Выбрать главу

W pokoju od razu zrobiło się jaśniej, ale przed moimi oczyma natychmiast zaczęły latać mroczki.

Len najspokojniej w świecie spał sobie na moim łóżku. Nie tak po prostu sobie przysnął, czy się zdrzemnął – nie, zażywał głębokiego, mocnego i zasłużonego snu, a pościel nosiła niezaprzeczalne ślady dobrej zabawy – prześcieradło pomięte, kołdra zamiata rogiem podłogę, jedna poduszka na ziemi, druga stoi dęba. I pośród tego malowniczego bałaganu – żywe ucieleśnienie najskrytszych panieńskich marzeń, złotowłosy mężczyzna w kwiecie wieku i sił, kusząco upozowany na łóżku.

Ale miałam na głowie ważniejsze sprawy niż pokusy. Zachłysnęłam się głuchym przeciągłym rykiem, złapałam wiadro ze świeżą i zimną wodą ze studni i odwróciłam je nad głową wampira. Sądząc z reakcji władcy, ta metoda pobudki była mu dotychczas nieznana. Skoczył, jakby go kto oparzył i zaklął takimi słowami, że wiadro wypadło mi z rąk. Mało powiedzieć, że łóżko było mokre. Poduszka dosłownie unosiła się na wodzie. Len nie przemókł do suchej nitki tylko dlatego, że spał na golasa. Ale podobne drobiazgi nie mogły zdeprymować ani mnie, ani jego – mieliśmy sobie nawzajem wiele do powiedzenia.

– To ty w odwiedziny przyjechałeś, tak? – dopytywałam się sarkastycznie, krocząc w kierunku wampira. – Z łuku sobie postrzelać, innych zobaczyć, siebie pokazać?

Mimo wyraźnej przewagi fizycznej Len spiesznie odgrodził się ode mnie łóżkiem. Zaczęłam powoli je obchodzić, przekładając ręce na oparciu. Złowieszczą ciszę naruszało melodyjne kapanie wody sączącej się przez sprężynowy spód.

– Może porozmawiamy? – nieśmiało zaproponował Len.

– A ty miałeś nadzieję, że będziesz mi do rzeźby pozował? Albo do aktu?

Wampir zaczerwienił się ledwo zauważalnie i otulił skrzydłami.

– Wolho, ty to wszystko źle zrozumiałaś…

– Ja w ogóle nic nie zrozumiałam.

– No dobra – westchnął. – Poddaję się. Słuchaj.

Dom Narad szybko wypełniał się wampirami. Wzdłuż ścian ustawiły się szeregi poddanych – przeważnie mężczyzn, którzy szarmancko przepuścili do przodu kilka aktywnych w polityce kobiet i jedno dziecko, które desperacko czepiało się matczynej spódnicy. Starsi zajęli honorowe miejsca stojące po prawej stronie Lena, siwy wilk wyciągnął się u jego stóp.

Goniec z szacunkiem skłonił się w kierunku tronu.

– Witaj, władco.

Najbardziej wymyślna etykieta wcześniej czy później zaczyna irytować władcę. Ale prawdziwy władca nie zdradzi tego ani jednym gestem.

– Witaj, Raidenie – beznamiętnym głosem odpowiedział Arr'akktur tor Ordwist Sz'eonell, ostatni z klanu Wistwolftów. Niedbałym gestem nakazał gońcowi podnieść się, a sam usiadł, odrzucając płaszcz. Wilk poruszył urwanym uchem i podniósł na wampira smutne żółte oczy.

– Władco, znalazłem to, czego szukaliście. Widziałem go.

Władca nie zadawał dodatkowych pytań, ale pod jego badawczym spojrzeniem goniec zapragnął rozpłaszczyć się na ziemi i zacząć z piskiem machać ogonem.

Deszcz szeleścił po dachu, naruszając ciszę.

Tak, to ten. Władca zajrzał do pamięci gońca i zobaczył go tak samo wyraźnie, jakby widział na własne oczy. Właśnie ten. Trzynasty kamień, zagubiony w chaosie, w dniu, gdy ludzka armia wdarła się do serca Dogewy. Bezimienny wojownik, który jako pierwszy dostał się do świątyni, zdążył wyłamać go z pyska kamiennej rzeźby i komuś przekazać, bo sam już nie miał okazji wzbogacić się kosztem zdobycznego kamyczka – zawisł, charcząc, na potrójnym ostrzu gwordu. Tamtego dnia obrońcom świątyni udało się wyprzeć ludzi z sali rytuałów. Kosztem setek istnień udało im się na krótką chwilę powstrzymać najeźdźców, ale kamień został utracony, wydawało się, że na zawsze.

