– To ciekawe, panie pułkowniku. Zawsze sądziłam, że naszym obowiązkiem jest pozostać tutaj jak długo się da, nawet za cenę wszelkich możliwych poświęceń. A w każdym razie tak powiedziano mojemu dziadkowi, kiedy Rząd skonfiskował większość jego majątku – tu w oczach Beatrice pojawił się znajomy błysk kąśliwego poczucia humoru. Zauważyła, że Riggs zerka przez ramię w stronę baru. – Co się stało, panie pułkowniku? Rozgląda się pan za egzotycznym służącym? Ja panu nie zrobię drinka, jeżeli o to panu ' chodzi. Czasami wydaje mi się, że obaj przychodzicie tutaj tylko po to, żeby chlać. Riggs wstał.
– W porządku, panno Dahl, poddaję się. Zobaczymy się później, doktorze – pułkownik zasalutował Beatrice z uśmiechem. – Jutro, jeszcze nie wiem dokładnie o której godzinie, przyślę po pani rzeczy kuter, panno Dahl.
Kiedy Riggs odszedł, Kerans wyciągnął się na leżaku i patrzył na krążący nad sąsiednią laguną helikopter. Co pewien czas maszyna zniżała gwałtownie lot przy brzegu, a wtedy pęd ciętego śmigłami powietrza trzepał pierzastymi liśćmi paproci i zmuszał iguany do ucieczki po dachach. Beatrice przyniosła z baru drinka i usiadła na leżaku koło Keransa.
– Wolałabym, żebyś nie analizował mojego zachowania w obecności tego człowieka, Robercie. – Podała mu szklankę i wsparła się o jego kolana, opierając podbródek na przegubie dłoni. Zazwyczaj wyglądała zdrowo i krzepko, ale dzisiaj miała zmęczony i smutny wyraz twarzy.
– Przepraszam – powiedział Kerans. – Być może w rzeczywistości analizowałem własne zachowanie. Ultimatum Riggsa trochę mnie zaskoczyło. Nie spodziewałem się, że wyjedziemy tak szybko.
– A więc zamierzasz wyjechać?
Kerans milczał. Sprzężony z radiem automatyczny gramofon zmienił płytę z Symfonią pastoralną Beethovena na płytę z VII Symfonią, a Toscanini ustąpił miejsca Brunonowi Walterowi. Przez cały dzień gramofon bez przerwy odgrywał pełny cykl dziewięciu symfonii. Kerans szukał odpowiedzi, szukał zmiany nastroju, wsłuchując się w uroczysty motyw, otwierający VII Symfonię i nakładający się na jego niezdecydowanie.
– Wydaje mi się, że chcę wyjechać, ale właściwie nie znalazłem jeszcze odpowiedniego po temu powodu. Zaspokojenie potrzeb emocjonalnych to nie wszystko. Muszą istnieć jakieś bardziej przekonywające bodźce. Może te zatopione laguny przypominają mi na przykład o embrionalnym, macicznym okresie mojego życia. Jeżeli tak, to najlepiej będzie wyjechać stąd jak najszybciej. Wszystko, co mówi Riggs, to prawda. Nie ma większych szans, że przeżyjesz tropikalne burze i oprzesz się malarii.
Kerans położył dłoń na czole Beatrice, badając jej temperaturę jak dziecku.
– Co Riggs miał na myśli sugerując, że niedobrze sypiasz? Już drugi raz dzisiejszego ranka wspomniał coś o zaburzeniach snu.
Beatrice na chwilę zapatrzyła się w dal.
– Och, to nic takiego. Miałam ostatnio kilka dziwacznych i przerażających snów. Mnóstwo ludzi miewa koszmary nocne. Nie ma o czym mówić. Powiedz mi lepiej, Robercie, ale poważnie: czy jeśli zdecyduję się zostać, zostaniesz ze mną? Moglibyśmy zamieszkać tutaj razem.
Kerans uśmiechnął się szeroko.
– Chcesz mnie skusić, Bea? Co za pytanie! Pamiętaj, że jesteś nie tylko najpiękniejszą, ale i jedyną kobietą w tych okolicach. Doprawdy, trudno byłoby znaleźć bardziej trafną podstawę do biblijnego porównania. Adam nie miał zmysłu estetycznego, bo inaczej zdałby sobie sprawę, że Ewa była dziełem dosyć przypadkowym.
– Jesteś dzisiaj szczery. – Beatrice wstała i podeszła do brzegu basenu. Obiema rękami zgarnęła włosy z czoła. Jej smukłe, gibkie ciało zalśniło w słońcu.
– Czy rzeczywiście musimy wyjechać tak nagle, jak twierdzi Riggs? Mamy przecież motorówkę.
– To wrak. Pierwsza poważniejsza burza rozpruje ją jak zardzewiałą puszkę po konserwach.
