Staruszki spojrzały po sobie.
– A co, Stasiu, tamta kupcowa stodoła to stoi jeszcze?
– No a jak by? Słoma już pewnie cała zgniła, ale szkielet to wcale niczego sobie, jeszcze cieśla Gacka go robił – skwapliwie odezwała się druga starowinka.
– Ten, co to napiwszy się, w studni mrakobiesy na wytłoczyny łapał? – sprecyzowała trzecia.
– Ano ten. Zdolny był chłopak, niech mu ziemia lekka będzie. Jak czasem szedł drogą – to się z każdym przywitał, każdemu ukłonił, rączki całował. No to dasz mu, nieborakowi, szklankę wódeczki albo rosołu – zależy, czego człowiekowi akurat potrzeba…
– Hej, babciu, do rzeczy – nie wytrzymał Wal. – Plotkować to będziesz na targu. Gdzie ta ghyrowa stodoła?
– Nie ghyrowa, kochany, kupcowa. Kupiec się tamoj powiesił. Żonkę swoją złapał z Gaćką, jak o świcie zamorskie wino spożywali. No to nie wytrzymał, oboje zaciukał, a sam, bidulek…
– Stara!!!
– Nie, czekaj – przerwałam trollowi. – Ja się chcę czegoś dowiedzieć o tak radykalnej kampanii antyalkoholowej! Kupiec sam chciał wypić i dla niego nie starczyło?
– Dyć oni winko konsumowali w łóżku kupcowym, nieboraki…
– Ja z waszymi „nieborakami” tu zaraz zakwitnę – ryknął troll. – Mówcie, gdzie mamy iść?
Stara zacisnęła suche wargi i machnęła ręką wzdłuż drogi.
– Za chałupami skręcicie w lewo, stamtąd to już stodołę dobrze widać – na środku łąki, duża.
– Len, idziesz z nami?
Wampir coś niewyraźnie mruknął.
– Możesz zostać i poczekać na nas w karczmie.
– Nie – uciął Len. – Ale żebyście wiedzieli, nadal jestem przeciwny tej wątpliwej awanturze.
– No to będziesz przynętą – pocieszyłam go. – Możesz wyrażać swój protest, stojąc w widocznym miejscu.
– A niby dlaczego?
– Bo ja będę siedziała w zasadzce, a Wal będzie pilnował moich pleców.
– I za co mnie spotkał ten honor?
– Najlepiej z nas widzisz w ciemności, jesteś najzwinniejszy i najsilniejszy. Jeżeli moje zaklęcie nie położy bestii trupem, będziesz miał największą szansę ją dobić.
– Jeśli zaklęcie jej nie położy trupem – pochmurnie burknął Len – to dobiję co poniektóre inne osobniki…
Wykład 10. Wiedza nadnaturalna
Znaleźliśmy stodołę i razem z nią ślady. Na wilgotnej ziemi wyraźnie widać było świeże odciski łap gigantycznego kota, a pociemniałe ze starości bale zdarto pazurami aż do żółtawych szczapek. Zadrapania robiły wrażenie. Oparta o schody drabina kończyła się przy wąskim okienku pod samym dachem.
– Jest tam, jak myślisz? – Troll w napięciu wpatrywał się w ciemną dziurę okna.
– Nie, wątpię – natychmiast odparł Len. – Przynajmniej ja nic nie czuję.
– No to wchodzimy – zadecydował Wal, otwierając zasuwę.
W stodole panował duszny półmrok. Wzdłuż ścian ciągnęły się nierówne sterty starej słomy, pachnącej zgnilizną i pleśnią. Na balach chwiały się wiązanki na wpół ogołoconych brzozowych mioteł. Częściowo zniszczone belkowanie dachu odsłaniało strych zawalony jasnym sianem z łąkowej trawy.
– Oż ty, niezłe stosy. Pewnie szczurów pełno – zjeżyłam się, szeleszcząc po słomie czubkiem buta.
– Tu nie ma szczurów – zaprzeczył Len, przechodząc nad idealnie obgryzionym szkieletem kozy. – Ani jednego. Aż dziwne.
– Duży kotek – duże myszki. – Troll zatrzymał się pod nierówną krawędzią stropu, wspiął się na palce i zajrzał na strych – O, stamtąd wyłazi. Znaczy się tak. Ja i foczka chowamy się pod ścianą za słomą, a ty stajesz pośrodku, żebyśmy i my cię widzieli, i kicia się zaśliniła. Jak tylko ona wyskoczy i zacznie cię żreć, foczka przyłoży jej piorunem, a my weźmiemy w dwa ognie i przerobimy na mielone.
