoli potrząsnął głową. – Nie, nie widziałem go od dnia, kiedy zniknął. Na pewno jest już teraz daleko stąd, pułkowniku.
– Chyba masz rację. Myślałem jednak, że może jest gdzieś w pobliżu. – Riggs posłał Keransowi sympatyczny uśmiech, najwyraźniej wybaczywszy mu już uszkodzenie stacji badawczej, a może nie chcąc po prostu poruszać tego bolesnego tematu zbyt szybko z uwagi na niedawne przejścia doktora. Riggs wskazał gestem ulice połyskujące w słońcu. Zeschły muł na dachach i ścianach domów wyglądał jak zasuszone łajno. – Ponury widok. Cholernie żal mi Bodkina. Powinien był wrócić z nami na północ.
Kerans skinął głową, przyglądając się bliznom po uderzeniach maczet, lśniącym w boazerii wokół drzwi i stanowiącym zaledwie część szkód bezinteresownie wyrządzonych na stacji po zabójstwie Bodkina. Żołnierze uprzątnęli już w większości szczątki mebli, a ciało zamordowanego biologa, leżące dotąd w laboratorium pośród pokrwawionych wykresów, przewieziono helikopterem na kuter patrolowy. Ku swemu zdumieniu Kerans zdał sobie sprawę, że gruboskórnie zapomniał już o Bodkinie i nie odczuwa po jego stracie nic oprócz czysto symbolicznego smutku. Natomiast Hardman, którego przywołał Riggs, przypomniał Keransowi o czymś o wiele bardziej pilnym i istotnym, albowiem w jego głowie wciąż pulsowało magnetycznie ogromne słońce, a przed oczami doktora znów zaczęły przesuwać się wizje nieskończonych łach piasku i krwistoczerwonych bagien południa.
Podszedł do okna, wyciągnął drzazgę z rękawa świeżej kurtki mundurowej i spojrzał na ludzi siedzących w kucki pod kadłubem statku zaopatrzeniowego. Strangman i Admirał podeszli do stanowiska karabinu maszynowego, czyniąc jakby jakieś wymówki Macready'emu, który potrząsał tylko beznamiętnie głową.
– Dlaczego nie zaaresztujesz Strangmana? – zapytał Kerans.
Riggs zaśmiał się krótko.
– Bo nie mam żadnych podstaw, żeby go zatrzymać. Strangman dobrze wie, że z legalistycznego punktu widzenia miał pełne prawo do obrony własnej i mógł zabić Bodkina, jeśli okazałoby się to konieczne. – Kiedy Kerans obejrzał się przez ramię ze zdumieniem, pułkownik ciągnął dalej: – Nie pamiętasz już Ustawy o Terenach Odzyskanych ani Regulaminu Dykesa, określających zasady zachowania ładu i porządku? Oba te przepisy nadal obowiązują. Wiem, że Strangman to kawał drania, że paskudna jest ta jego biała skóra i jego aligatory, ale ściśle rzecz biorąc, za osuszenie laguny powinien dostać medal. Jeśli się na mnie poskarży, będę się musiał gęsto tłumaczyć z tego karabinu maszynowego, który kazałem rozstawić na ulicy. Wierz mi, Robercie, że gdybym przypłynął pięć minut później i zastał cię porąbanego na kawałki, Strangman mógłby twierdzić, że byłeś wspólnikiem Bodkina, a ja nie byłbym w stanie zrobić w tej sprawie absolutnie nic. To niezły spryciarz.
Zmęczony Kerans, który spał tej nocy tylko trzy godziny, oparł się o framugę okna, uśmiechając się do siebie blado, próbował bowiem pogodzić tolerancyjną postawę Riggsa wobec Strangmana ze swoim własnym stosunkiem do niego. Zrozumiał, że dzieli go teraz od Riggsa jeszcze głębsza przepaść. Chociaż pułkownik stał w odległości zaledwie kilku stóp od niego, podkreślając swoje słowa energicznymi wymachami pałki, Kerans nie potrafił w pełni zaakceptować jego realności, jak gdyby wizerunek Riggsa przekazywała na stację badawczą z ogromnej odległości w czasie i przestrzeni jakaś skomplikowana, trójwymiarowa kamera. To Riggs, a nie on, był podróżnikiem w czasie. Kerans uznał, że w sensie fizycznym reszta oddziału jest także nierzeczywista. Wielu ludzi spośród pierwotnego składu wymieniono – zniknęli na przykład wszyscy, którym śniły się tajemnicze sny, wśród nich także Wilson i Caldwell. Zapewne z tego powodu, a także ze względu na swoje blade oblicza i zmęczone oczy, nowi żołnierze Riggsa stanowili wyraźny kontrast z ludźmi Strangmana. Wydawali się Keransowi nijacy i nierealni – wykonywali rozkazy nie jak ludzie, ale jak inteligentne androidy.