Zbliżało się południe. Upał na tarasie stawał się już nie do wytrzymania, więc Kerans i Beatrice weszli do mieszkania. Filtry podwójnych żaluzji przepuszczały do niskiego, przestronnego salonu tylko cienką smugę słońca, a klimatyzowane powietrze było kojąco chłodne. Beatrice wyciągnęła się na długiej, jasnobłękitnej kanapie ze skóry słonia. Prawą ręką bawiła się runem puszystego dywanu. Mieszkanie było jedną z pieds a terre jej dziadka i stało się domem Beatrice po śmierci rodziców, którzy zginęli w wypadku wkrótce po narodzinach córki. Dziewczynkę wychował dziadek, samotny, ekscentryczny milioner, za młodu wielki mecenas sztuki (Keransowi nigdy nie udało się ustalić źródła jego bogactwa: kiedy on i Riggs odkryli przypadkowo kryjówkę Beatrice, Kerans zapytał ją o to, ale ona odparła tylko krótko: “Powiedzmy, że robił w pieniądzach"). Jego gusta skłaniały się szczególnie ku sztuce eksperymentalnej i dziwacznej i Kerans często zastanawiał się, na ile osobowość i niezwykłe poglądy tego człowieka odziedziczyła po nim jego wnuczka. Nad kominkiem wisiało ogromne surrealistyczne płótno z początków dwudziestego stulecia, na którym nagie do pasa kobiety o twarzach barwy popiołu tańczyły ze szkieletami wystrojonymi we fraki na tle upiornego, szkieletowego pejzażu. Obraz był pędzla Delvaux. Na drugiej ścianie milcząco wrzeszczała sama do siebie jedna z fantasmagorycznych, samopożerających się dżungli Maxa Emsta, przypominająca rezerwuar podświadomości szaleńca.
Przez kilka chwil Kerans wpatrywał się w ciszy w przyćmiony, żółty pierścień słońca Emsta, przeświecający pośród egzotycznej roślinności, i raptem przez jego mózg przemknęła zagadkowa fala wspomnień i nagłego zrozumienia. Wizerunek archaicznego słońca był o wiele potężniejszy niż muzyka Beethovena, palił mu umysł i oświetlał znikające cienie, pędzące obłąkańczo po najgłębszych zakamarkach jego myśli.
– Beatrice.
Przyglądała mu się, kiedy do niej podchodził. W jej spojrzeniu pojawił się wyraz lekkiego niezadowolenia.
– Co się stało, Robercie?
Kerans zawahał się. Nagle zdał sobie sprawę, że, choć krótka i niezauważalna, minęła właśnie ważna chwila, niosąca go w strefę decyzji, z której nie będzie już mógł się wycofać.
– Chyba zdajesz sobie sprawę, że jeśli pozwolimy Riggsowi wyjechać bez nas, to nie znaczy, że będziemy mogli wyjechać stąd później. To znaczy, że będziemy musieli pozostać tu na zawsze.
Rozdział III. Ku nowej psychologii
Cumując katamaran przy nabrzeżu, Kerans rzucił trap, a potem ruszył kładką w stronę bazy. Kiedy otwierał właz, obejrzał się raz jeszcze na lagunę. Wśród fal upału dostrzegł Beatrice, wspartą o balustradę balkonu. Kiedy jej pomachał, w charakterystyczny dla siebie sposób odwróciła głowę i nie zareagowała.
– Panna Dahl znów ma kapryśny dzień, doktorze? – sierżant Macready wyszedł z budki strażniczej, a jego podobną do ptasiego dzioba twarz rozluźnił na chwilę przebłysk rozbawienia. – To naprawdę dziwna kobieta.
Kerans wzruszył ramionami.
– Wie pan, sierżancie, jak twarde i niezależne bywają samotne dziewczyny. Jeśli mężczyzna nie ma się na baczności, to mogą mu napędzić porządnego strachu. Próbowałem namówić Beatrice, żeby spakowała się i wyjechała z nami. Jeżeli sprzyja mi szczęście, to chyba tak zrobi.
Macready wpatrywał się uważnie w dach dalekiego bloku mieszkalnego.
– Cieszę się, że pan to mówi, doktorze – powiedział niezobowiązująco, ale Kerans nie umiał zdecydować, czy sceptycyzm w głosie sierżanta odnosił się do niego, czy raczej do Beatrice.
Bez względu na to, czy ostatecznie zostaną czy nie, Kerans postanowił udawać, że jednak wyjeżdżają. Przez trzy następne dni powinni wykorzystywać każdą wolną chwilę, żeby gromadzić zapasy żywności i wykraść niezbędne wyposażenie, jakie uda im się znaleźć w magazynach bazy. Kerans nie podjął jeszcze nieodwołalnego postanowienia co do wyjazdu – kiedy tylko rozstał się z Beatrice, jego wahanie wróciło (zastanawiał się ponuro, czy dziewczyna nie próbuje wyprowadzić go w pole, niby Pandora o zabójczych ustach, nieobliczalnie otwierając i zamykając wieko swojej puszki czarownic, kryjącej jedynie pragnienia i frustracje) – ale zamiast chodzić jak błędny w stanie morderczej niepewności, którą Bodkin i Riggs szybko by spostrzegli, zdecydował odłożyć definitywne rozstrzygnięcie na ostatnią chwile. Choć wprost nie cierpiał bazy, widok odpływającego statku z pewnością niezwykle szybko wzbudziłby w nim takie uczucia, jak strach i panika, a rozmaite abstrakcyjne motywy, przemawiające za tym, żeby zostać nad laguną, zniknęłyby wkrótce zupełnie. Rok temu Kerans przypadkowo znalazł się samotnie na pewnej małej wysepce, gdzie prowadził ponadplanowe badania geomagnetyczne. Nie usłyszał syreny okrętowej, oznajmiającej odpłynięcie statku, ponieważ miał na głowie słuchawki i klęczał pochylony nad przyrządami pomiarowymi w starym bunkrze podziemnym. Kiedy wyszedł stamtąd dziesięć minut później i okazało się, że bazę dzieli już od wyspy sześćset jardów płaskiej tafli wody, a dystans ten z każdą chwilą się powiększa, Kerans poczuł się jak dziecko na zawsze odłączone od matki. Ledwo udało mu się w porę opanować i oddać ostrzegawczy strzał z pistoletu sygnałowego.