– Dobrze – w końcu powiedział władca i po Domu Narad przeleciało westchnienie ulgi, które prawie natychmiast przerodziło się w zaaferowane pomruki głosów. – Raidenie, zasłużyłeś na nagrodę.

– Najwyższą nagrodą jest możliwość służenia władcy – wyrzucił z siebie goniec, dokładnie trzymając się etykiety.

Ta sama etykieta sprawiła, że władca wykrzywił wargi w wyrozumiałym uśmiechu. „Uśmiech powinien być lekki, ale nie pogardliwy i w żadnym wypadku nie sarkastyczny. Nie powinien obnażać kłów, ale nie należy również zaciskać warg” – uczył nieżyjący już Renszer. „Udał mi się grymas” – mimochodem odnotował władca. Potem, już później, pójdzie do upartego ojca Wiolny i rozkaże – nie, doradzi, by wydał córkę za młodego obiecującego dworzanina imieniem Raiden tor Mel'trion. W jakiś sposób etykieta jest słuszna, najlepsza nagroda to służyć temu, kto nie zapomina o nagrodach.

Niebieskooki Starszy odkaszlnął, zrobił krok do przodu i pochylił głowę przed władcą.

– Uważam, że powinniśmy przyjąć zaproszenie na starmiński turniej łuczniczy i wystawić swojego zawodnika.

„Dobry pomysł – złośliwie pomyślał władca. – Jakim cudem sam na to nie wpadłem?” Ale na głos powiedział:

– Tak, to jest najrozsądniejsza decyzja. Jeżeli mamy możliwość legalnego odzyskania kamienia, powinniśmy z niej skorzystać.

– W takim razie – kontynuował Starszy, nie prostując się z pełnego szacunku ukłonu – czy rozkażecie, władco, stworzyć listę najlepszych dogewskich łuczników?

– Nie ma takiej potrzeby.

Starsi spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Lista, przygotowana już godzinę temu i czekająca na swoją chwilę w szerokim rękawie Starszego, wyślizgnęła się na podłogę i potoczyła do podnóża tronu. Władca pochylił się błyskawicznym ruchem, podniósł zwój i bez czytania zwrócił Starszemu.

– Czy chcecie zatem przedstawić własnego kandydata? – Starszy ściągnął brwi.

– Właśnie tak.

Władca uśmiechnął się oślepiająco. Etykieta zatrzeszczała w szwach.

– A zatem na czyje barki zdecydowaliście się złożyć ciężar odpowiedzialności za nasze losy?

– Uważam, że moje go utrzymają.

Władca czekał na ten zdziwiony pomruk. Nawet nie próbował go uciszać – po prostu siedział i czekał, aż minie szok spowodowany jego postanowieniem. Cudze myśli wiły się dookoła niego jak pszczoły nad przewróconym ulem.

„To niemożliwe!”

„Nie powinniśmy go puszczać, za duże ryzyko.”

„Czemu właśnie on? Mało mamy dobrych łuczników czy jak?”

„Mamo, chcę do domu. Nóżki mi się zmęczyły.”

„Czy on mi nie ufa?”

„Chłopakowi zupełnie odbiło. Może napoić go walerianą?”

Władca znalazł spojrzeniem Kellę i wysłał jej czarujący uśmiech. Zielarka prychnęła z oburzeniem i skrzyżowała ręce na piersi.

„A jeśli coś mu się stanie? Nie mogę sobie nawet wyobrazić…”

„Może uda nam się go przekonać.”

– Nie uda się – pokręcił głową władca, zwracając się do najbliższego Starszego.

„I tak zrobi po swojemu.”

„A co z ochroną?”

– Będzie mi tylko przeszkadzać.

„A może warto, by była ukryta? Przede wszystkim przed nim…”

Władca tylko się uśmiechnął. Niebieskooki Starszy się zaczerwienił.

„Uparty jak osioł. Dokładnie jak jego ojciec.”

„Niech robi co chce. Byleby udało mu się w końcu zamknąć krąg.”

„Koniec końców, jest władcą. Wie lepiej.”

„Mamo, no chodź szybciej do domu… Nudzę się…”

– Dari, późno już, mały od dawna powinien być w łóżku – miękko zauważył Len. Młoda wampirzyca speszyła się, posłusznie złapała chłopca na ręce i wyszła.

– Podjąłem decyzję – obwieścił władca, podnosząc rękę dłonią do przodu. – Dyskusja zakończona. By zdążyć na turniej, powinienem wyruszyć jutro rano. Na czas mojej nieobecności przekazuję kierowanie Dogewą w ręce Rady Starszych.