Tymczasem Len zdążył poradzić sobie z łańcuchami, przeszukać kieszenie nieprzytomnego starucha, znaleźć w rzeczonych kieszeniach klucze i otworzyć nasze okowy. Wampirowi jako takiemu kawałki łańcuchów chyba nie przeszkadzały, a nas naglił czas.
– Spadamy stąd i to szybko! – rozkazał, wskazując drzwi, a raczej widniejącą w ich miejscu dziurę. Huragan, który trąbą powietrzną rozchodził się od chmury, nie chciał ucichnąć. Odbite na ołtarzu runy dymiły i wszystkie co do jednej zmieniły kolor na czarny.
– Bardzo szybko! – skorygowałam, masując obolałe nadgarstki. – Dowolna siła magiczna, która została przywołana, ale nie została użyta, z czasem zmienia się w falę uderzeniową!
– Co? – wytrzeszczył oczy Wal.
– Widziałeś kiedyś, jak wybucha gaz kopalniany?
– Przekonałaś mnie! – Troll rzucił się w kierunku drzwi. Wampir zatrzymał się na chwilę, gołymi rękoma wyłamując kamień z rękojeści miecza.
– Dokąd to?! – W progu pojawił się gigantyczny czerwonooki wałdak w ciężkiej kolczudze i nasuniętym na oczy hełmie. W rękach trzymał przerażających rozmiarów maczugę, dodatkowo nabijaną kolcami. – Cofnąć się, ale już!
– Tyśka, bierz go! – rozkazałam brawurowo.
Mantykora tylko na to czekała.
Przeskoczyliśmy przez ryczącą i krzyczącą kupę i rzuciliśmy się korytarzem – z przodu Wal, za nim ja, a krok za mną – Len. Dzwonienie kołyszących się na nim szczątków łańcucha dziwnie dodawało mi energii.
Pod stropem przetoczył się głuchy łoskot. Ziemia zadrżała, z sufitu posypał się jak mgiełka kamienny pył. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że troll zna drogę. Nie starczyło mi odwagi, by upewnić się, czy tak jest naprawdę. W tunelu było ciemno, nieliczne pochodnie na ścianach ledwo się żarzyły. Z bocznego tunelu wyłoniła się grupa wałdaków, którzy z początku rzucili się na nas, ale gdy coś znowu zahuczało, zagrzmiało i zajęczało, zawyli, odwrócili się i uciekli. Teraz to my ich ścigaliśmy – Wal skręcił do tego samego tunelu, który był dokładną kopią poprzedniego. Kłucie w lewym boku, które teoretycznie powinno było zostać zastąpione drugim oddechem, zostało zastąpione kłuciem w obu bokach.
Lewa ściana napęczniała, jak gdyby pełzła za nią gigantyczna dżdżownica. W końcu pękła i z otwierających się nisz wprost pod nasze nogi zaczęły wypadać szkielety w pełnym bojowym uzbrojeniu i z nagimi siekierami.
Nie mogłam się powstrzymać – pisnęłam i rzuciłam się w bok.
– Wodzowie! – krzyknął Wal. Troll prawie się nie zasapał – doświadczony wojownik skutecznie regulował oddech. – Wałdacy chowają swoich zmarłych w ścianach tuneli! Nie bój się, zdechłe są!
– Kopią wyjście na powierzchnie! Poczuli, że źle się dzieje! – kontynuował troll, zwinnie przeskakując przez stalową zbroję kolejnego truposza. – Wygląda na to, że tunel za nami się zawalił i spieszą się z kopaniem nowego, żeby się uratować!
Drugi czerw przeszedł się wzdłuż prawej ściany.
– Oni… kopią… szybciej niż my… biegniemy! – Ostatnie słowo wyplułam z krwią. Pierś pękała z mi braku powietrza.
– Co oznacza, że trzeba biec szybciej! – ryknął troll i dokładnie w tej chwili z niszy na wprost niego wypadł kolejny trup. Nie był to szkielet – jeszcze nie szkielet, chociaż gnijące ciało już obłaziło z kości, a w mokrym futrze kłębiły się czerwie. Mimo rozkładu widać było, że trup był straszliwie okaleczony. – O, a to przecież jest poprzedni wódz! Wygląda na to, że był zdecydowanie przeciwny zmianie władzy!
– Nie da się ukryć! – rzucił Len.
Huk narastał. Korytarz dygotał w agonii. Jedna z belek stropowych za moimi plecami paskudnie chrupnęła, złożyła się na pół i spadła, pogrzebana pod falą ziemi. W plecy powiało wilgocią i chłodem. Ziemia zamykała się za nami jak woda po zerwaniu tamy w korycie wyschniętej rzeki.
– Ghyr dgyryz! – zaklął Wal, niespodziewanie zatrzymując się i zagradzając nam drogę.
– Czego ty… – urwałam. Na końcu długiego i prostego korytarza po kolei gasły pochodnie. Nieprzenikniony mrok pędził nam na spotkanie, zjadając kawałki oświetlonej przestrzeni.
Korytarz zawalił się z obu stron.
