Tyśka z radosnym mruczeniem rzuciła się do mnie, otarła o nogi, zatoczyła honorowe kółko i natychmiast wróciła na swoje stanowisko pod wysokim rozłożystym grabem. Za niewątpliwy plus tego drzewa uznać należy solidne, regularnie ułożone konary: gałąź po lewej – gałąź po prawej, w odległości łokcia. A do tego konary są mocne i przy samym pniu proste i gładkie. I bardzo wygodnie jest się po nich, jak po schodach, ewakuować przed poirytowaną mantykorą. Nic dziwnego, że nieproszeni goście wybrali ze wszystkich możliwości właśnie grab. Niechby spróbowali z rozpędu wpiąć się na sosnę masztową, kłujący rozłożysty świerk czy grubaśny wiekowy dąb!
Grab uparcie sprzeciwiał się destrukcyjnemu wpływowi jesieni, liście na nim zbrązowiały i poskręcały się, ale nie spieszyły się ze zlatywaniem. Dlatego też jedyną widoczną z mojej pozycji częścią wspinaczy były solidnych rozmiarów buty na grubych podeszwach, ze srebrzystymi okuciami i niedbale zawiązanymi sznurowadłami.
– No to zaczynamy – powiedziałam, strzelając kostkami palców. – Tyśka, psik!
Wiatr zawył, liście rozwiało na boki i zobaczyliśmy dwa niezwykłe ptaszki, siedzące na nagich gałęziach. Ten wyżej na oko miał co najmniej osiemdziesiąt lat. Siwa broda powiewała na wietrze jak flaga tonącego okrętu. Długa luźna szata i zagięta laska zdradzały przynależność do braci magicznej. Towarzystwa dotrzymywał mu wyrostek w przepasanej sznurem chłopskiej koszuli. Jego spodnie składały się z pstrokatych łatek, a buty połyskiwały od wosku.
– Moje buty! – zakrzyknął troll, rzucając się w kierunku grabu. – Już mi ściągaj cudzą własność, złodzieju jeden!
– Wypchaj się! – bez cienia szacunku krzyknął chłopak. – Spadaj, najemniku, póki mój mistrz nie zmienił cię we wstrętną pluskwę!
Staruszek skrzywił się z niezadowoleniem i pociągnął ucznia za łokieć.
Wal barwnie wyjaśnił, gdzie chłopak może wsadzić swojego mistrza, wstrętną pluskwę, a przy okazji jeszcze ważącego pół puda buraka cukrowego. Chłopak zademonstrował trollowi solidną figę.
„Zielarz” – pomyślałam. Mag praktyk jednym palcem poradziłby sobie nie tylko z najemnikiem, ale i z mantykorą. A magia zielarzy, z rzadkimi wyjątkami, nie sięgała dalej niż eliksiry, prościutka telekineza i nieszkodliwe iluzje.
Tymczasem troll wkurzył się nie na żarty i postanowił wspiąć się na grab. Chłopak z kolei zaczął z niego złazić. Rozdrażniony noclegiem pod gołym niebem uczeń maga był nastawiony dosyć radykalnie.
– Hej, hej, czekajcie no! – wtrąciłam się, łapiąc trolla za nogę. – Wal, złaź! Młody człowieku, niech pan pomoże swojemu mistrzowi. Tyśka, psik powiedziałam! Proszę się nie bać, ona jest oswojona. Len, weź ty ją w końcu zawołaj! Ostrożnie, tu jest jeszcze jedna gałąź!
Nie udało mi się powstrzymać trolla, ale za to wprost w moje ramiona spadł zielarz, który poślizgnął się na ostatniej gałęzi. Słysząc odgłos naszego wspólnego upadku, Wal odłożył zemstę na lepszą okazję i zeskoczył na ziemię.
– Bakałarz zielarstwa, jeśli się nie mylę? – stłumionym głosem odezwałam się zza pleców staruszka.
– Zgadła pani, młoda damo. – Staruszek ze stękaniem i pomocą trolla podniósł się na nogi i szarmancko wyciągnął do mnie rękę. – A chyba i pani kroczy ścieżką magii? I jak długo pani już praktykuje?
– Dopiero się uczę. Tu jest mój znak.
– Wolha Redna – śpiewnie przeczytał zielarz. – No to miło mi panią poznać, koleżanko. Jaką katedrę wybrała pani dla doskonalenia swoich umiejętności – zielarzy, pytii, alchemików?
– Praktyków – przyznałam skromnie.
– Powinienem się domyślić – mruknął bakałarz, oglądając głownię wiszącego za moimi plecami miecza.
– Ale czemu nie wołał pan o pomoc? – spytałam ze zdziwieniem. Tyśka leżała na kocu przy nogach Lena.
Wampir prawą ręką przytrzymywał mantykorę za obrożę, a lewą drapał za uchem. Kicia omdlewała z zachwytu, lekko poruszając ogonem.
– Było ciemno i was nie zauważyliśmy. A poza tym bardzo trudno jest się na czymkolwiek skupić, kiedy taki kiciuś mruczy pod drzewem.