– Wal, to zbyt toporna metoda – zmarszczyłam nos. – Rzucanie piorunami wewnątrz stodoły może mieć niemiłe skutki, a poza tym mogę przypadkiem trafić Lena. Mam bardziej finezyjne zaklęcie, akurat na takie przypadki. Mantykora stopnieje jak śnieg na wiosnę, nawet nie zdążysz do pięciu policzyć. Ty mnie tylko osłaniaj – a nuż widelec wydam jej się bardziej apetyczna niż wampir?
– Mam nadzieję – chmurnie odpowiedział Len.
Kogut pianiem obwieścił północ i prawie natychmiast Wal dał mi kuksańca w bok. Zakrztusiłam się na wdechu i podążyłam za jego spojrzeniem, które skierowane było ku stertom słomy na strychu. Coś się tam ruszało. Wymruczałam zaklęcie nocnego widzenia i w stodole natychmiast zrobiło się jaśniej, a przy okazji wnętrze budynku zabarwiło się na radosne odcienie purpury. Teraz dokładnie widziałam spory koci łeb, rozglądający się na boki. Mantykora urządziła sobie coś w rodzaju nory w stosie siana i z ciekawością wyglądała przez wąskie wejście. Len przestąpił z nogi na nogę i zwierzę natychmiast postawiło ostre uszy, zakończone zabawnymi pędzelkami. Na wąsatym pysku zastygł wyraz naiwnego zdziwienia, jak u kotka, który po raz pierwszy zobaczył żywą mysz. Po chwili wahania mantykora wygrzebała się ze słomy i po kolei otrzepała łapy, jak wychodzący z wody kot. Sprężyła się, opuściła pysk, postała chwilę na krawędzi strychu, strzelając ogonem po deskach, a potem podjęła decyzję i skoczyła.
Zwinnie przeleciawszy przez stodołę na skórzanych skrzydłach mantykora wylądowała jakieś dziesięć łokci od Lena. Oboje byli sobą żywo zainteresowani. Ręka Lena namacała głownię miecza, a mantykora przypadła do ziemi, poruszając długim ogonem.
– Samica – szepnęłam. – To niedobrze. Jest mniejsza, ale też znacznie bardziej zwinna.
Kicia przeciągnęła się, wysuwając pazury i wyginając grzbiet.
– Mrrrrr? – spytała czule.
– Wykończ ją – gorąco szepnął troll wprost do mojego ucha.
– Chwila. Niech Len ją jakoś odciągnie.
Wampir z oburzeniem spojrzał w naszym kierunku. Wprawdzie nie miał jak usłyszeć moich słów, ale z łatwością potrafił czytać myśli w promieniu trzystu łokci.
– Ale od czego ma ją odciągać?
– A chociażby od siebie – gwałtownie grzebałam w torbie. – Nie to… To jest szósty rok, a ja potrzebuję pierwszy semestr siódmego…
– Czego ty tam szukasz? – Wal ze zdumieniem gapił się na stos zeszytów, które wyleciały z odwróconej torby.
– Konspektu… Zapomniałam zaklęcia…
– Co?! – ryknął, zupełnie zapominając o konspiracji.
– No co, każdemu się może zdarzyć. Magowie też ludzie…
Ostrze miecza zatoczyło lśniący półokrąg. Ogon wygiął się w znak zapytania, długi pędzelek napuszył się, obnażając krzywe żądło długości dłoni w kształcie jataganu, w którego zagłębieniach połyskiwała wilgotna trucizna.
Wampir i mantykora zaczęli krążyć po stodole, nie spuszczając z siebie drapieżnie zwężonych oczu.
– A jak ono ma wyglądać? – Troll szybko kartkował pierwszy z brzegu konspekt. – Ależ wy, magowie, macie tajny alfabet – ani jednej runy nie potrafię odczytać!
– Gdzie? A, to po prostu ja mam takie pismo.
– Kici-kici-kici… – nieoczekiwanie zagruchał wampir, wyciągając do mantykory wolną rękę.
Zrobiło mi się zimno. Władca Dogewy zwariował!
Mantykora położyła się i, mrucząc, zaczęła wodzić po podłodze koniuszkiem ogona. Len opuścił i po chwili wahania schował miecz za plecy.
– Co ty wyprawiasz, sukinghyrze! – ryknął troll, wyskakując zza sterty słomy. – Dołóż tej ryżej mordzie!
Ani Len, ani mantykora nie zaszczycili go uwagą. Trochę zbyt późno przypomniałam sobie, że mantykory wyczuwają człowieka na odległość wiorsty, więc nasza obecność w stodole nie była dla niej żadną niespodzianką. Zwierzak przewrócił się na grzbiet, rozkładając skrzydła, a wampir przykucnął i zaczął powoli drapać złocisty brzuch z czarnymi plamkami. Mruczenie przybrało na sile.