– A kradzież? – zapytał. Riggs wzruszył ramionami.
– Oprócz kilku błyskotek, które podprowadził z domu towarowego Woolworthsa, nie przywłaszczył sobie nic wartościowego i nie uczynił niczego, czego nie można by wytłumaczyć naturalną nadgorliwością jego ludzi. A jeśli chodzi o posągi i tym podobne rzeczy, to Strangman wykonuje w istocie ważną robotę, ratując dzieła sztuki, których w chwili ewakuacji nie można było zabrać. Choć wcale nie jestem pewien, po co naprawdę to robi. – Pułkownik poklepał Keransa po ramieniu. – Powinieneś o nim zapomnieć, Robercie. Strangman siedzi teraz spokojnie, ponieważ wie, że prawo jest po jego stronie. W przeciwnym wypadku doszłoby do walki. – Riggs urwał. – Wyglądasz, jakbyś był zupełnie wykończony. Miewasz jeszcze te sny?
– Od czasu do czasu. – Keransa przeszył dreszcz. – Ostatnie kilka dni w lagunie to kompletne szaleństwo. Trudno mi opisać Strangmana… to biały demon, któremu oddają cześć wyznawcy voodoo. Nie mogę pogodzić się z myślą, że puścisz go wolno. A kiedy zalejecie znów lagunę?
– Kiedy za…? – powtórzył Riggs, potrząsając głową z oszołomieniem. – Robert, ty naprawdę utraciłeś kontakt z rzeczywistością. Im szybciej stąd wyjedziecie, tym lepiej dla was. Oczywiście, nie tylko w żadnym wypadku nie zaleję laguny, ale jeśli ktoś choćby spróbuje to zrobić, osobiście odstrzelę mu łeb. Odzyskanie każdego terytorium, a szczególnie terenów miejskich, jak ten, to obecnie kwestia najwyższej wagi. Jeżeli Strangman naprawdę zdoła wypompować wodę z tych dwóch pobliskich lagun, zostanie nie tylko ułaskawiony, ale otrzyma jeszcze w nagrodę urząd tutejszego generał-gubernatora. – Riggs wyjrzał przez okno, słysząc metalowy brzęk zalanych słońcem schodów awaryjnych. – Właśnie tu idzie. Ciekawe, co się tym razem zalęgło w jego parszywym łbie…
Kerans podszedł do Riggsa, odwracając wzrok od gnijących, żółtawych dachów.
– Pułkowniku, przepisy przepisami, ale ty musisz na nowo zalać tę lagunę. Byłeś już na ulicach? Są plugawe i odrażające! To jest koszmarny, martwy, skończony świat. Strangman wskrzesza trupa! Po dwóch czy trzech dniach sam się przekonasz…
Riggs gwałtownie odwrócił się od biurka, przerywając Keransowi w pół zdania. W jego głosie słychać było ton zniecierpliwienia.
– Nie zamierzam zostawać tu na trzy dni – rzucił krótko. – Nie obawiaj się. Nie cierpię na żadne obsesje, związane z tymi lagunami, bez względu na to, czy są zalane czy nie. Jutro wszyscy ruszamy stąd skoro świt.
– Nie możecie wyjechać, pułkowniku – odpowiedział zaskoczony Kerans. – Przecież Strangman zostanie.
– Oczywiście, że zostanie! Myślisz może, że bocznokołowiec ma skrzydła? Strangman nie musi wyjeżdżać, jeżeli sądzi, że uda mu się przetrwać zbliżające się wielkie upały i deszcze. Nigdy nic nie wiadomo. Może wytrzymać, jeżeli zdoła uruchomić chłodzenie w kilku tych wielkich budynkach. A z czasem, o ile osuszy większą część miasta, być może rząd podejmie nawet próbę ponownego zasiedlenia tych terenów. Kiedy wrócimy do Byrd, z pewnością złożę w tej sprawie oficjalny raport. Tymczasem jednak nic tu po mnie. Nie mogę wprawdzie ruszyć stacji, ale to niewielka strata. Poza tym, tobie i dziewczynie potrzebny jest odpoczynek. I regeneracja mózgu. Czy zdajesz sobie sprawę, ile Beatrice ma szczęścia, że jest wciąż cała i zdrowa? Dobry Boże! – Pułkownik szorstko skinął Keransowi głową i wstał, kiedy rozległo się energiczne pukanie do drzwi. – Powinieneś mi dziękować, że zdążyłem na czas.