– Ależ co pan mówi, Tyśka jest zupełnie oswojona. Chcieliśmy ją panu podarować zamiast psa.
– Trochę za długie ma kły, jak na domowego pieszczocha – wtrącił chłopak.
– No i dobrze, będzie was długimi zimowymi nocami chronić.
– Wilk się w baranią skórę przebrał i owiec pilnuje – niedowierzająco burknął uczeń zielarza. – Pókiście tu nie przywlekli tego stwora, nie musieliśmy nocować na drzewach.
– Kuźma! – z naciskiem przerwał mu bakałarz. – Jak byś był trochę odważniejszy, to nie uciekałbyś przed niebezpieczeństwem, nie zastanowiwszy się nawet, czy jest aż tak duże, jak się wydawało na pierwszy rzut oka.
– A mistrz? – odgryzł się uczeń, grzebiąc czubkiem buta w wilgotnej ziemi.
– Kuźma! – poważnie zdenerwował się zielarz. – Ot, bogowie zesłali ucznia, łeb jak bryła granitu. Natychmiast przeproś!
Chłopak mruknął coś pod nosem.
– Każ mu, żeby buty oddał – poprosił troll, wrzucając do ledwie się tlącego ogniska parę gałęzi.
– Pomarzyć se możesz – najeżył się chłopak. – Co żem znalazł, to moje, gapo pyskata!
– Kuźma, wziąłeś jego buty? – srodze zapytał bakałarz.
– A niech najpierw udowodni!
– A to może poprosimy telepatę o konsultację! – znalazłam wyjście. – Len?
Wampir odrzucił koc, ziewnął, demonstrując kły i przeciągnął się serdecznie, łącznie ze skrzydłami. Komuś, kto nie znał prawdy, mogło by się wydać, że wampir właśnie zamierza wystartować do lotu. Kiedy szare błony zwinęły się znowu w malutkie wałki na jego plecach, odważny uczeń maga znowu siedział na grabie.
– Ściągaj obuwia, do ciebie gadam! – ryknął troll.
Lewy, a po chwili i prawy but miękko uderzyły o ziemię.
– Kuźma, nie rób z siebie pośmiewiska! – z wyrzutem poprosił mag. – To tylko wampir, przecież ci o nich opowiadałem.
Chrust na żarze wysechł, przestał dymić i zapłonął jaskrawym ogniem. Wal zmienił buty nie odchodząc od drzewa, obejrzał cholewki i teraz promieniał ze szczęścia.
Ja tymczasem przekonywałam zielarza o korzyściach płynących z posiadania domowych zwierzątek, a w szczególności mantykor.
– Ludzie przecież trzymają koty, żeby łapały myszy, a także psy, żeby broniły ruchomego i nieruchomego mienia – perorowałam w natchnieniu. – Ja panu proponuję uniwersalny wariant łączony, a co ważniejsze – nie będzie pan musiał dbać o jej wyżywienie. Jest doskonałą łowczynią.
– A co my mamy żreć? – przerwał mi troll. – Mam znowu gotować kaszę?
– Ja mam kiełbasę – doleciało z czubka grabu. – I słoninę.
– No to złaź, idioto! – bez złości w głosie rzucił Wal, przelewając do kociołka resztkę wody z króbki. – Złaź, nikt cię nie ruszy.
– Jak będę chciał, to zlezę – burkliwie odezwał się Kuźma, zerkając w dół. – Może ja tu pilnuję, czy w okolicy spokój. Ostatnio się tu różniste dziwaki rozmnożyły, patroszą ludzi na prawo i lewo.
– Niedźwiedź – wzruszył ramionami zielarz. – Albo wilkołak, choć to mało prawdopodobne. Póki się nie dowiemy, nie ma sensu niepokoić praktyków. Na niedźwiedzia to i chłopów z widłami można wysłać.
– Na wilkołaka też – zauważyłam.
– Ale jaki chłop się odważy zaatakować wilkołaka? – z widocznym niezadowoleniem powiedział mag, siadając na kłodzie i ze stękaniem prostując plecy. – Żywego niedźwiedzia się nie boją, ale od umarlaka będą uciekać, nie patrząc pod nogi. Ciemny lud. Słyszysz, Kuźma, ciemny!
Uczeń szerokim łukiem wyminął Lena, który pochłonięty był pakowaniem koca do worka podróżnego. Sądząc z pochmurnego wyrazu twarzy wampira, koc wykazał się pełnią złośliwości rzeczy martwej. Nie chciał się ani składać, ani zwijać, a już tym bardziej pakować do worka. Tyśka, której oferta pomocy w bitwie z kocem została zdecydowanie odrzucona, ułożyła się przy nogach zielarza, zaciekawiona długą siwą brodą zwisającą prawie do ziemi. Po chwili zainteresowanie stało się żywsze i mantykora przetoczyła się na grzbiet i zaczęła plątać włosy uzbrojonymi w pazury łapami i ciągnąć je w kierunku paszczy. Zielarz uprzejmie skonfiskował brodę i kontynuował rozmowę.