Wykład 18. Praktyka specjalna
Było to dziwne i przerażające uczucie – w uszach boleśnie pulsuje grobowa cisza, przerywana ciężkim oddechem, a po całym ciele rozchodzi się groźne drżenie ziemi, którego nie potrafisz powstrzymać.
Potoki ziemi zatrzymały się, rozdzielone dziesięcioma łokciami tunelu. Słabo kopciła jedyna ocalała pochodnia. Spojrzeliśmy po sobie jak więźniowie, którzy uciekając z różnych cel, spotkali się w przecięciu podkopów.
– To co robimy? – Wal jak gdyby nigdy nic usiadł i zaczął wytrząsać piasek z buta.
– A co proponujesz?
– Ja nic. Ale jakoś strasznie mi się nie chce umierać. Jesteś wiedźma, to czaruj!
Łatwo powiedzieć. Z trudem zebrałam uciekające w różnych kierunkach myśli i rozważyłam posiadany arsenał. Zrobiło mi się jeszcze straszniej. Wyglądało na to, że bez konspektu nie przypomnę sobie nawet najprostszej formuły przekształcania energii.
– Przypomnisz sobie – spokojnie powiedział Len. – Znasz ją. Nie denerwuj się.
Obejrzałam się. Na twarzy wampira tańczyły karmazynowe odblaski kopcącej pochodni. Len z naciskiem patrzył mi w oczy.
– Wszystko w porządku – powtórzył. – Zaczynaj, jeśli będzie trzeba, to podpowiem. I nie sprzeciwiaj się. W ogóle o mnie nie myśl.
Nieoczekiwanie zrozumiałam, dlaczego na Lena nie działa magia. W towarzystwie maga on sam jest magiem. Wykorzystuje wiedzę przeciwnika, żeby go skontrować. A to oznacza, że aby zniszczyć go za pomocą magii, wystarczy wystawić przeciw niemu niedouczony egzemplarz, który umie zabijać, ale nie bronić się. Tam, gdzie ponieśli porażkę doświadczeni magowie, poradziłaby sobie adeptka ósmego roku… Przypomniała mi się „kolacja dyplomatyczna” w Dogewie, przestraszone twarze Starszych…
Len na moment zamknął oczy i ledwie zauważalnie pochylił głowę.
– Przepraszam – powiedziałam cicho. – Wybacz mi. Teraz wiem.
– To będziesz czarować, czy mamy łapać za łopaty? – nie wytrzymał Wal. Nie mając o tym bladego pojęcia, troll któryś już raz rozładował napięcie.
– Zaraz. Są dwie możliwości. Mogę jednym ciosem przebić wejście w rodzaju wałdaczego korytarza, ale obawiam się, że przy takim wstrząsie ono się natychmiast zawali. Albo mogę spróbować teleportować nas wprost na powierzchnię.
– Spróbować?!
– Uczciwie mówiąc, nigdy niczego podobnego nie robiłam – wzruszyłam ramionami.
– To w takim razie najpierw korytarz, a potem się zobaczy!
– Nie dam rady. Siły wystarczy mi tylko na jedno. Oba są bardzo potężne. I tak będę musiała użyć krwi.
Uznałam głośne przekleństwa trolla i ciężkie milczenie wampira za zgodę. Zdjęłam z szyi rzemyk z awenturynem i ostrym końcem zęba zaczęłam wydrapywać na ziemi linie i runy. Jednoczesne przeniesienie trzech osób wymagało znacznie większej koncentracji niż można było uzyskać we wnętrzu własnej głowy. Pomoc Lena się nie przydała. Formuły same pojawiały się w pamięci w miarę potrzeby.
– Jesteś pewna, że to ghyrstwo zadziała? – Troll pierwszy nie wytrzymał męczącego oczekiwania.
– Na pięćdziesiąt procent!
– Czyli drugie pięćdziesiąt na drugą wersję?
– Te pięćdziesiąt jest jakieś takie pewniejsze.
– No to działaj, a nie gadaj!
– Dobrze, dobrze… Nie poganiaj mnie!
Nakreśliłam ostatnią linię, mając szczerą nadzieję, że otrzymałam równoboczny trójkąt. Świec nie miałam, więc zamiast nich użyliśmy drzazg ściętych z pochodni. Wątły i nierówny płomień ledwo co trzymał się na zwęglonych koniuszkach, najmniejsze poruszenie powietrza mogło zniweczyć wszystkie moje wysiłki. Samą pochodnię musieliśmy zgasić, by nie ściągała na siebie magii. Szczapy ledwie się żarzyły i nawet najostrożniejsze machnięcie ręką wywoływało drżenie płomienia. To, co właśnie robiłam, nie mieściło się w żadnych kanonach – poczynając od tego, że z powodu słabego światła prawie nie widziałam ziemi, w związku z czym mogłam pomylić się przy kreśleniu, niedokładnie łącząc linie. Nawet najbardziej doświadczeni magowie korzystają z wypolerowanej do białości deski z zawczasu nakreślonymi liniami i gniazdami dla świec. Moja natchniona improwizacja przypominała szamańską ceremonię w zabitej dechami wiosce. Brakowało tylko zachwyconych wrzasków podekscytowanego tłumu i kwiczenia czarnego prosiaka na ołtarzu.